Quantcast
Channel: Blog użytkownika Aleszumm
Viewing all 785 articles
Browse latest View live

FOTOGRAFIE POLSKIE POEMAT RECENZJA

$
0
0

 ANDRZEJ LEJA POLECA...

"WARSZAWSKA GAZETA" NR 18 ; 4 - 10 MAJA 2018 r.

 

"Fotografie polskie" Aleksander Szumański w stulecie odzyska niepodległości 2018 rok

 

"(...) Piękny poemat, mądrego, szlachetnego  człowieka, pełen prostoty i refleksyjności. Martyrologiczno - niepodległościowy. jak trafnie określił go sam autor -  lwowiak, patriota, członek Związku Piłsudczyków, poeta, dziennikarz, krytyk literacki, reportażysta, korespondent zagraniczny(USA), akredytowany w Polsce w latach 2005 - 2012, wreszcie publicysta "Warszawskiej Gazety" w latach 2012 - 2014,słowem - współczesny człowiek renesansu. Aleksander Szumański.

Wybitna postać obozu patriotycznego w Polsce, rocznik 1931. Od wielu lat prowadzi krakowski Festiwal Piosenki Lwowskiej i "Bałaku Lwowskiego"

Jego poemat "Fotografie polskie" niczym dekalog składa się z 10 części. (11) nie stanowi jego integralnej części. A każda z nich ważna dla całości niczym pojedyncze przykazania dla katechizmu. Razem dają niezwykłe świadectwo moralne podmiotu lirycznego, żadnej fałszywej nuty. Mamy tu: "Świadectwo dać prawdzie", "Fotografie lwowskie", "Gdzież podziałaś się Ojczyzno", "Jest takie miejsce polskiej ziemi", "Wiersze nie tylko lwowskie", "Maluję wiersze i piszę kwiaty", "Spotkania teatralne", "Moja Muza", "Gdyś stukłosami wyścielała" i "Epilog", jako zwieńczenie  - "A dzisiaj tylko istnienia męka...".

Nie tylko tytułem nawiązuje do "Kwiatów polskich" Juliana Tuwima, wszak maluje wiersze i pisze kwiaty: "Więc dobrze, piszę znów o kwiatach/Tym razem pięknem w ich purpurze/I nie o bratkach w rząd rabatach /Ale o makach w krwi na wzgórzu... Mamy więc poemat przepojony miłością do Ojczyzny, Polski i do kraju dzieciństwa, Lwowa, pełen dumy z polskiej historii "(Mówią już Tobą pokolenia"...) i głębokiej troski o jej przyszłość: "Do szczęścia zmierzam ciernistą drogą / "Gdzież zagubiłaś się Ojczyzno...

Tak może pisać poeta, który poezję ma w trzewiach, a w sercu najważniejsze wartości, w tym Polskę ojczyznę naszą.

Wybaczcie Szanowni, prywatny akcent na koniec: jeden z wierszy autor zadedykował także mojej Żonie, Elżbiecie: "A w mej miłości zapomnienie...I będziesz trwała ponad czasem...I znów spoglądasz - pachnie lasem...".

Autor poematu odbywa właśnie cykl spotkań z czytelnikami w różnych miastach Polski. Mieszkańcy Bytomia i okolic  mogą się spotkać z autorem na promocji "Fotografii polskich" zorganizowanej przez znanego działacza niepodległościowego Zygmunta Korusa w siedzibie Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo - Wschodnich w Bytomiu, ul Moniuszki 13, 21 czerwca 2018 r. o godz. 16.00.

Gorąco polecam książkę, jak i udział w spotkaniu z autorem. Autograf murowany...

(Aleksander Szumański, "Fotografie polskie", Wydawnictwo Penelopa Warszawa 2018 str. 424).

 

Andrzej Leja

 

"WARSZAWSKA GAZETA" NR 18 ; 4 - 10 MAJA 2018 r.

 

 

Ocena wpisu: 
Brak głosów
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

OBECNE WŁADZE ZWUĄZKU LITERATÓW POLSKICH W AKTACHIPN

$
0
0

OBECNE  WŁADZE  ZWIĄZKU  LITERATÓW  POLSKICH   W  AKTACH  IPN

 

Przychylni piewcom stalinizmu twierdzą, że dawne wysługiwanie się komunistycznemu reżimowi pisarze ci odkupili walką z władzami PRL-u.

Wszystko, co dotychczas dzieli ludzi pióra w Polsce, może się okazać niewinną zabawą, gdy Instytut Pamięci Narodowej otworzy swoje archiwa. Niepokój, że tak się może stać, dotyczy ludzi z obu związków pisarskich.

Wraz z ogłoszeniem stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku zawieszona została działalność jedynego wówczas zawodowego zrzeszenia ludzi pióra. Związek Literatów Polskich (ZLP) trwał w próżni organizacyjnej do 1983 roku. Wówczas został rozwiązany. Ale jeszcze w tym samym roku grupa pisarzy z Haliną Auderską i Wojciechem Żukrowskim na czele reaktywowały organizację pod tą samą nazwą.

Nie spodobało się to twórcom uznawanym w powszechnej opinii za opozycyjnych w stosunku do ówczesnych władz PRL. Nazwali oni związek reaktywowany przez Auderską i Żukrowskiego neo-ZLePem…

W roku 1989, gdy zaistniały formalne możliwości utworzenia organizacji pisarzy, którzy wcześniej nie godzili się na zapis statutowy o uznaniu kierowniczej roli PZPR, powstało Stowarzyszenie Pisarzy Polskich(SPP). Do tego związku z pierwszym numerem legitymacji przyjęty został noblista Czesław Miłosz. Jest w SPP także następna laureatka najcenniejszej światowej nagrody – Wisława Szymborska. Byli także Zbigniew Herbert, Ryszard Kapuściński i inni niezwykle wartościowi dla literatury autorzy. Ten fakt zdecydował, że członkowie ZLP znaleźli się na straconych pozycjach. Utarczki, który związek ma monopol na rząd dusz w Polsce, wydawały się być bezprzedmiotowe. Związek Literatów Polskich był i jest nadal kojarzony jako spadkobierca Polski Ludowej. Wydawało się natomiast, że nikt nie jest w stanie zakwestionować moralnych autorytetów autorów należących do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Trochę “zlepu”, trochę “przebrzmiałych partyjniaków”

Tymczasem zaobserwować można było interesujące zjawisko. W miarę upływu lat w Związku Literatów Polskich przybywało członków, którzy z przyczyn, nazwijmy ideologicznych, powinni należeć do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Należy mieć w tym przypadku na uwadze sporą grupę piszących księży, zakonników, czy sióstr zakonnych.

W poszczególnych oddziałach ZLP istnieje także znaczącą grupa twórców, którzy całkiem świadomie wybrali przynależność do wyśmiewanego neo-ZLePu. Uczynili tak, chociaż w ich życiorysach jest odnotowana walka z komunistycznym reżimem i niektórzy formalnie zostali uznani przez Instytut Pamięci Narodowej za pokrzywdzonych przez PRL-owskie służby bezpieczeństwa. Myliłby się ten, kto by twierdził, że przyczyn tego należy szukać w zaniżonych progach przyjmowania do tego związku. Także Stowarzyszenie Pisarzy Polskich poza uznanymi autorkami i autorami posiada całe zastępy ludzi pióra, których nazwiska nic nie mówią współczesnemu czytelnikowi lub mówią niewiele. Z czasem do SPP przylgnął nie mniej złośliwy epitet, rozszyfrowujący nazwę tej organizacji jako Stowarzyszenie Przebrzmiałych Partyjniaków…

Świadczy to prawdopodobnie o tym, że nie wszyscy są w stanie zapomnieć o partyjnych legitymacjach niektórych byłych i obecnych członków SPP, a zwłaszcza o ich wierszach pisanych w pozycji klęczącej w okresie socrealizmu na cześć Lenina i Stalina czy o prozie gloryfikującej socjalizm. Można się tylko domyślać, że z tej przyczyny większość członków Stowarzyszenia Pisarzy Polskich jest przeciwna lustracji, bo pisanie takich “dzieł” miało korzenie w wiernopoddańczej postawie wobec komunistycznych wasali Polski.

Przychylni piewcom stalinizmu twierdzą, że dawne wysługiwanie się komunistycznemu reżimowi pisarze ci odkupili długoletnią walką z władzami PRL-u, często “nagradzaną” więzieniami. Nie przekonuje to do końca wszystkich. Przecież to, co wówczas tworzono, było zazwyczaj mierne i jedynie wierne, nienoszące znamion jakiejkolwiek literatury.

Nie ma więc powodów bronić twórczości bardzo niskich lotów, która miała na celu wzmacniać socjalizm. Według tych samych twierdzeń nie ma powodów, aby wybranym fałszować twórcze życiorysy, zaczynając je tworzyć dopiero od zerwania z socrealizmem czy od 1980 r. Pisał na ten temat w swoim czasie Zbigniew Herbert, który po przegraniu nieformalnej rywalizacji o Nagrodę Nobla z Miłoszem i Szymborską miał najwyraźniej dość obłudy twórców wysokich lotów – jednocześnie miernej kondycji moralnej byłych piewców stalinizmu.

Wszystko, co dotychczas dzieli ludzi pióra w Polsce, może okazać się jednak niewinną zabawą, gdy Instytut Pamięci Narodowej otworzy swoje archiwa. Niepokój, że tak się może stać, dotyczy ludzi z obu związków pisarskich.Co najsmutniejsze, wielu z “odnotowanych” przez IPN nie twórczości, ale powiązaniom ze służbami represji PRL zawdzięczało wysoką pozycję zawodową i społeczną. Nie można tego ukrywać pod pretekstem, że grzebie się w życiorysach ludzi, którzy często zbliżają się do kresu życia.

 

KONSULTANT MAREK WAWRZKIEWICZ

 

Z akt IPN wynika, że większość członków ścisłego kierownictwa Zarządu Głównego ZLP, wybranych do tych władz w 2007 r., uwikłana była w działalność na rzecz służb PRL.

Mało zaszczytną listę otwiera obecny prezes, ZLP Marek Wawrzkiewicz. Przy jego nazwisku w aktach IPN można wyczytać między innymi: “Pseudonim, kryptonim “MW”, podstawa pozyskania – dobrowolność i odpowiedzialność obywatelska. Do jakiego zagadnienia pozyskany 17 września 1980 roku – kultura i sztuka. Do jakiej sprawy pozyskany – “ALMANACH” (…) Karta 3 E-14/1 Wawrzkiewicz Marek – Aleksander urodzony 21.02.1937 roku. Data zapisu 15 września 1986 roku. Teczka personalna konsultanta Wydziału III Biura Studiów SB MSW nr rej. 30311 przekazana z Wydziału III Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych”.

 

Współpracę z konsultantem Markiem Aleksandrem Wawrzkiewiczem zakończono

w 1986 r., niszcząc dokumentację w 1990 r. Całość akt współpracy zapisano w mikrofilmach.

Konsultant SB zwykle zajmował eksponowane stanowisko społeczne lub zawodowe. Nie podpisywał zobowiązania o współpracy, zwykle nie miał nadawanego pseudonimu operacyjnego i co najważniejsze, nie pobierał wynagrodzenia za “konsultację”.

TW Marek Wawrzkiewicz w okresie trwania PRL pełnił wiele odpowiedzialnych funkcji zawodowych i społecznych, będąc między innymi redaktorem naczelnym młodzieżowego pisma literackiego “Nowy Wyraz” czy miesięcznika “Poezja”. Był attaché kulturalnym ambasady Polski w Moskwie reprezentując “Trybunę Ludu”. Działał na forum Pisarzy Partyjnych ZLP sprzed 1981 r., a z racji kontaktów redakcyjnych miał wiele znajomości wśród różnych wiekiem twórców literatury.

– To dla mnie całkowite zaskoczenie – powiedział „Gazecie Polskiej” Marek Wawrzkiewicz. Nie potrafił wskazać podstawy zakwalifikowania go jako konsultanta SB. – Całe życie byłem lewicowcem, ale nie świnią – stwierdził. Opowiedział, jak w listopadzie 1982 r. wysłano go na placówkę do Moskwy jako korespondenta prasy literackiej. Tam niejaki płk Strzelecki proponował mu współpracę, lecz, jak stwierdził, “udało mi się z tego wymigać”.

Mówi, że dziś go jako prezesa ZLP absolutnie nie interesuje, czy któryś z literatów współpracował z SB, czy nie, szkodził, czy też nie. Uważa, że niczemu nie służy wyrzucanie przez niektóre osoby wielkim postaciom literackim opozycji, że pisali wiersze o Stalinie oraz, że podpisywali różne pisma, solidaryzując się z partią i władzą. – To byli inni ludzie, żyjący w zupełnie innych czasach – stwierdził Marek Wawrzkiewicz. – Zresztą, co wynika z tego, że ktoś dajmy na to w latach 70. coś chlapnął – dodał.

– Ci młodzi ludzie z IPN, którzy wyobrażają sobie, że mogliby cały czas mosty wysadzać, nie zdają sobie sprawy, jakie to były czasy – zakończył prezes.

 

KONSULTANT KRZYSZTOF GĄSIOROWSKI

 

Krzysztof Kazimierz Gąsiorowski to wieloletni wiceprezes ZG ZLP, obecnie prezes honorowy warszawskiego oddziału tego związku. Prywatnie jeden z najlepszych przyjaciół Marka Wawrzkiewicza.

Oto fragment wypisu z karty 2 E-14/1: “Gąsiorowski Krzysztof Kazimierz urodzony 19.05.1935 roku Warszawa. Data zapisu – 27. X. 74. W latach 1970–1974 był w rozpracowywaniu organizacyjnym Wydziału III Komendy Stołecznej MO w Warszawie, numer sprawy 5544, jako podejrzany o zamiar przesyłania na Zachód utworów literackich o treści kontrowersyjnej. Czynności operacyjne nie potwierdziły tych podejrzeń. Sprawa w archiwum Wydziału “C” KS MO w Warszawie, numer 3185/III”.

W następnym wypisie czytamy: “Numer rejestracyjny Biura Wydziału “C” – 26893, data: 19.11.1979 r. Kategoria – konsultant, pseudonim “KG”, podstawa pozyskania – współodpowiedzialność obywatelska. Data pozyskania – 12 listopada 1979 roku. Do jakiego zagadnienia pozyskany – kultura i sztuka. Do jakiej sprawy pozyskany – Sprawa Operacyjna “ALMANACH”. Konsultant E-16, 12. I. 90 – Sprawę wyrejestrowano 12. I. 1990 r. z uwagi na nieprzydatność do celów operacyjnych. Materiały numer rejestracyjny 26893 zniszczono komisyjnie ze względu na brak wartości operacyjnych protokołem OP-0074/III/90 z dnia 9.01.1990 r.”.

Krzysztof Gąsiorowski w rozmowie z “GP” był zupełnie zaskoczony informacjami z IPN. Nie potrafił wskazać zdarzeń, które mogły spowodować zaliczenie go przez SB do jej konsultantów. Przypomniał, że w pewnym okresie jedna z osób z krakowskiego środowiska KPN o tym samym co on imieniu i nazwisku podszywała się pod niego. – Podpisywał moje książki, a później okazał się być pracownikiem SB – mówił o tej osobie Gąsiorowski. Wyjaśnia, dlaczego nie dopuszczał możliwości pójścia na współpracę z bezpieką. – Byłem człowiekiem partii, ale to oznaczałoby przekroczenie kolejnej granicy – stwierdził.

– Lustracja z punktu widzenia interesu społecznego to gra niewarta świeczki – uważa Gąsiorowski. Dodaje, że ludzi nie da się sprowadzić do czystych kategorii grzechu i niewinności. – Trzeba przełknąć trochę ludzkich przywar – konkluduje.

Przychylni piewcom stalinizmu twierdzą, że dawne wysługiwanie się komunistycznemu reżimowi pisarze ci odkupili walką z władzami PRL-u

 

KONSULTANT ALEKSANDER NAWROCKI

 

Aleksander Nawrocki to wieloletni członek władz warszawskiego oddziału ZLP oraz ZG ZLP, obecnie właściciel Wydawnictwa Książkowego IBiS, a także redaktor naczelny pisma “Poezja Dzisiaj”.

W aktach Biura „C” MSW czytamy: „Nawrocki Aleksander, urodzony 14 marca 1941 roku – Bartniki – Data zapisu – 4 kwietnia 1989 roku. Konsultant Wydziału IV Departamentu III Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, numer rejestracyjny 68706”.

O ile Wawrzkiewicz i Gąsiorowski byli zarejestrowani jako konsultanci stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych i stołecznej Komendy Milicji Obywatelskiej, o tyle Nawrocki Aleksander był “konsultantem” o kilka szczebli wyżej, bo samego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Z zachowanej w IPN dokumentacji dowiedzieć się można, że 26 lipca

1989 r. nastąpiła faktyczna rezygnacja z “jednostki” przez MSW, a materiały dotyczące jego współpracy złożono i sfilmowano w archiwum Wydziału II Biura “C” MSW numer 22464/I.

Aleksander Nawrocki w rozmowie z “GP” stwierdził, że zaszło nieporozumienie wywołane zbieżnością nazwisk. – W 1988 r. ktoś by chyba musiał zwariować, by iść na współpracę. Kogo wówczas interesowała współpraca z bezpieką? – stwierdził. Mówił, że nie było takich okoliczności, w których mógłby zostać uznany za konsultanta SB.

Aleksander Nawrocki jest zwolennikiem dostępności wszystkich akt IPN. – Lustrować – tak, ale wszystkich – zaznaczył. Dodał, że jest ciekawy lustracji w ZLP. Chciałby się na przykład dowiedzieć, kto donosił również na niego.

 

KONSULTANT ANDRZEJ ZANIEWSKI TW “WITOLD ORŁOWSKI”

 

O tym, że wśród obecnych władz Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich mogli zaistnieć jednocześnie w podwójnej roli “konsultanci” i tajni współpracownicy SB oraz innych służb, świadczą akta Instytutu Pamięci Narodowej dotyczące jednego z trzech wiceprezesów – Andrzeja Zaniewskiego. Według zapisów IPN o numerze 5912 z 7 lutego 1979 r.: “kategoria – konsultant, pseudonim, kryptonim – Witold Orłowski. Do jakiego zagadnienia pozyskany – Kultura i Sztuka. Do jakiej kategorii sprawy pozyskany – OBIEKTOWA”.

Z następnych akt można się dowiedzieć: “Zaniewski Andrzej, urodzony 13 kwietnia 1940 roku w Warszawie, numer ewidencyjny sprawy 5912, data 22 kwietnia 1971 roku; kategoria Tajny Współpracownik; pseudonim, kryptonim Witold Orłowski; podstawa pozyskania – dobrowolność. Data pozyskania 19.04.1971 roku. Do jakiego zagadnienia pozyskany – literackie, do jakiej kategorii sprawy pozyskany – obiektowej”.

Fragment kolejnych akt: “pseudonim – “Witold Orłowski”; proszę o wyrejestrowanie drugostronnie wymienionego. Materiały zarejestrowane przez Wydział OKPP do numeru 5912 zostały komisyjnie zniszczone zgodnie z protokołem Nr OP-00113/90 z dnia 31.01.1990 jako nie przedstawiające wartości organizacyjnej”.

– Muszę potwierdzić: to prawda – powiedział “GP” Zaniewski. – Nie będę się wybielał – dodał. Na pytanie, dlaczego wcześniej nie ujawnił faktu współpracy ze służbami PRL, odparł, że nie było takiej potrzeby. Stwierdził, że to dla niego bolesne sprawy i trudno mu o tym mówić. Opowiedział, że SB starała się go wysuwać na eksponowane stanowiska. Unikał tego, by nie musieć ujawniać przed nią faktów dotyczących innych osób. – Starałem się nie szkodzić, ale czy nie szkodziłem na pewno, trudno powiedzieć – mówił. Stwierdził, że bardzo liczył na to, że do lustracji dojdzie od razu po przemianach w kraju, gdy prezydentem został Lech Wałęsa. – To olbrzymia strata, że tak się nie stało – kończył Zaniewski.

 

KONSULTANT JACEK KAJTOCH TW “DYWERSJA”

 

Jacek Kajtoch to emerytowany wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członkiem Związku Literatów Polskich jest od niepamiętnych lat. W reaktywowanym związku od początku, czyli od 1983 r., pełni funkcję jednego z wiceprezesów. W aktach założonych przez Służbę Bezpieczeństwa 28 maja 1976, przechowywanych obecnie w IPN pod numerem rejestracyjnym KR-17222, w karcie 2 E)-4/73 czytamy: “Kajtoch Jacek, urodzony 7 lipca 1933 roku w Wadowicach (…) nr rejestracyjny Biura (Wydz.) “C”; data 6.10.76 r.; Kategoria – Konsultant, pseudonim, kryptonim “JACEK”. Podstawa pozyskania – współodpowiedzialność; data pozyskania 14.09.76. Do jakiego zagadnienia pozyskany – “DYWERSJA” 01, wykaz akt 30.07.80″.

 

Z innych akt wynika, że od 28 maja 1976 r. Jacek Kajtoch był kandydatem na współpracownika-konsultanta, ale w kilka miesięcy później SB zanotowała, że od 6 października tego samego roku pozyskała go jako konsultanta na zasadzie współodpowiedzialności obywatelskiej. Akta mówiące o współpracy konsultanta „Jacka” zniszczono w “jednostce operacyjnej” 31 stycznia 1990 r.

– Po aferze z Pyjasem odmówiłem wszelkiej współpracy – powiedział “GP” Jacek Kajtoch. Stwierdził, że po tym, jak wziął udział w pochodzie żałobnym po śmierci Pyjasa w 1977 r. w Krakowie, był nawet represjonowany – nie wypłacono mu na przykład dodatku za kierowanie studium dziennikarskim na UJ. Bezpieka przestała się nim wówczas interesować. Powiedział też, że komitet uczelniany naciskał na niego, by wstąpił do “Solidarności”. Odmówił, bo nie chciał, by PZPR wykorzystywała go przeciwko związkowi. Jak stwierdził, zawiódł się na komunizmie w PRL. Uważa, że dziś lustracja jest potrzebna w odniesieniu do osób na stanowiskach państwowych.

 

KONSULTANT WACŁAW SADKOWSKI TW “OLCHA”

 

Sprawę konsultanta o pseudonimie “Olcha” omawiała swego czasu “Rzeczpospolita”.

Kolejny wiceprezes ZG ZLP, były redaktor naczelny “Literatury na Świecie” – Wacław Sadkowski – zaprzeczył, jakoby mógł być jakimkolwiek współpracownikiem służb represyjnych Polski Ludowej. Nie ma więc sensu pogłębiać tematu “Rzeczpospolitej”, że był “Olchą”…

 

LESZEK ŻULIŃSKI -TW “JAN” I “LITERAT”

 

W 2007 r. na łamach “Trybuny” publicysta Leszek Żuliński opisał, jak podczas zjazdu delegatów Związku Literatów Polskich w maju tego samego roku został bezpardonowo zaatakowany przez ziejącego nienawiścią człowieka prawicy, Marcina Hałasia z Katowic. Dzięki odpowiedzi Hałasia zamieszczonej w “Gazecie Polskiej” do opinii publicznej przedostały się wiadomości o przebiegu ostatniego zebrania najwyższych władz ZLP.

Red. Marcin Hałaś (“Warszawska Gazeta”) – prezes oddziału ZLP w Katowicach, zadał pytanie kandydatowi do władz krajowych o nastawienie do problemu lustracji i konkretne pytanie: czy w przeszłości Leszek Żuliński był tajnym współpracownikiem służb represyjnych PRL?

Prowadzący zebranie obecny sekretarz generalny ZLP Grzegorz Wiśniewski zabronił zarówno Marcinowi Hałasiowi, jak i komukolwiek z sali zadawania tego typu pytań. Uznał bowiem, że stanowi to próbę ingerencji w sferę prywatną kandydata do władz naczelnych związku.

Jego zdaniem bezprawną i niemającą żadnego związku z działalnością w ZLP. Wiśniewski na forum związku wyjaśniał, że prawo nie zabrania byłym współpracownikom służb specjalnych PRL-u kandydowania do władz ZLP.

Oświadczył także, że kierowane do Leszka Żulińskiego pytanie było w istocie usiłowaniem przeniesienia na teren ZLP praktyk dzikiej lustracji.

– Po pytaniu Hałasia powiedziałem, że nie dotyczy ono materii wyboru władz związku – mówi “GP” Wiśniewski.

Na pytanie, dlaczego tak się zachował, odpowiedział, że materiały gromadzone i publikowane przez IPN są jego zdaniem całkowicie niewiarygodne.

– Są na to wprost tysiące dowodów. Dlatego nie będę się odnosił do żadnej informacji, za którą będzie stał tak zwany Instytut Pamięci Narodowej – stwierdził Wiśniewski.

Zapis o poecie i krytyku literackim Leszku Żulińskim jest następujący:

 

“Figuruje w systemie SYSKIN MSW 18347/I w rejestrze 39849 Żuliński Leszek urodzony 25.08.1949 “Jan” KW MO Warszawa 65124/II w rejestrze 9754 Żuliński Leszek “Literat«”. Z innych zapisów wynika, że TW o pseudonimie “Jan” i “Literat”, pozyskany do współpracy 24 października 1974 r., zrezygnował z dalszych kontaktów 22 stycznia 1990 r. Dokumentów o działalności TW “Literat” i “Jan” brak jest w zasobach IPN, brak też adnotacji o zmikrofilmowaniu materiałów.

Leszek Żuliński, poproszony przez “GP” o zajęcie stanowiska wobec informacji znajdujących się w dokumentach IPN na jego temat, odpowiedział, że nie zamierza ich komentować i przerwał rozmowę.

 

GRZEGORZ WIŚNIEWSKI – W KRĘGU ZAINTERESOWANIA SŁUŻB WOJSKOWYCH

 

Próba dotarcia do akt IPN dotyczących sekretarza generalnego Zarządu Głównego ZLP – Grzegorza Wiśniewskiego przyniosła efekt w postaci odpowiedzi ze strony Instytutu, że całość dokumentacji Grzegorza Wiśniewskiego przejęły służby wojskowe w Krakowie.

Grzegorz Wiśniewski, zapytany przez “GP” o ewentualne jego związki z tajnymi służbami PRL, powtórzył, że nie będzie się odnosił do żadnej informacji, która pochodzi z IPN.

 

]]>https://wiadomosci.onet.pl/kraj/obecne-wladze-zwiazku-literatow-polskich...]]>

 

 

 

 

           

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 4.1(5 głosów)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

18 KARATOWY STEPAN BANDERA

$
0
0

18 KARATOWY STEPAN BANDERA - W KIJOWIE ODLANO ZE ZŁOTA POPIERSIE

 

                                                     BANDERY

 

W Kijowie otwarto wystawę rzeźb poświęconą ideologowi ukraińskiego nacjonalizmu, Stepanowi Banderze. Dwanaście popiersi, wystawionych na ekspozycji, wykonanych zostało z metali szlachetnych, bursztynu i marmuru. Autorem prac jest członek „Związku Artystów Ukrainy”, Iwan Lipowka. – Wystawa rozpoczyna cykl „Bohaterowie Ukrainy” w małych formach. Zaczęliśmy od Stepana Bandery i będziemy uzupełniać tę kolekcję tworząc galerię bohaterów Ukrainy. Następnymi będą Roman Szuchewycz (“Taras Czuprynka”) i bohaterowie „Niebiańskiej Sotni” – powiedział Lipowka.

Roman Szuchewycz, ukr. Роман Шухевич, ps. Taras Czuprynka, (ur. 30 czerwca 1907 w Krakowcu, zm. 5 marca 1950 w Biłohorszczu) – ukraiński działacz nacjonalistyczny, działacz Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, przewodniczący referatu bojowego Krajowej Egzekutywy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, przewodniczący Krajowej Egzekutywy OUN-B na Generalne Gubernatorstwo, generał i naczelny dowódca Ukraińskiej Powstańczej Armii, przewodniczący Sekretariatu Generalnego Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej, kapitan 201 batalionu Schutzmannschaft.

Roman Szuchewycz, jako główny dowódca UPA ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za zaakceptowanie rzezi wołyńskiej jako taktyki UPA przeciwko Polakom i przeprowadzenie ludobójczej czystki etnicznej w Małopolsce Wschodniej na polskiej ludności cywilnej, których ofiarą padło do 100 tys. osób(według badaczy 200 tysięcy ofiar) z czego na Wołyniu zginęło 40-60 tys. Polaków, w Małopolsce Wschodniej od 20-25 do 40 tys., zaś na ziemiach współczesnej Polski od 6 do 8 tysięcy Polaków.

Roman Szuchewicz „wsławił się" m.in. strzałem w tył głowy w 1926 roku przy ulicy Zielonej we Lwowie wykonując swój wyrok śmierci na osobie kuratora ziemi lwowskiej Stanisława Sobińskiego.

Stanisław Sobiński (ur. 12 czerwca 1872 w Złoczowie, zamordowany 19 października 1926 we Lwowie) – polski pedagog, społecznik, kurator okręgu szkolnego lwowskiego.

„Czuprynka" sprawował wówczas urząd referenta bojowego OUN-UPA. Był jednym z organizatorów zamachów na posła Tadeusza Hołówkę zamordowanego w Truskawcu w 1930 roku, Bronisława Pierackiego - Ministra Spraw Wewnętrznych, oraz szeregu policjantów.

Zabójstwo Bronisława Pierackiego, polityka sanacji, ministra spraw wewnętrznych w rządzie Leona Kozłowskiego miało miejsce 15 czerwca 1934 przed budynkiem Klubu Towarzyskiego przy ulicy Foksal w Warszawie. Pieracki został postrzelony przez członka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), Hryhorija Maciejkę. Przewieziono go do szpitala, ale zmarł tego samego dnia.

Poseł Tadeusz Hołówka zginął w Truskawcu zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich (Dmytro Danyłyszyn i Wasyl Biłas) z OUN. Decyzję o zamachu podjęła trójka Iwan Gabrusewycz - Roman Szuchewycz - Zenon Kossak.

Na elewacji bocznej polskiej szkoły im. św. Marii Magdaleny we Lwowie istnieje żeliwna płaskorzeźba poświęcona mordercy OUN-UPA Romanowi Szuchewyczowi „Tarasowi Czuprynce”

12 października 2007 został pośmiertnie nagrodzony tytułem Bohatera Ukrainy przez prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę.

Stepan Bandera był jednym z przywódców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, która dążyła do ustanowienia na Ukrainie niepodległego państwa. Jednocześnie Ukraińska Powstańcza Armia współpracowała z nazistami w walce ze Związkiem Sowieckim i brała udział w ludobójstwie Polaków. W 2010 roku, w okresie prezydentury Wiktora Juszczenki, Bandera został pośmiertnie uhonorowany tytułem „Bohatera Ukrainy”.

Sprawą okrutnych mordów dokonywanych na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej zajmuje się od wielu lat również historyk zatrudniona w Akademii Górniczo – Hutniczej dr Lucyna Kulińska. Swoimi pracami wzbogaciła historię tego okresu o wiele niepowtarzalnych prac o wybitnym ciężarze gatunkowym. Dr Lucyna Kulińska zajmuje się również publicystyką dotyczącą tego tragicznego okresu. W ofiarowanej mi książce Autorka „Dzieci Kresów III” dokumentuje zbiór wspomnień osób, które jako dzieci, lub bardzo młodzi ludzie przeżyli gehennę ukraińskiego ludobójstwa, będący niejednokrotnie bezpośrednimi świadkami mordów dokonywanych na ich bliskich, krewnych, czy sąsiadach. „Dzieci Kresów III” to wstrząsający materiał źródłowy, niezastąpiony w badaniach nad historią eksterminacji narodu polskiego. Wg. informacji autorki na okładce książki widnieje fotografia zmarłego, uprzednio torturowanego mężczyzny, bez nosa, będąca postacią ojca chłopca około 5-6 letniego obserwującego zmarłego. W górnej części fotografii widoczni są matka chłopca i dziadek.

 

UPA Z "SS - GALIZIEN"

 

Dywizja z założenia miała galicyjski, nie zaś ukraiński charakter – jako symboliki nie wprowadzono ukraińskiego tryzuba i błękitno-żółtego sztandaru; zamiast tego symbolem był żółty galicyjski lew z trzema złotymi koronami w niebieskim polu. Pomimo późniejszej możliwości utworzenia jednostki stricte ukraińskiej, władze niemieckie nie zgodziły się na takie działania, gdyż od samego początku wojny nie zaakceptowały dążeń ukraińskich do utworzenia niepodległej Ukrainy. Dał temu wyraz już 12 września 1940 w Krakowie Hans Frank na posiedzeniu rządu Generalnego Gubernatorstwa: " Wszystkich nas zajmuje sprawa ukraińska. Doszliśmy do przekonania, że według wielu Ukraińców Generalne Gubernatorstwo jest tylko jednym z wielu czynników, które los wybrał, aby przywrócić narodowi ukraińskiemu wielką Ukrainę. Na to pójść nie możemy. Ukraińcy są obywatelami Wielkiej Rzeszy Niemieckiej, skoro zamieszkują obszar niemiecki... ".

Jednak na początku 1943 r. rosnące straty skłoniły niemieckich przywódców do skorygowania nieprzejednanego stanowiska wobec tworzenia ukraińskich oddziałów. Z inicjatywy gubernatora dystryktu Galicja, Otto Wächtera, postanowiono sformować galicyjską Dywizję Waffen SS, przeznaczoną do regularnych walk na froncie wschodnim.

W marcu 1943 Heinrich Himmler zaaprobował pierwotną propozycję Wächtera utworzenia złożonego z 3,5 tys ludzi pułku policji SS. Kwestia rozmiarów i statusu jednostki nie była sprecyzowana w chwili oficjalnego zaciągu ochotników, których duża liczba umożliwiła sformowanie pełnej dywizji. Stało się to w wyniku ustaleń między SS - Obergruppenführerem Gottlobem Bergerem, szefem SS - Hauptamt a gubernatorem Wächterem. Zwolennikiem utworzenia dywizji na warunkach niemieckich był Andrij Melnyk. Banderowcy nawołując do jej bojkotu, równocześnie jednak skierowali do niej grupę zaufanych osób, wśród nich Bohdana Pidhajnego oraz Mychajło Kaczmara.

Informację o formowaniu dywizji i zaciągu ogłoszono publicznie 28 kwietnia 1943 r. Do Lwowa przyjechał generalny gubernator Hans Frank. W siedzibie starostwa gubernator dystryktu Galizien SS - Brigadeführer dr Wächter ogłosił (…) w obecności członków rządu Generalnego Gubernatorstwa i dystryktu Galizien, a także członków Centralnego Komitetu Ukraińskiego, że Führer pozwolił na utworzenie Dywizji. Ogłoszenie nastąpiło w obecności gen. Wiktora Kurmanowycza, szefa urzędu dystryktu dr Otto Bauera, ministra spraw wewnętrznych GG i wicegubernatora dystryktu krakowskiego dr Ludwiga Losackera, Dowódcy SS i Policji w dystrykcie Fritza Katzmanna, przewodniczącego UCK prof. Włodzimierza Kubijowycza, b. dowódcy 3 korpusu Ukraińskiej Armii Galicyjskiej gen. Antina Kraussa. Po zebraniu w starostwie, w katedrze św. Jura zostało odprawione nabożeństwo, celebrowane przez biskupa Josyfa Slipego w asyście członków kapituły katedry: Hawryła Kostelnyka, Romana Łobodycza oraz ks. Wasyla Łaby, kazanie wygłosił ks. Wasyl Łaba. W szeregach dywizji posługę duszpasterską prowadziło następnie łącznie 12 kapelanów obrządku greckokatolickiego, zatwierdzonych przez metropolitę Andrzeja Szeptyckiego, duchowego przywódcy Stepana Bandery.

Główne uroczystości odbyły się w Sanoku, gdzie 9 maja 1943 odbył się nabór i pochód ok. 1500 ochotników, uroczyste odczytanie proklamacji o powstaniu dywizji w budynku Stadthalle przy ulicy Mickiewicza oraz nabożeństwo w katedrze prawosławnej.

Werbunek ochotników rozpoczęto przed formalnym powołaniem dywizji, co nastąpiło w lipcu 1943. Ostateczna decyzja o utworzeniu dywizji zapadła bowiem dopiero 20 lipca 1943, formalny rozkaz o jej powołaniu podpisał 30 lipca 1943 roku w imieniu Reichsführera SS Heinricha Himmlera SS-Obergruppenführer i generał Waffen-SS Hans Jüttner, szef SS-Führungshauptamt. Z tego względu z pierwszego naboru ochotników, zgłaszających się już od końca kwietnia 1943 roku Niemcy utworzyli pięć pułków policyjnych SS (w niemieckiej nomenklaturze określane jako Galizische SS Freiwillige Regimenten).

W grudniu 1943 roku władze niemieckie zaczęły zastanawiać się nad utworzeniem całego Korpusu Galicyjskiego, w którego skład wchodzić miały oprócz 14 Dywizji – Dywizja Pancerna "Lemberg" oraz Dywizja Górska "Karpaty".

 

ZARZĄD WOJSKOWY

 

15 kwietnia 1943 utworzono z dwóch Niemców (w tym płk Alfred Bisanz) i 12 Ukraińców Zarząd Wojskowy ("Wijskowa Uprawa"). Była to ukraińska cywilna instytucja doradczo-pomocowa.

Na przewodniczącego WU wybrano prof. Wołodymyra Kubijowycza, jednak Hans Frank wyznaczył na to stanowisko płk Alfreda Bisanza. Szefem kancelarii został kpt Osyp Nawroćkyj, a w jego skład wchodzili również Ukraińcy:

kpt. inż. Mychajło Chronowjat – referent naboru i reklamacji

dr Lubomyr Makaruszka – referent naboru oficerów

inż. Jurij Krochmaliuk – referent wydziału historyczno-wojskowego

inż. Andrij Palij – referent pomocy rodzinom ochotników

Wasyl Łaba – duchowa opieka nad Dywizją

redaktor Stepan Wołyneć – referent propagandy

dr Wołodymyr Biłozor – referent wydziału zdrowia

prof. Zenon Zełenyj – referent ds. młodzieży

dr Iwan Rudnyćkyj – referent wydziału prawniczego

inż. Jewhen Pindus – zastępca szefa kancelarii

mgr Mychajło Kusznir – referent kulturalno-oświatowy[17]

gen. Wiktor Kurmanowycz

Zarówno przysięga wojskowa jaką składali (nie na wierność Ukrainie, lecz na wierność Adolfowi Hitlerowi: "Na całe życie będę wierny Adolfowi Hitlerowi, jako wielkiemu wodzowi niemieckich sił zbrojnych, wielkich Niemiec i nowej Europy". Zakaz posługiwania się językiem ukraińskim oraz w większości niemieckie dowództwo już mogą świadczyć o faktycznych planach politycznych dla tej jednostki. Pomimo to dywizja cieszyła się dużą popularnością wśród Ukraińców, o czym świadczą przypadki przekazywania ochotnikom sztandarów ukraińskich jednostek z I wojny światowej, czy tłumaczenie skrótu SS jako "Strzelcy Siczowi".

Po informacji o formowaniu dywizji, ogłoszonej 28 kwietnia 1943 roku, do punktów werbunkowych zgłosiło się około 80 tysięcy osób, z czego tylko kilkanaście tysięcy objęto przeszkoleniem. Z pierwszego rzutu ochotników utworzono 5 pułków policji SS (numeracja 4 do 8) oraz rezerwowy batalion policji, z których policjantów po rozbiciu ich pułków w czerwcu 1944 roku włączono w skład dywizji. 4 i 5 pułk policji SS wzięły udział w niemieckich akcjach przeciw partyzanckich i pacyfikacjach, w czasie których dopuszczały się zbrodni na ludności cywilnej. Małoletnich ochotników skierowano do tzw. "Junaków SS", a następnie do jednostek obrony przeciwlotniczej w głębi Niemiec.

We wrześniu 1943 na poligonie w Nowej Dębie rozpoczęto kompletowanie i zgrywanie dywizji jako całości. Dowódcami wszystkich samodzielnych jednostek zostali niemieccy oficerowie Waffen SS.

Szefem sztabu dywizji został odkomenderowany z Wehrmachtu mjr Wolf-Dietrich Heike. Tylko trzy stanowiska dowódcze zajęli Ukraińcy: dowódcą 3 batalionu 29 pułku został kpt. Mychajło Brygider, dowódcą dywizjonu artylerii ciężkiej mjr Mykoła Palijenko, a dowódcą 1 batalionu 29 pułku mjr Jewhen Pobihuszczyj.

 

SZLAK BOJOWY

 

Jednostki dywizji szkolono w różnych krajach: Polsce (np. Dębica), Niemczech, Austrii, Francji i Holandii. Jak się okazało stosunek władz niemieckich do ochotników ukraińskich nie był najlepszy: żołnierze narzekali na gorsze umundurowanie i wyżywienie w stosunku do jednostek niemieckich, ograniczono także znacznie elementy wyszkolenia ukraińskich oficerów. Wśród Ukraińców szerzyły się nastroje "zawiedzionych nadziei", a dużą popularnością cieszyła się UPA. Jednak inspekcja dokonana w maju 1944 roku przez Himmlera w obozie szkoleniowym w Neuhammer (Świętoszów koło Żagania) utwierdziła go w przekonaniu, że jednostka gotowa jest do podjęcia działań na większą skalę. By wzmocnić morale i zapobiec dezercjom Himmler w przemówieniu do oficerów dywizji 17.05.1944 roku wprowadził wątki antypolskie, co było zgodne z polityką niemiecką zmierzającą do wzmożenia konfliktu polsko-ukraińskiego.

W lutym i marcu 1944 wydzielone z dywizji oddziały – SS-Kampfgruppe Beyersdorf, brały udział w akcjach przeciw partyzanckich na Lubelszczyźnie. Również część pułków policyjnych, uformowanych z ochotników do 14 Dywizji, brała udział w niemieckich operacjach anty partyzanckich – 5 pułk policji SS na Lubelszczyźnie (Zamojszczyzna, Chełmszczyzna, południowe Podlasie, Polesie Lubelskie), 4 pułk policji SS na Podolu, gdzie dopuściły się zbrodni wojennych. 4 pułk policji SS jest obarczany odpowiedzialnością za masakry Polaków w Hucie Pieniackiej, Podkamieniu i Chodaczkowie Wielkim.

Pierwotny plan niemiecki zakładał użycie dywizji na wschód od Stanisławowa, na przedpolu Karpat, jednak w połowie czerwca plan zmieniono, i nakazano dywizji zająć pozycje na zachód od Brodów.

28 czerwca 1944 rozpoczął się transport skoncentrowanej dywizji koleją ze Świętoszowa. Jednostkę (wówczas w sile trzech pułków piechoty) przerzucono z terenu Rzeszy w okolice Brodów. Dywizja zajęła pozycje w drugiej linii, bez wsparcia lotniczego. Pierwszej linii obrony bronił XIII Korpus Armijny oraz jednostki 4 Armii Pancernej w sile około 50 czołgów.

Części żołnierzy dywizji (około 800) wraz z dowódcą SS-Brigadeführerem Fritzem Freitagiem udało się przebić w rejonie Złoczowa. Grupa ta, oraz przebijający się samodzielnie lub w małych grupach żołnierze skierowali się w kierunku Podkamień-Żydaczów-Stryj-Drohobycz-Sambor-Turka-Przełęcz Użocka do Serednego na Zakarpaciu, pomiędzy Użhorodem a Mukaczewem. W sumie dotarło tam około 1500 żołnierzy uratowanych z kotła, oraz 1500 żołnierzy ze służb tyłowych, które nie znalazły się w okrążeniu (batalion zapasowy, służba weterynaryjna, techniczna).

19 kwietnia 1945 roku do sztabu dywizji przybył gen. Pawło Szandruk, od 15 marca 1945 roku przewodniczący Ukraińskiego Komitetu Narodowego i głównodowodzący Ukraińskiej Armii Narodowej, podporządkowując sobie SS - Brigadeführera Fritza Freitaga i przejmując bezpośrednio dowodzenie dywizją. Na rozkaz gen. Szandruka 25 kwietnia żołnierze dywizji złożyli przysięgę na wierność Ukrainie i nałożyli na czapki ukraińskie godło państwowe (tryzub).

Po opuszczeniu na rozkaz generała Pawło Szandruka linii frontu 7 maja 1945 roku, oddziały dywizji przeszły rzekę Mur, przechodząc do brytyjskiej strefy okupacyjnej Austrii. 10 maja 1945 SS-Brigadeführer Fritz Freitag popełnił samobójstwo, bezpośrednią komendę nad dywizją przejął gen. Mychajło Krat. Oddziały dywizji skapitulowały przed Brytyjczykami i Amerykanami w rejonie Tamsweg. Po kapitulacji jeńcy zostali przez Brytyjczyków poprzez obóz w Spittal przewiezieni do obozu w Bellaria, a następnie Rimini (w Romanii), na terenie operacyjnym II Korpusu Polskiego we Włoszech.

Generał Pawło Szandruk bezpośrednio po kapitulacji jednostki zażądał od Brytyjczyków spotkania w cztery oczy z generałem Władysławem Andersem, swym dowódcą z września 1939 r. (ówcześnie dowódcą II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie na froncie włoskim), które mu umożliwiono.

W konsekwencji osobistej interwencji gen. Andersa w Londynie, a także stanowiska Stolicy Apostolskiej, Brytyjczycy mimo sowieckich żądań nie wydali żołnierzy ukraińskich Stalinowi, gdyż uznali ich za obywateli polskich (byli nimi bezsprzecznie do 1939 – agresja i okupacja sowiecka z 17.09.1939 nie zmieniała ich statusu prawnego) i umożliwili im osiedlenie się w r. 1947 w Wielkiej Brytanii i krajach Wspólnoty Brytyjskiej.

Z formacji kolaboracyjnych złożonych z Ukraińców w walkach z powstańcami warszawsskimi w drugiej połowie września 1944 na Czerniakowie i w Puszczy Kampinoskiej uczestniczył Ukraiński Legion Samoobrony.

 

ZBRODNIE WOJENNE

 

W Polsce obecnie toczy się śledztwo pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej w sprawie zbrodni wojennej popełnionej w Hucie Pieniackiej przez funkcjonariuszy SS-Galizien i nacjonalistów ukraińskich gdzie 28 lutego 1944 roku zamordowano 868 Polaków. 16 kwietnia 1944 r roku ukraińscy żołnierze mieli również zmasakrować Polaków w Chodaczkowie Wielkim, gdzie zginęły 862 osoby.

Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prowadzi również śledztwa w sprawie okoliczności pacyfikacji wsi Prehoryłe i Smoligów. Dnia 8 czerwca 1943 roku Gestapo przy udziale oddziału SS - Galizien uczestniczyło w łapance we wsi Zwięczyca w gminie Rzeszów, podczas której zastrzelono po śledztwie 10 osób strzałami w tył głowy, a dalsze 24 wywieziono do obozu w Pustkowiu skąd już nie wróciły. Dnia 2 lutego 1944 roku jednostka ukraińska brała udział w pacyfikacji wsi Borów oraz okolicznych wsi. Oddziały żandarmerii i SS w sile około 3 tysięcy żołnierzy wkroczyły w nocy do wsi całkowicie niszcząc całość 280 gospodarstw przy użyciu broni pancernej. Dnia 24 czerwca 1943 roku SS - Galizien z udziałem ukraińskich nacjonalistów dokonały pacyfikacji wsi Majdan Nowy. Po otoczeniu, wieś przez godzinę była ostrzeliwana z broni artyleryjskiej po czym wojsko wkroczyło do miejscowości. Spłonęło 58 gospodarstw, a śmierć poniosło 28 osób. 2 lipca 1943 roku rozegrał się dramat Majdanu Starego. Egzekucję przeprowadzili żołnierze z ukraińskiej dywizji SS - Galizien, którzy także spalili wieś. W czasie pacyfikacji zamordowali łącznie 65 osób, w tym 28 kobiet, 15 dzieci. Ponadto spalili 76 gospodarstw, zdemolowali kościół, niszcząc obrazy, naczynia liturgiczne itp.

Sprawcami zbrodni na ludności polskiej w wymienionych miejscowościach były, według dotychczas poczynionych ustaleń śledczych, 4 i 5 galicyjskie pułki policyjne SS (w niemieckiej nomenklaturze określane jako Galizische SS Freiwillige Regimenten), skierowane do walk przeciw partyzanckich na bezpośrednim zapleczu frontu wschodniego. Były one złożone z pierwszego naboru ukraińskich ochotników do 14 Dywizji, dokonanego przed jej formalnym powołaniem w lipcu 1943 roku odkomenderowanego przez Niemców do służby policyjnej. W śledztwie IPN w sprawie ustalenia sprawców zbrodni w Hucie Pieniackiej określa się 4 pułk policji SS jako 4 Pułk Dywizji "SS - Galizien".

Po rozbiciu 14 Dywizji w bitwie pod Brodami policjanci ukraińscy z pułków policyjnych (rozbitych również w tym samym czasie na froncie wschodnim) zostali wcieleni do 14 Dywizji Grenadierów SS w ramach jej odtwarzania w obozie ćwiczebnym w Świętoszowie.

W październiku 1947 roku, po zgodzie rządu Wielkiej Brytanii na imigrację żołnierzy Ukraińskiej Armii Narodowej do Wielkiej Brytanii i odmowę ich wydania ZSRS, rząd polski wniósł skargę do Organizacji Narodów Zjednoczonych przeciwko "SS-Galizien", stwierdzając, że jej jednostki spacyfikowały Hutę Pieniacką, mordując 800 cywilów.

Również podczas pobytu na Słowacji pojawiają się zarzuty o popełnienie przez 14 Dywizję SS zbrodni wojennych, Ukraińcom udowodniono rozstrzelanie  osób w Niżnej Boćy.

Formacje SS zostały uznane przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze za organizację zbrodniczą.

 

Źródła:

 

 

]]>http://pl.wikipedia.org/wiki/14_Dywizja_Grenadier%C3%B3w_SS_%281_ukrai%C5%84ska%29]]>

 

]]> http://wolnemedia.net/polityka/w-kijowie-odlano-ze-zlota-popiersie-bandery/]]>

 

 http://niepoprawni.pl/blog/2218/nie-tylko-we-lwowie-bez-trumien-i-krzyzy-z-ludobojstwem-w-tle

 

]]> https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=BfpoXfJryE4]]>

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 3.9(8 głosów)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

ROSYJSKA AGENTURA W POLSCE

$
0
0

ROSYJSCY AGENCI W POLSCE

 

Tak jak najciemniej jest pod latarnią, a najlepsze ryby łowi się w mętnej wodzie, to najciekawiej można mówić o aferze szpiegowskiej wtedy, gdy się o niej nic nie wie.

 

Właśnie obserwujemy taki spektakl medialny, w którym dwie główne role przypisano zatrzymanym przez ABW: oficerowi wojska polskiego (podobno pułkownikowi) i jakiemuś prawnikowi. Mieli ponoć pracować na rzecz rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Sensacyjność tego wydarzenia jest tym większa, że od lat zapewniano nas o dobrej współpracy struktur bezpieczeństwa Polski i Federacji Rosyjskiej. Ta współpraca sięga przecież czasów PRL-u, ale kontynuowana była owocnie także w III RP.

 

Minister Marek Siwiec, szef BBN za czasów prezydenta Kwaśniewskiego, podpisał umowę o współpracy z Iwanem Rybkinem, szefem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej w czasach, kiedy Polska nie była jeszcze w NATO. Spotkania obecnego szefa BBN, gen. Stanisława Kozieja, z Nikołajem Patruszewem, byłym generałem KGB i przyjacielem Putina, także świadczyły o owocnej współpracy obu państw w zakresie narodowego bezpieczeństwa. Po 10 kwietnia 2010 r. Polska zachowała się niezwykle lojalnie i delikatnie wobec Rosji, nie występując do NATO i innych europejskich struktur z prośbą o pomoc w wyjaśnieniu tragedii smoleńskiej. Przykłady współpracy opartej na wzajemnym zaufaniu można by mnożyć, a tu raptem, po tylu latach, aresztowanie rosyjskich szpiegów Polsce. Poza zdziwieniem nic tu mądrego nie da się powiedzieć. Ale dlaczego tylko dwóch? A co z resztą agentów? Jest ich pewnie w Polsce cała siatka. A co słychać u ponad setki byłych dyplomatów naszego MSZ, szkolonych na rosyjskich uczelniach? No i u tych w Wojsku Polskim po kursach GRU w Moskwie?

 

W czasie gdy zatrzymywano szpiegów, prasę niezależną obiegła informacja o konsulu honorowym Rosji w Polsce, którego firma, dzięki zaufaniu, jakim Polska tradycyjnie obdarza Rosję i jej przedstawicieli, we wrześniu br. wygrała olbrzymi przetarg na obsługę systemów informatycznych KRUS-u. Wcześniej rosyjski konsul honorowy Federacji Rosyjskiej z siedzibą w Szczecinie, dr Andrzej Bendig-Wielowiejski, miał już przyjemność informatyzować za nasze, podatników, pieniądze ZUS, Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, Rządowe Centrum Legislacji oraz Państwową Komisję Wyborczą. PiS domaga się od premier Kopacz, aby na najbliższym posiedzeniu Sejmu przedstawiła dodatkowe informacje o osiągnięciach biznesowych honorowego konsula Rosji w Polsce. Co jeszcze informatyzował? Bo dzięki komu, to już wiemy - dzięki polskiemu państwu, otwartemu na wszechstronne kontakty z Federacją Rosyjską i jej przedstawicielami w Polsce.

 

Przekazanie prywatnej firmie możliwości pozyskiwania podstawowych danych dotyczących bezpieczeństwa Polski i jej obywateli, a także bezpieczeństwa zdrowotnego poszczególnych ludzi, szokuje i prowadzi do wniosku, że rzeczywiście rację miał minister Sienkiewicz, gdy mówił, że państwo polskie istnieje tylko teoretycznie. Zakładając, że konsul honorowy Rosji w Polsce nie ma nic wspólnego z rosyjskim wywiadem - oczywiście poza ogólnym zaufaniem do konsula - możemy być pewni, że wszystko, co miało pozostać tajne, już tajne nie jest. Także informacje medyczne na temat naszych chorób, przebytych operacji i ogólnego stanu zdrowia. Naczelny lekarz Federacji Rosyjskiej może się teraz pochylić nad kondycją zdrowotną Polaków i szukać najlepszych środków pomocnych naszemu szybkiemu wyleczeniu się z wszelakich chorób. Jeżeli zaś potwierdzą się informacje o tym, że firma konsula maczała palce przy informatyzacji obsługi systemu serwerów na potrzeby wyborów, to niewykluczone, że wyniki wyborów samorządowych, które mają się odbyć 16 listopada, są już znane w Moskwie. Podejrzenie tym bardziej uzasadnione, że znany jest powszechnie fakt dwukrotnego wyjazdu na szkolenia do Moskwy delegacji Państwowej Komisji Wyborczej.

 

Kompletną nieodpowiedzialność pseudoelit rządzących III RP wspierają zaprzyjaźnione z władzą media. Czytając niektóre gazety, można odnieść wrażenie, że Rosja nie wycofała się z Polski w 1993 r. Jest wciąż tu obecna i ma swoich oddanych „polskich Rosjan”, którzy gdyby tylko mogli, wznosiliby w Polsce pomniki na jej część. Jak redaktor Paweł Wroński z „GW”, opowiadający się za postawieniem Rosjanom w Krakowie pomnika, który ma upamiętnić „zamordowanych” jeńców rosyjskich w „polskich obozach śmierci” w latach 1919-1920. Nie ma sensu bronić dobrego imienia Polski za wszelką cenę - przekonuje Wroński. Jakże bliski jest polski neobolszewik choćby sprzątaczce na lotnisku w Moskwie, która na zwykłą uwagę polskiej stewardessy wypowiedzianą po angielsku, gdyż nie znała rosyjskiego, usłyszała, że wkrótce ona i inni Polacy nauczą się dobrze tego języka.

 

Wojciech Reszczyński

 

]]>http://www.naszapolska.pl/index.php/112-felietony/18428-rosyjscy-agenci-...]]>

 

27.X.2014

Ocena wpisu: 
5
Średnia: 4.2(7 głosów)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

ZBRODNIE NKWD - CZERWONA MORDOWNIA NA KRESACH II RP - ZABÓJCZE DONOSY

$
0
0

ZBRODNIE NKWD - CZERWONA MORDOWNIA NA KRESACH II RP - ZABÓJCZE DONOSY

 

Najbardziej zmasowaną formą zbrodniczych działań antypolskich ze strony prosowieckich Żydów była wielka fala skierowanych przeciwko Polakom zabójczych donosów. Były one nieustannym zjawiskiem lat 1939-1941 na Kresach II RP.

 

Zbolszewizowani Żydzi, znający doskonale lokalne stosunki w poszczególnych miejscowościach, okazali się dla NKWD bezcennymi wręcz agentami i informatorami przeciwko różnym patriotycznym środowiskom polskim. Wiele żydowskich donosów przyniosło najtragiczniejsze skutki dla schwytanych na ich podstawie Polaków.

 

Niektórzy z nich bywali natychmiast zabijani w rezultacie tych donosów, tak jak stało się w opisanym w  przypadku grodzieńskiego nauczyciela Jana Kurczyka. W przypadku bardzo wielu innych Polaków donos kończył się zamknięciem w sowieckim więzieniu i późniejszym zakatowaniem na śmierć. Bardzo wielu oficerów schwytanych na podstawie żydowskich donosów znalazło się później na listach katyńskich.

 

Ta nadzwyczaj ponura, donosicielska rola znacznej części Żydów na Kresach Wschodnich została wymownie opisana między innymi w znakomicie udokumentowanej książce żydowskiego autora Bena-Ciona Pinchuka. Pisał on m.in.: Nie ulega wątpliwości, iż lokalni komuniści żydowscy grali ważną rolę w rozpoznaniu dawnych działaczy politycznych i zestawieniu listy „niepożądanych” i „wrogów klasowych”. NKWD próbowało, często z sukcesem rekrutować ludzi, którzy przedtem byli aktywni w żydowskich instytucjach i politycznych organizacjach, i w ten sposób stworzyli oni atmosferę wzajemnych podejrzeń o strachu wśród przyjaciół i kolegów (por. Ben-Cion Pinchuk Shtetl „Jews under Soviet Rule. Eastern Poland on the Eve of the Holocaust”, Cambridge, Mass, 1991, s. 35).

 

 

 

 

SPONTANICZNIE WITALI SOWIETÓW

 

Z różnych miejscowości na Kresach odnotowywano po latach takie same, identycznie brzmiące skargi na donosicielską rolę części zbolszewizowanych, antypolskich Żydów. Oto kilka, jakże typowych, przykładów.

 

Władysław Hermaszewski tak opisywał dramatyczne wydarzenia, jakie nastąpiły po 17 września 1939 r. w jego rodzinnym Bereźnie (pow. Kostopol, woj. wołyńskie): Spontanicznie witający czerwonoarmistów liczni Ukraińcy i część biedoty żydowskiej zaczęli okazywać swą wrogość wobec nas, Polaków, stanowiących tu mniejszość. Wyszukiwali i wskazywali przybyłym enkawudzistom funkcjonariuszy i urzędników polskich instytucji państwowych i publicznych oraz uciekinierów z zachodnich i centralnych województw, szukających tu schronienia przed Niemcami, po czym nastąpiły masowe ich aresztowania i deportacje (por. W. Hermaszewski Echa Wołynia, Warszawa 1995, s. 43).

 

Mieszkający wówczas w Tarnopolu Czesław Blicharski wspominał: Okupacja sowiecka Tarnopola rozpoczęła się o godz. 15.00 17 września 1939 r. (...) już tego samego dnia wieczorem rozpoczęły się masowe aresztowania przeprowadzone przy pomocy usłużnych informatorów, pochodzących z kręgów nielicznej KPZU (Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy - J.R.N.) i biedoty żydowskiej. Od tej chwili trwał nieprzerwanie proces wyniszczania elementów polskich w mieście (por. C. Blicharski Tarnopolanie na starym ojców szlaku, Biskupice 1994, s. 203).

 

Zenon Skrzypkowski relacjonował: W miasteczku (Drohiczynie - J.R.N.) swoje „porządki” zaczęło robić NKWD. Znaleźli się tacy ludzie, którzy z nimi współpracowali. Wywodzili się na ogół z elementów o nie najlepszej opinii w środowisku. Byli to głównie Białorusini i Żydzi. Dużą aktywność w sprzyjaniu bolszewikom wykazała zwłaszcza biedota żydowska. Dość szybko przystosowała się do nowych warunków i zajęła pozycję wysoko uprzywilejowaną, zajmowała kierownicze stanowiska w administracji i milicji. Niektórzy Żydzi „pocieszali” nieszczęśliwych i pełnych obaw o przyszłość Polaków słowami: „Jakoś przy nas będziecie żyli” (por. Z. Skrzypkowski Przyszliśmy was oswobodzić..., drohiczyńskie wspomnienia z lat niewoli, Warszawa 1991, s. 15).

 

Wacław Wierzbicki z osiedla Kuchczyce, gm. Kleck, powiat Nieśwież wspominał wydarzenia po 17 września 1939 r. w swych okolicach: Natychmiast znaleźli się perfidni Białorusini i Żydzi, którzy wkraczającym wojskom sowieckim budowali powitalne bramy. Żydzi powkładali czerwone opaski na rękawy i stali się enkawudzistami, wydają Sowietom polskich patriotów (por. Z Kresów Wschodnich RP na wygnanie. Opowieści zesłańca 1940-1946, Londyn 1996, s. 582).

 

Emisariusz ZWZ Aleksander Blum opisywał, jak już w drodze do Wilna dowiedział się, że tamtejszy dworzec jest niebezpieczny, bo jest silnie obstawiony przez agentów NKWD i tzw. milicję obywatelską zaimprowizowaną przez okupantów i złożoną z chuliganów i z młodzieży komunistycznej, szczególnie pochodzenia żydowskiego, uzbrojoną w karabiny i zaopatrzoną w opaski czerwone. Głównym zadaniem ich było zatrzymywanie podejrzanych osób i przebranych oficerów. „Przyklejali” się oni do wybranych przez siebie wojskowych podróżnych i towarzyszyli im do mieszkań prywatnych celem sprawdzenia tożsamości eskortowanych (według: A. Blum O broń i orły narodowe... (Z Wilna przez Francję i Szwajcarię do Włoch), Londyn 1980, s. 102).

 

Podobną relację znajdujemy również w książce żydowskich autorów Jacka Pomerantza i Lyrica Wallworka. Winika o owych latach: Wkrótce po wkroczeniu Sowietów do Rożyszcza komunistyczna organizacja młodzieży (...) przejęła kontrolę miasta (...) ci młodzi ludzie maszerowali po ulicach miasta z karabinami. Nosili czerwone opaski identyfikacyjne, wyaresztowywali ludzi uważanych za faszystów czy wrogów komunistycznej sprawy. Bałem się spacerować na trasie od stacji kolejowej do domu Ytzela. Bałem się, pomimo to że część młodych (wielu?) z opaskami na ramionach była Żydami (według relacji w książce J. Pomerantza i L. W. Winika: Run East: Flight From the Holocaust, Chicago 1997, s. 26, którą cytuję za: M. Paul Jewish-Polish Relations in Soviet Occupied Eastern Poland. 1939-1941 w: The Story of Two Shtetl, Brańsk and Ejszyszki, Toronto-Chicago 1998, s. 189).

 

Z kręgu australijskiej Polonii w Melbourne został wysłany 12 sierpnia 1995 r. do księdza prałata Henryka Jankowskiego list, zawierający świadectwa dramatycznych czasów na Kresach po 17 września 1939 r. Autor listu, Bronisław Stankiewicz, pisał m.in.: W 1939 r. jako 10-letni chłopak byłem świadkiem, gdy do mojego miasta Baranowicze wkraczała wyzwoleńcza Krasna Armia, właśnie Żydzi zakładali na lewą rękę czerwone opaski, na których widniały napisy NKWD. To właśnie Żydzi byli donosicielami do NKWD i wydawali w ręce NKWD ukrywających się oficerów Wojska Polskiego, ukrywających się policjantów granatowych, nauczycieli, wyższych urzędników państwowych, a w nocy zajeżdżały czarne budy NKWD, które my nazywaliśmy „czorny woron”, wyłapywano tych ludzi, ładowano w te czarne budy, następnie w „stołypinki” i wieziono na Kołymę, skąd już nigdy nie wrócili, umarli z głodu i chłodu (cyt. za: P. Raina Ks. Henryk Jankowski nie ma za co przepraszać, Warszawa 1995, s. 170).

 

Wymowne zapiski na temat rozmiarów donosicielstwa ze strony dużej części Żydów znajdujemy w książce byłego kuriera rządu RP Marka Celta. Opisał on tam między innymi dramatyczną rozmowę ze swą matką, którą odwiedził po przybyciu z tajną misją na tereny okupowane przez Sowietów. Matka ostrzegała Celta: Ta Wajssówna, ta Hela, co prawie naprzeciw nas mieszka, koło Serwatki, tam gdzie Lopek, kilka razy się mnie o ciebie pytała. I Stasię też. Ona straszna komunistka. A nienawiścią do Polski i do Polaków aż od niej tryska. Lopek przed nią przestrzegał (...)

 

Ty się jej strzeż. Ona mówiła: wasz syn - już nawet nie mówi „pani syn” - wasz syn powinien być z nami, a nie przeciw nam. Ja mówię: gdzie on tam przeciw komu, proszę pani, on studiuje. A ona: „panie” się skończyły, „panowie” też. On nie studiuje, a jak studiuje, to przeciw nam. Wy musicie zrozumieć, że tu Polska nigdy nie wróci, tu jest Zachodnia Ukraina, radziecka władza, radziecka przyszłość, on powinien to zrozumieć, im prędzej, tym lepiej, a nie tam takie polskie mrzonki (...). - Właśnie to ci chciałam powiedzieć: strasznie trzeba uważać i nie pokazywać się ludziom na oczy. A wśród Żydów najwięcej zwolenników Sowietów. Od takich Wajssówien aż się roi. Trzeba się mieć na baczności dzień i noc (por. M. Celt Biali kurierzy, Munchen 1986, s. 61).

 

DONOSICIELE I ICH OFIARY

 

Duża część donosów kończyła się jak najgorszymi skutkami dla oskarżanych przez Żydów Polaków, doprowadzając do utraty przez nich życia. Istnieje wiele relacji na temat tego typu „zabójczych” donosów z różnych miejscowości na Kresach - przytoczę tu kilka typowych przypadków tego rodzaju. Do szczególnie niebezpiecznej fali donosów na polskich urzędników i sędziów doszło w największym mieście na Wołyniu - Równem. Aresztowano tam m.in. byłego posła Dezyderego Smoczkiewicza i byłego senatora Dworakowskiego, pięciu sędziów Sądu Okręgowego i wiceprokuratora (wszystkich potem zamordowano). Aresztowano również dwóch podprokuratorów. Denuncjowali w szczególności: aplikant sądowy - syn zamożnej miejscowej rodziny żydowskiej oraz starszy woźny sądowy - Ukrainiec (według R. Szawłowski Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1997, t. 1, s. 397).

 

Wanda Skorupska we wrześniu 1939 r. adwokat we Włodzimierzu Wołyńskim tak opisywała w relacji spisanej w latach 80. wydarzenia zachodzące we Włodzimierzu po wejściu wojsk sowieckich: Na podstawie donosów sporządzonych przez komunistów i Żydów aresztuje się natychmiast wybranych ludzi. We Włodzimierzu aresztowano adwokata Albina Ważyńskiego i mjra (Juliana Jana) Pilczyńskiego, dyrektora gimnazjum Leona Kisiela, inspektora szkolnego p. Jędryszkę oraz kierownika jednej ze szkół powszechnych. Zadenuncjowali ich miejscowi Żydzi. Zaginęli oni bez śladu (por. R. Szawłowski, op.cit., t. 1, s. 207).

 

Inny przykład „zabójczego” donosu opisali A. i J. Wiszniowscy w liście do „Głosu Polskiego” Toronto z 24 maja 1996 r. W liście można było przeczytać dramatyczną historię rodziny stryja Wiszniowskiego, który w 1939 r. mieszkał w małym miasteczku Dolina, woj. stanisławowskie. Jak pisano w liście: Stryj miał dorosłych synów, którzy należeli do związku „Sokołów” i „Strzelca”, gdzie hasłem było „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Widocznie w oczach żydowskich było to wielkim przestępstwem i dlatego pewnej nocy NKWD i dwóch Żydów, których stryj znał, przyszło aresztować moich stryjecznych braci. Jeden był zakatowany w miejscowym więzieniu, inni wywiezieni na Sybir, tak jak tysiące innych polskich rodzin, które dzięki żydowskiej służalczości (jaka do dzisiaj w Polsce panuje) zostało zesłanych na Sybir na zagładę (...). Kto sporządzał spis Polaków „kandydatów” na zsyłkę, jak nie podli Żydzi, którzy zasiedli w 1939 r. na wszystkich ważnych stołkach? Autor listu używa bardzo ostrych epitetów pod adresem ówczesnych żydowskich donosicieli, czyż można się jednak dziwić człowiekowi, który mógł z bliska zaobserwować spowodowaną przez nich tak ciężką martyrologię rodziny jego stryja?

 

„ODGRYWALI” SIĘ NA POLAKACH

 

Istnieje aż nadto wiele przykładów wykorzystywania przez zbolszewizowanych Żydów wszelkich możliwości „odegrania się” na Polakach aż do spowodowania ich śmierci włącznie. Tak postąpiono m.in. wobec znanego naukowca, profesora Stanisława Cywińskiego, znienawidzonego przez Żydów za jego narodowo-katolicką publicystykę. Wybitny polonista, profesor Konrad Górski wspominał, iż: Zemszczono się na nim (prof. Cywińskim - J.R.N.), po prostu oskarżając go przed władzami rosyjskimi. Został wywieziony i zmarł w głębi Rosji (por. W Wilnie i w Toruniu. Rozmowa z prof. Konradem Górskim, „Życie Literackie”, 11 września 1988 r.).

 

Jerzy Surwiły, pisał w naukowym opracowaniu wojennych dramatów Polaków z Wileńszczyzny pt. Rachunki nie zamknięte, że Cywiński został zamęczony w więzieniu. Według Surwiło Cywiński przeszedł przez sześć kolejnych więzień, aby w końcu umrzeć 30 marca 1941 r. w Kirowie (Wiatce) w szpitalu więziennym (por. J. Surwiło Rachunki nie zamknięte. Wileńskie ślady na drogach cierpień, Wilno 1992, s. 115).

 

Podobny przykład żydowskiego donosu z zemsty, który skończył się w efekcie zamordowaniem Polaka, przytoczył historyk Marek Jan Chodakiewicz. Opisał on, jak pod koniec września 1939 r. żydowski gimnazjalista przyprowadził NKWD do mieszkania Zdzisława Zakrzewskiego, działacza Młodzieży Wszechpolskiej z Politechniki Lwowskiej. Z uwagi na nieobecność Zakrzewskiego w domu NKWD w zamian aresztowało jego ojca - oficera policji, którego wkrótce potem zamordowano. Aresztowano również i deportowano matkę i siostry Zakrzewskiego. Matka zmarła na zesłaniu w Kazachstanie (por. M.J. Chodakiewicz Szmulek chciał być sowieckim generałem. Postawy Żydów na Kresach 1939-1941, „Gazeta Polska”, 1 grudnia 1994 r.).

 

W pracy zbiorowej pod redakcją księdza Zygmunta Zielińskiego na temat życia religijnego w Polsce pod okupacją 1939-1945 czytamy: Wspomnieć trzeba ks. Wacława Rodźko, proboszcza parafii Traby, zamordowanego w maju 1940 r. we wsi Rosalszczyzna, gdy podstępnie w nocy został wezwany do chorego. Ogólna opinia w okolicy widziała sprawców tej zbrodni w Żydach, którzy w ten sposób mieli się zemścić za to, że on przed wojną, będąc proboszczem w Holszanach, miał przyczynić się do usunięcia straganów żydowskich sprzed wejścia do kościoła. Faktem jest, że pokaźna część ludności żydowskiej opowiedziała się za sowiecką władzą i z niej rekrutowało się wielu jej urzędników, którzy mocno dali się we znaki miejscowej ludności. Faktem jest także i to, że część Żydów została wywieziona na Syberię lub do Kazachstanu (por. Życie religijne w Polsce pod okupacją 1939-1945. Metropolie wileńska i lwowska, zakony, praca zbiorowa pod redakcją ks. Zygmunta Zielińskiego, Katowice 1992, s. 494).

 

Feliks Gonczyński opisywał w dramatycznych wspomnieniach z ówczesnego Związku Sowieckiego: Po obiedzie odnalazłem ulicę Drewnianą, gdzie mieszkał Leonidas.

„Co słychać z Dewojną?” - spytałem Leonidasa.

„Rozstrzelali go bolszewicy”.

„Jego...?! Wybitnego lewicowca?”

„Jak wiesz był naczelnikiem Urzędu Skarbowego, więc wymierzał podatki... zadenuncjowali go Żydzi” - wyjaśnił Leonidas (por. F. Gonczyński Raj proletariacki, Londyn 1950, s. 14).

 

W tym okresie na Kresach powszechnie utrwaliła się sława Żydów jako donosicieli. Były premier RP Leon Kozłowski, opisując krąg polskich aresztowanych, z jakimi spotykał się w sowieckim więzieniu, stwierdził: Podobny zespół, jak się potem przekonałem i w innych celach: sędziowie, policja, schwytani oficerowie, działacze społeczni, robotnicy, studenci, wszyscy, podobnie jak i ja, aresztowani na podstawie donosów komunistów, w większości wypadków Żydów (por. tekst pamiętnika L. Kozłowskiego pt. Sowieckie więzienie drukowanego na łamach paryskiej „Kultury”, 1957, nr 10, s. 91).

 

W różnych relacjach i wspomnieniach można znaleźć straszne przykłady „zabójczych” donosów ze strony Żydów na polskich patriotów. By przypomnieć choćby zapiski znakomitego matematyka polskiego, pochodzenia żydowskiego Hugo Steinhausa. Opisał on historię aresztowania swego ucznia Borka, którego jego dawny ordynans, Żyd, wskazał NKWD, jako oficera rezerwy (...) znienacka aresztowano go w mieszkaniu i zabrano do Lwowa. Od tego czasu słuch o nim zaginął; prawdopodobnie podzielił los oficerów katyńskich. Podziwiałem jego matkę, że nie myślała wcale o zemście. Chciała koniecznie dać mi schronienie u siebie w Borysławiu (por. H. Steinhaus Wspomnienia z Polski w opracowaniu Aleksandry Zgorzelskiej, Londyn 1992, s. 220).

 

Skutki takich „odgrywań się” zbolszewizowanych Żydów na Polakach były najczęściej fatalne: długotrwałe więzienie, zesłanie na Syberię, nierzadko - jak wcześniej wspomniałem - nawet utrata życia. Do wyjątków należały raczej szczęśliwe przypadki szybkiego uwolnienia po donosie, jak stało się z ojcem profesora Jacka Trznadla - Edwardem Trznadlem, byłym zastępcą starosty w Olkuszu, a później starostą w Zawierciu. Edward Trznadel, idąc pewnego dnia ulicą we Lwowie, został nagle zatrzymany przez Żydów-komunistów z Olkusza, którzy go rozpoznali. Natychmiast doprowadzili go na komisariat, twierdząc, że byli przez niego prześladowani (por. J. Trznadel: Mój ojciec Edward, Zawiercie 1998, s. 57). Na szczęście po różnych przesłuchaniach wypuszczono go na wolność. Został w nim jednak pewnego rodzaju strach przed donosami ze strony Żydów. Opisywał swe odczucia w czasie pobytu wkrótce potem w Stryju: Tylko raz byłem w kawiarni i gdy zobaczyłem tę masę Żydów, przestraszyłem się. Mogli wśród nich być znów komuniści. Oni, widząc obcego, nieznajomego człowieka, mogą donieść i mogę być aresztowany. Wobec tego wróciłem ponownie do Lwowa (por. tamże, s. 59). Dodajmy, iż aresztowanie Edwarda Trznadla przez Żydów-komunistów z Olkusza, jako ich rzekomego dawniejszego „prześladowcy”, było tym bardziej szokujące ze względu na to, że jako starosta miał on kiedyś bardzo dobre stosunki z miejscowymi Żydami. Jacek Trznadel pisał: Ojciec był bardzo szanowany przez tę społeczność żydowską. Wyrazem tego bywało nawet odwoływanie się do jego rozjemstwa w wewnętrznych sporach gminy żydowskiej (por. tamże, s. 28).

 

MY POLACY BOIMY SIĘ ŻYDÓW BARDZIEJ NIŻ KOGO INNEGO

 

Prawda przechowana w różnych relacjach z tamtego okresu jest smutna i nieubłagana. Wciąż powtarzają się fakty dowodzące, że nikczemność wielkiej rzeszy Żydów-donosicieli wzbudziła wśród Polaków poczucie ogromnej nieufności do ogółu Żydów, powszechnego strachu przed Żydami, jako niebezpiecznymi agentami NKWD i Sowietów. Jakże wymowna pod tym względem była relacja jednego z najodważniejszych „białych kurierów”, docierających na zagarnięte przez Sowiety byłe Kresy Wschodnie II Rzeczypospolitej Tadeusza Chciuka (Marka Celta). Tak pisał on o panującej tam atmosferze: Pod Sowietami (...) my Polacy, boimy się Żydów - nie wszystkich oczywiście, ale jak się boimy, to bardziej niż kogo innego. Oni są pierwsi do współpracy z bolszewikami, są najbardziej niebezpieczni - są wszędzie, są najgorliwszymi komunistami, dużo wiedzą, pomagają „rozpracowywać” teren, sam mam takich kolegów z gimnazjum, z uniwerku (por. T. Chciuk [M. Cel] Biali kurierzy, Monachium 1986, s. 209).

 

We wspomnieniach Tadeusza Bodnara, po wrześniu 1939 r. przydzielonego do żydowskiego Gimnazjum Mechanicznego w Grodnie, czytamy: Koledzy ostrzegali mnie przed Żydami studentami i do żadnej organizacji mam nie wstępować, gdyż pomiędzy nimi jest dużo szpiegów i zdrajców. (...) Wykładowcami byli Polacy, Żydzi i paru Rosjan. Kolegów nie miałem i trzymałem się z daleka od wszystkich, a na tematy polityczne nie chciałem rozmawiać, ponieważ nie dowierzałem Żydom, bo wiedziałem, że oni naszych dużo wydali i część ich została rozstrzelana, część siedzi w więzieniu. Dobrze, że nie wszyscy Żydzi byli tacy, ale oni bali się innych Żydów. Najgorzej ze wszystkich grup etnicznych to ich bałem się, bo oni zrobili się gorliwymi komunistami (por. T. Bodnar, Znad Niemna przez Sybir do II Korpusu, Wrocław 1997, s. 86).

 

Jak się okazuje, młody gimnazjalista miał całkowicie rację w swych obawach przed żydowskimi denuncjatorami. Badacz historii tamtych lat Kazimierz Krajewski, autor obszernej syntezy działań Armii Krajowej w okręgu nowogródzkim, pisał, iż: Wszelkie poczynania ludności polskiej śledzone były przez jej białoruskich i żydowskich sąsiadów, często współpracujących z władzami sowieckimi i NKWD. Np. grupa dziewcząt, polskich gimnazjalistek z Lidy, nie zdążyła się nawet do końca zorganizować, gdy ich żydowskie koleżanki z klasy dostarczyły NKWD sporządzoną przez siebie listę początkujących konspiratorek (por. K. Krajewski Na ziemi nowogródzkiej, „Nów”-Nowogródzki Okręg Armii Krajowej, Warszawa 1997, s. 15).

 

W licznych relacjach z owego okresu powtarzała się opinia, że największą przeszkodą dla polskiej konspiracji na Kresach było doskonałe rozpoznanie polskich środowisk patriotycznych przez miejscowych zbolszewizowanych Żydów, a także Białorusinów i Ukraińców. Ustawicznie groziło to dekonspiracją wszelkich zawiązków polskich organizacji. Warto przypomnieć w tym kontekście choćby świadectwo rzetelnego obserwatora tamtych wydarzeń - Władysława Siemiaszki, w 1939 r. pracownika urzędu gminnego w Werbie, powiat Włodzimierz Wołyński. W relacji spisanej po latach - w 1990 r. - Siemiaszko akcentował, że polska konspiracja odbywała się w niesłychanie trudnych warunkach, stale wzrastającej infiltracji sowieckiej oraz współpracujących z Sowietami Żydów i Ukraińców (cyt. za: wyborem dokumentów w książce R. Szawłowskiego, op.cit., t. 2, s. 214).

 

 We wrocławskim kwartalniku  „Semper fidelis” z 1994 r. opisano tragiczne skutki jednego z takich żydowskich donosów, stwierdzając m.in.: Kolporterka (polskiej prasy podziemnej - J.R.N.) aresztowana została przez rejonową placówkę NKWD w Podwłoczyskach. Okazało się, że K. Oborska zbytnio i naiwnie zaufała swojej koleżance Schott, narodowości żydowskiej, córce drogerzysty, przekazując jej również prasę konspiracyjną. Na rezultaty tego nierozważnego kroku nie trzeba było długo czekać. Najprawdopodobniej, na skutek decyzji rodziców Schott, fakt ten został zgłoszony NKWD. W wyniku denuncjacji, po upływie zaledwie dwóch dni od aresztu K. Oborskiej nastąpiły dalsze aresztowania. Został aresztowany ks. Adam Gromadowski, któremu K. Oborska dostarczała prasę konspiracyjną, a 11 kwietnia 1940 r. został aresztowany Kazimierz Kosiarski, który przejął „bibułę” ze Lwowa i dostarczył K. Oborskiej, w celu jej kolportażu (według dr A. Korman O księdzu Adamie Gromadowskim, „Semper Fidelis”, styczeń-luty 1994, nr 1, s. 8).

 

Okrutnie zmaltretowany w więzieniu ksiądz Gromadowski został rozstrzelany przez NKWD. Wśród rozstrzelanych przez enkawudzistów była najprawdopodobniej również Krystyna Oborska (por. tamże). Takie były skutki „zabójczego” donosu żydowskiej rodziny Schott na polską konspiratorkę.

 

KATOWANA PO DONOSIE SĄSIADKI

 

Dr Barbara Obuchowska-Duś opisała dramatyczne przejścia jej rodziny po 17 września 1939 r. w Duniłowiczach, powiat Postawy w woj. wileńskim. Wspominała w swej relacji o tym, jak na jej ojca - sierżanta Korpusu Obrony Pogranicza złożyła doniesienie ich własna sąsiadka - Żydówka. Według relacji doktor Obuchowskiej-Duś: Sąsiadka - Żydówka, Chana, przyprowadziła żołnierzy sowieckich i powiedziała: „Polska pani, jej mąż to wojskowy”. No i zaczęło się. Wyrywali deski z podłogi, klawisze z fortepianu, pruli materace. Szukali mego ojca i „arużja”. Kopali nawet w ogrodzie. Nie znaleźli nic. Zabrali ojca obrączkę i wiele rzeczy. Matkę wyprowadzili za dom do ogrodu i tam „przesłuchiwali” przez 24 godziny z rękoma w górę. Mdlała, zlewali ją wodą i dalej „przesłuchiwali”. Nie przypomniała sobie, gdzie rzekomo schowano „arużje”. W tym czasie mój malutki brat zsiniał z płaczu, głodu. Ja nie umiałam mu pomóc, ale moja sześcioletnia siostra uciekła żołnierzom, aby zawiadomić mieszkającego poza miasteczkiem p. Antoniego Myszkę. Litwina, o sytuacji u nas. Jak Sowieci zostawili matkę nieprzytomną, p. Myszko zabrał nas do siebie. Jakiś czas mieszkaliśmy u niego (cyt. za: R. Szawłowski Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1997, t. 1, s. 359).

 

Jednym z najchętniej stosowanych uzasadnień donosów było oskarżenie o rzekomy antysemityzm. Z wymyślaniem donosów pod tym pretekstem w owych czasach nigdy się nie patyczkowano. Na przykład w Hucie Stepańskiej na Wołyniu ofiarą oskarżeń o antysemityzm padł aresztowany na ich podstawie miejscowy gospodarz i piekarz Henryk Sawicki. Jego antysemityzm miał polegać na walce konkurencyjnej z piekarniami żydowskimi ze Stepania w dostawach przed wojną pieczywa na Słone Błoto (por. G. Piotrowski Krwawe żniwa za Styrem, Horyniem i Słuczą. Wspomnienia z rodzinnych stron z czasów okupacji, Warszawa 1995, s. 38).

 

Można by długo jeszcze wyliczać podobne relacje o różnego typu żydowskich donosicielach na Kresach. Rozliczne zapiski z tamtych lat wskazują na prawdziwie liczną grupę Żydów, którzy wyspecjalizowali się w politycznych denuncjacjach. Wciąż powtarzała się opinia, wyrażona w relacji Zdzisława Jagodzińskiego z powiatu krzemienieckiego, zamieszczonej w książce W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali: Wiele było natomiast szpiclów (spośród uczniów), wśród nich najwięcej Żydów (według: W czterdziestym... op.cit., s. 194) Inna relacja - Zygmunta Ł. z powiatu stanisławowskiego stwierdzała: Policję, wojsko polskie aresztowano, aresztowano też ludzi podejrzanych i bogatych ludzi, domy ich likwidowano, a rzeczy zabierano. Żydzi podpłaceni wydawali Polaków, u podejrzanych robili rewizję, zabierano drogie rzeczy (por. tamże, s. 154). Również autorzy żydowscy, podobnie jak wspomniany już wyżej Ben-Cion Pinchuk - nie ukrywali opinii o wielkiej ilości Żydów donosicieli i NKWD-zisów.

 

Żydowski pamiętnikarz Charles Gelman pisał, że w miasteczku Kurzeniec w pobliżu Wilejki: Sowieckie władze były wspierane w tych i innych sprawach przez miejscowych aktywistów, którzy współpracowali z nimi, często na szkodę innych - Żydów, jak i nie-Żydów - i informowali o ich bogactwie, stopniu lojalności politycznej i tak dalej. Część ludzi doprowadzono do nędzy, pozbawiono ich domów, mebli i wszystkich dóbr materialnych. Część ludzi posłano nawet na Syberię w rezultacie działalności informatorów... Wielu z tych aktywistów wycofało się razem z Sowietami, na długo przed zbliżeniem się Niemców, ponieważ bali się zemsty nieżydowskiej ludności, która była antysowiecka... Wielu z tych, którzy uciekli, przeżyło wojnę. Z rodzin, które aktywiści pozostawili, natomiast nikt nie przeżył (według tekstu C. Gelamana Do Not Go Gentle: A Memoir of Jewish Resistance in Poland, 1941-1945, cyt. przez M. Paula w: „The Story..., op.cit., cz. 2, s. 208).

 

Znany intelektualista pochodzenia żydowskiego Aleksander Wat stwierdził wręcz w swym słynnym „Moim wieku”, że we Lwowie sporo było donosicieli Żydów, niesłychanie dużo. O niebezpiecznej roli niektórych z nich (lwowskie lata 1939-1941 były dla nich swoistą zaprawą do działań bezpieczniackich po wojnie), m.in. Jerzego Borejszy, Jacka Różańskiego, „Krwawej Luny”, Julii Brystygierowej, patrz tekst Jerzy Robert Nowak „Żydowska Targowica Inteligencka”.

 

UKRAIŃCY NIE KŁAMCIE” – Stanisław Srokowski

 

Polemika z ukraińskim publicystą Olegiem Bazarem

 

Nie nazywajcie ludobójstwa na Kresach „wydarzeniami wołyńskimi”, „wojną polsko-ukraińską” ani „czystkami etnicznymi”. „W rozumieniu Konwencji o Zapobieganiu i Karaniu Zbrodni Ludobójstwa z 9 grudnia 1948 roku – jak podają słowniki – ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub w części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich: zabójstwo członków grupy; spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy; rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego”.

 

WE WRZEŚNIU 1939

 

Polacy na Kresach południowo-wschodnich masowo byli zabijani i mordowani tylko dlatego, że byli Polakami. Nie tylko na Wołyniu. Mocno to podkreślmy. Nie tylko na Wołyniu. Byli mordowani na całych Kresach. I masowe mordy nie rozpoczęły się na Wołyniu, tylko na Podolu, w województwie tarnopolskim.

 

Pierwszymi ofiarami padła ludność wsi Sławentyn, w której 17 września 1939 roku, a więc w dniu napadu Sowietów na Polskę, Ukraińcy z OUN wymordowali 50 osób. Masowe mordy we wrześniu 1939 roku objęły trzy powiaty województwa tarnopolskiego: Brzeżany, Buczacz i Podhajce. Zginęło w nich kilkaset osób. A dopiero w 1943 r. rzezie przeniosły się w dużej skali na Wołyń. To po pierwsze. Po drugie, mordy trwały osiem lat, od 1939 do 1947 r. i sięgały pięciu województw kresowych: tarnopolskiego, wołyńskiego, lwowskiego, stanisławowskiego i poleskiego oraz po części lubelskiego. Wszędzie tam byli mordowani Polacy, powtórzmy to, tylko dlatego, że byli Polakami. I to wyczerpuje znamiona definicji ludobójstwa. Nie ma więc podstaw, by przekonywać opinię publiczną, że było inaczej.

 

 

 

TRZEBA KRWI

 

Oficjalne dokumenty OUN i UPA potwierdzają, że celem tych mordów była likwidacja polskiego żywiołu. Jeden z ważniejszych działaczy OUN, Mychajło Kołodzinśkyj, pisał: „Trzeba krwi – dajmy morze krwi! Trzeba terroru – uczyńmy go piekielnym!... Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń”.

 

Ukraińscy bojowcy nie wstydzili się więc mordów i mordowali. „Kłym Sawur” (Dmytro Kljaczkiwśkyj), ataman UPA na Wołyniu, wydał rozkaz, o którym wspomina jeden z dowódców oddziałów UPA, Jurij Stelmaszczuk „Rudy”: „(…)Sawur dał mi rozkaz wymordowania wszystkich Polaków w okręgu kowelskim” (…) Nawet inny wielki ukraiński ataman, Taras „Bulba” Borowec w liście z 25. 03.1943 r. do władz OUN Bandery, pisał: ... „Wojskowe oddziały OUN, pod marką UPA… zaczęły w haniebny sposób wyniszczać polską ludność cywilną i inne mniejszości etniczne”…

 

JEST JEDNA PRAWDA

 

Kłamliwą tezę o wojnie polsko-ukraińskiej głosi w historiografii ukraińskiej prof. Wołodymyr Wiatrowycz. Jego słowa stają się wyrocznią dla wielu ukraińskich propagandystów. Ostatnio w „Rzeczpospolitej” (28.06.2013) powtarza ją świadomie, by zafałszować rzeczywistość, Oleg Bazar, redaktor naczelny portalu LB.ua. Mówi o dwu prawdach. W sprawie kresowej zbrodni nie ma dwu prawd. Jest jedna. Są na to dokumenty, dowody, świadkowie, fakty, zeznania itp. Jest to prawda o ludobójstwie. Banderowcy szli z widłami i siekierami na polskie wsie, mordowali i krzyczeli:

 

„BANDERY DUCH NAS WEDE I UKRAINA, RIDNA MATY, BUDEM BYTY I RIZATY”.

 

Niepotrzebnie więc Bazar mąci Polakom w głowach, gdy powiada, że ukraińska prawda głosi: „Tragedia wołyńska – to wzajemne czystki etniczne, które rozpoczęły się od żywiołowych antypolskich działań, i do których dołączyły zorganizowane siły zbrojne: UPA oraz oddziały Bulby – „Borowca” z jednej strony, a Armia Krajowa – z drugiej. Według ukraińskich historyków na przestrzeni lat 1943–1944 na Wołyniu zginęło około 12 tysięcy Polaków (z których duża część to nie miejscowa ludność, lecz żołnierze Armii Krajowej) oraz 19 tysięcy Ukraińców”.

 

Kłamstwo na kłamstwie. Nie było żadnych wzajemnych czystek etnicznych. Nie ma na to żadnego dowodu, dokumentu, zeznania. Nie było żadnego polskiego rozkazu, by mordować niewinnych Ukraińców. A OUN i UPA mordowały niewinną ludność polską cywilną, dzieci, kobiety i starców. I są na to setki dowodów, dokumenty, rozkazy, zeznania. Żałować należy, że redakcja „Rzeczpospolitej” nie dała obok jakiejś rzetelnej wypowiedzi polskiego uczonego, skoro już pozwoliła sobie na upowszechnianie ukraińskich fałszerstw. Bo w świat poszła wiadomość, że „Rzeczpospolita” razem z Ukraińcami fałszuje historię.

 

KRWAWA NIEDZIELA

 

 Nieprawdą jest, że tzw. czystki etniczne zaczęły się od „żywiołowych antypolskich działań”. Już cytowaliśmy wypowiedź w tej sprawie upowskiego watażki. Nie można żywiołem nazwać Krwawej Niedzieli z 11 lipca 1943 r., kiedy UPA wymordowała 99 miejscowości i kilkanaście tysięcy Polaków. W tym dzieci, kobiety i starców w trakcie Mszy świętej. Była to wykalkulowana i na chłodno zorganizowana, pod względem taktycznym zsynchronizowana akcja ludobójcza, mająca na celu wybicie jak największej liczby Polaków.

 

Na całym Wołyniu zginęło, jak podaje Ewa Siemaszko, ok. 60 tys. Polaków, a nie, jak pisze kłamliwie Bazar, 12 tysięcy. Jakie to polskie wielkoludy wymordowały aż 19 tys. Ukraińców, skoro na Wołyniu zamieszkiwało zaledwie ok. 16% Polaków, na dodatek wytrzebionych wcześniej przez NKWD, wywiezionych na Sybir i zabranych na roboty przez Niemców do Rzeszy. I oni mieliby zabić 19 tys. osób z 74% ukraińskiego żywiołu? Bo Żydów (10%) wcześniej Ukraińcy i Niemcy zlikwidowali. W Pana tekście, Panie Bazar,  jest takie nagromadzenie oszustw, że nie ma sensu, by je wszystkie wymieniać. Bo co zdanie, to kłamstwo. Ukraińcy mogli się rozwijać.

 

Plecie pan androny o polityce polonizacyjnej „ziem ukraińskich”. Jakich „ziem ukraińskim”? Tereny te należały do Rzeczypospolitej przez 600 lat, od Jagiellonów. Po rozbiorach wróciły więc do macierzy. A co do pacyfikacji, to warto sobie przypomnieć Konstytucję marcową z 1921 r., artykuł 95, który gwarantuje wszystkim mniejszościom etnicznym takie same prawa. „Rzeczpospolita Polska zapewnia na swoim obszarze zupełną ochronę życia, wolności i mienia wszystkim bez różnicy pochodzenia, narodowości, języka, rasy lub religii”.

 

Mogli się więc Ukraińcy tak samo rozwijać, jak np. Żydzi, którzy w pełni wykorzystali swoje możliwości. Mogli mieć swoje szkoły, Domy Ludowe, sklepy, biblioteki, czasopisma, organizacje kulturalne i handlowe, spółdzielnie, teatry. I mieli. Nikt im nie zabraniał mówić po rusku czy ukraińsku.

 

Na marginesie warto dodać, że jeszcze na początku lat 30. XX w. blisko połowa Rusinów na ziemiach kresowych nie przyznawała się do świadomości ukraińskiej. Dopiero pod wpływem terroru OUN stan ten z biegiem czasu się zmieniał. Wielu Rusinów w 1928 r. głosowało na partie polskie (45%), a w 1930 już nawet 60%. Tak więc sprawa świadomości ukraińskiej nie jest tak oczywista, jak ją nasi wschodni sąsiedzi przedstawiają. Mniejszości narodowe zagwarantowane miały prawo używania swoich języków w urzędach.

 

(Faktem było jednak poczucie krzywdy narodowo-religijnej ludności ukraińskiej, spowodowane działaniami administracji polskiej – przyp. red.).

 

O AKCJI „WISŁA” I PRZESIEDLENIACH

 

Nie mają też żadnego uzasadnienia następujące stwierdzenia: „…tragedia wołyńska nie może być rozpatrywana w oderwaniu od polskich represji wobec własnej ludności ukraińskiej, w tym operacji „Wisła”(…) No, drogi Panie, operacja „Wisła” była konsekwencją zbrodni ludobójstwa, jakiego się dopuścili Ukraińcy na Polakach. I nie była przyczyną mordów na Wołyniu czy w Małopolsce Wschodniej, ponieważ nastąpiła już po nich.

 

Nie pochwalam metod komunistów, masowego przesiedlania ludności, ale okoliczności, w jakich to nastąpiło, wydają się wskazywać, że było to konieczne, ponieważ właśnie w Bieszczadach zagnieździły się bandy UPA i nadal prowadziły morderczą działalność, a ludność tamtejsza je wspierała, przygotowując zaplecze dla mordów, szykując schrony, bunkry, magazyny z bronią itp. I takie myślenie nie ma nic wspólnego z „polskim szowinizmem i arogancją”. To wymogi logiki.

 

 Pisze Pan dalej, że relacje między Polakami a Ukraińcami poprawią się: „Kiedy Polacy zrezygnują z kompleksu niewinnej ofiary (...)”. To nie jest kompleks niewinnej ofiary, Panie Bazar. To konkretny, udowodniony fakt ludobójstwa.

 

Proszę też nie obciążać Polaków za komunistyczne decyzje w sprawie „wypędzenia ponad 600 tysięcy etnicznych Ukraińców z ziemi ich przodków”. To nie była dobra wola Polaków. Jak czytamy w opracowaniach historycznych, „z terenów zagarniętych przez ZSRS do Polski wysiedlono około 2 mln ludzi. Z kolei do ZSRS trafiło około 500 tys. Białorusinów, Litwinów i Ukraińców”. Ale to już nie miało nic wspólnego z ludobójstwem, jakiego się dopuściły formacje OUN i UPA.

 

WSPÓLNICY ZBRODNI

 

Zgadzam się natomiast po części z Panem, gdy Pan pisze: „(…) w krwawych akcjach wobec przedstawicieli narodów, które żyły obok nas (szczególnie Polaków i Żydów), (…) uczestniczyło wiele tysięcy Ukraińców, nienależących do żadnych jednostek wojskowych (…), stając się milczącymi wspólnikami zbrodni”. To prawda, miliony Ukraińców na Kresach wtedy milczało.

 

 STRONA ZŁA

 

Nie zasługują na nie dywizja SS Galizien i tacy mordercy, jak Bandera, Szuchewycz, Łebed’, czy Kłaczkiwskyj, których Ukraina wynosi dzisiaj na cokoły. To tak, jakby Hitlerowi w Berlinie sypać w naszych czasach kopce glorii. Ukraina zapomina, że owi „bohaterowie” z OUN i UPA w najbardziej przerażający sposób odrąbywali Polakom głowy, odcinali kobietom piersi, wydłubywali oczy, ściągali z ciał skórę, posypując solą, a dzieci wbijali na pal.

Takich „bohaterów” Ukraina dzisiaj czci. I zakłamuje historię. Nie stawałbym w obronie takich bohaterów, Panie Bazar. Bo broniąc ich, staje Pan po stronie zła.

Nie można też zapominać o eksterminacji Polaków w wyniku kolaboracji określonych kręgów żydowskich z sowietami.

Opisał ją Jerzy R. Nowak w książce „PRZEMILCZANE ZBRODNIE” jako efekt relacji Żydzi i Polacy na Kresach w latach 1939-1941.

 Książka zawiera rozdziały:

- UDZIAŁ ŻYDÓW W ANTYPOLSKIEJ DYWERSJI ZBROJNEJ;

- FETOWANIE SOWIECKICH NAJEŹDŹCÓW;

- MORDOWANIE POLAKÓW PRZEZ PROSOWIECKICH ŻYDÓW;

- ZABÓJCZE DONOSY;PONIŻANIE POLAKÓW JAKO NARODU PODBITEGO;

 - PANOSZYLI SIĘ W ADMINISTRACJI;

- NADZOROWANIE APARATU PRZEMOCY;

 - UDZIAŁ W OKRUTNYCH DEPORTACJACH POLAKÓW;

 - ANTYPOLSKA PROPAGANDA I WALKA Z KOŚCIOŁEM;

 -ŻYDOWSKA TARGOWICA INTELIGENCKA;

- SPRAWIEDLIWI WŚRÓD KRESOWYCH ŻYDÓW;

 - WYBIELANIE ŻYDOWSKIEJ KOLABORACJI A PRAWDA HISTORYCZNA;

 - ZDRADA CZY TYLKO „MNIEJSZE ZŁO”.

Po filmie „ICH MATKI ICH OJCOWIE” było prowokacyjne wystąpienie Zygmunta Baumana.

 Czy ten ciąg zdarzeń związanych z polityką historyczną manipulującą eksterminacją Polaków mają połączyć PRZEMILCZANE ZBRODNIE?!

 Ludobójstwo, eksterminacja Polaków była wynikiem kolaboracji z okupantami tak Żydów jak i Ukraińców.

 

 PRZEŻYCIA WŁASNE I MOJEJ RODZINY WE LWOWIE – ALEKSANDER SZUMAŃSKI

 

 Gdy wybuchła II Wojna Światowa miałem prawie 10 lat. Moi dziadkowie (po mieczu) mieszkali przy ul. Zamarstynowskiej 45 (tam się urodziłem) i w tym budynku prowadzili restaurację. Mój ojciec był docentem medycyny – ginekologiem położnikiem – asystentem prof. Adama Sołowija na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Po 17 września 1939 roku patrol sowiecki przechodzący przez ul. Zamarstynowką śmiertelnie pobił mojego dziadka. Nad ranem wykrwawiony dziadek został odnaleziony w zwałach śniegu, przy swoim budynku. Po 22 czerwca 1941 roku oglądałem podworzec otwartych już lwowskich „Brygidek”. Był to dzień lwowskiej anarchii, Niemcy jeszcze nie wkroczyli do Lwowa, a bolszewicy uciekli.

 

 Na podworcu ścian „Brygidek” widniały ślady krwi zmieszanej z mózgami. Bolszewicy w czasie pierwszej ucieczki ze Lwowa wymordowali część więźniów kolbami karabinowymi na podworcu więziennym.

 

 Zrobiło to na mnie przerażające wrażenie. Gdy wychodziłem z „Brygidek” spotkałem przy ul. Kazimierzowskiej naszego sąsiada z ul. Jagiellońskiej 4 gdzie mieszkałem z ojcem i z matką. Był to żydowski agent NKWD o czym wiedziałem od rodziców. Spotkałem go przy bramie więziennej. Popatrzył na mnie złym wzrokiem i powiedział: „interesują cię Brygidki zamiast szkoła, ładne kwiatki”.

 

Tuż przed wybuchem wojny niemiecko – sowieckiej uczęszczałem do II klasy szkoły powszechnej. W czasie lekcji języka ukraińskiego przeglądałem elementarz szkolny, w którym zamieszczone były m.in. podobizny Lenina i Stalina. Piórem szkolnym wydłubałem oczy Leninowi i Stalinowi. Widział to przechodzący obok mojej ławki nauczyciel, wyrwał mi z rąk ów elementarz i odniósł moim rodzicom na Jagiellońską 4 z ostrzeżeniem, iż za taki występek mogą nas wywieźć na Sybir. Niestety świadkiem tej rozmowy był nasz sąsiad enkawudzista, który później powiedział moim rodzicom, iż doniesie to władzom. Wziął od moich rodziców dużą łapówkę za zaniechanie donosicielstwa.

 

 Widziałem przez okno naszej kamienicy tego osobnika, już po wkroczeniu Niemców do Lwowa  rozlepiającego na ścianach kamienic ul. Jagiellońskiej afisze propagandy niemieckiej z napisami „Żydzi wszy”.

 

 4 lipca 1941 roku ukraińsko – niemiecki batalion „Nachtigall” („Słowiki” ) na Stoku Góry Kadeckiej - Wzgórzach Wuleckich we Lwowie wymordował 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni, a wśród nich prof. Adama Sołowija i 3-krotnego premiera rządu II RP Kazimierza Bartla.

 

Mój ojciec niedługo po tej zbrodni, 4 listopada 1941 został zamordowany przez gestapowców, na skutek donosu.

 

Jak mojej mamie oświadczył niemiecki adwokat E. Schalay, prowadzący we Lwowie kancelarię adwokacką,mój ojciec został zadenuncjowany przez naszego sąsiada Żyda z ul. Jagiellońskiej 4 we Lwowie.

 

   

 

Ocena wpisu: 
4
Średnia: 3.4(6 głosów)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

HERR RUSEK

$
0
0

"Józef, dziadek Donalda Tuska, był oficerem SS i miał brać udział w zbrodniach nazistowskich"– napisał czeski portal internetowy stalo-se.cz. Słowa te padły w tekście opublikowanym z okazji rocznicy wybuchu II Wojny Światowej, w którym pojawiła się także informacja o wyborze Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Podobne doniesienia pojawiły się wcześniej w rosyjskich mediach.

 

HERR  RUSEK

 

Mój piesek wabi się herr Rusek

Pies podwórkowy taki pies

Co jego dziadek nie w Wehrmachcie

Korytko swoje miał w SS

 

I wyje od wieczora do dnia

Ja jestem antypolski bies

Co przez pomyłkę wpadł do Polski

Gdy dziadek skomlał już w SS

 

Z Polski koryto sobie zrobił

Z Moskwy pomysły brał ten skies

Gdy penisami świat ozdobił

Dziadek swe święto miał w SS

 

Baczność  ty  Polsko ruki wierch

W mym świńskim ryju potrójny zez

Germańcy, UPA i zdechł Lech

Prykazał dziadek mu z SS

 

Jakiemu Tusku panu służysz

I narodowi tylko łżesz

Ty świński ryj swój daj odkurzyć

W NKWD czy też w SS

 

I z ruskim komrem paszoł w boj

W Smoleńsku wróg już przecież zczezł

Więc brać już Polszu , czemu niet

Z dziadkiem co służy z nim w SS

 

I nagle Tuska krew zalała

Komor powstrzymał się od łez

Gdy prezydencja się urwała

Nadzieja cała tkwi w SS

 

                       Aleksander Szumański 

                                                               21.06. 2010

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 4.7(9 głosów)
Kategoria wpisu: 

MOED W CZARNYM LESIE

$
0
0

MORD W CZARNYM LESIE

 

Mija 70. rocznica zgładzenie przez Niemców i współpracujących z nimi Ukraińców polskiej inteligencji ze Stanisławowa, głównie nauczycieli.

Trzecim co do wielkości miastem w dawnej Galicji był Stanisławów, położony malowniczo nad Bystrzycą, prawym dopływem Dniestru. Założył je jako fortecę w 1662 r. Andrzej Potocki, hetman polny koronny i wojewoda kijowski. Nazwę nadał na cześć swojego ojca Stanisława, który jako hetman wielki koronny pokonał Kozaków i Tatarów pod Ochmanowem. Nowy gród od początku zamieszkiwały różne narodowości, w tym Polacy, Rusini, Żydzi, Niemcy i Ormianie. Ci ostatni mieli tutaj własną dzielnicę, a w niej sanktuarium Matki Bożej Łaskawej. Dziś cudowny obraz z tego sanktuarium znajduje się w kościele św. św. Piotra i Pawła w Gdańsku.

Stanisławów był stolicą Pokucia, najdalej na południe wysuniętego regionu Rzeczypospolitej, wciśniętego pomiędzy Węgry a Mołdawię. Mieściła się w nim siedziba znakomitego gimnazjum, utworzonego przez założyciela miasta. Jego absolwentami było wielu sławnych ludzi, wśród nich poeta Franciszek Karpiński (autor bardzo popularnych pieśni „Kiedy ranne wstają zorze” i „Wszystkie nasze dzienne sprawy” oraz kolędy „Bóg się rodzi, moc truchleje”), biskup przemyski i tarnowski Franciszek Zachariasiewicz, arcybiskup ormiańskokatolicki Józef Teodorowicz oraz bohater bitwy z bolszewikami pod Zadwórzem w 1920 r., kpt. Bolesław Zajączkowski, a także bohater spod Arnhem, gen. Stanisław Sosabowski. W okresie międzywojennym w Stanisławowie nastąpił rozkwit szkolnictwa, powstało wiele nowych szkół państwowych i prywatnych, z dobrze przygotowaną kadrą pedagogiczną.

We wrześniu 1939 r. do miasta wkroczyli Sowieci. Rozpoczął się okres terroru. Dokonano licznych aresztowań, głównie wśród urzędników państwowych i samorządowych. Na Sybir i do Kazachstanu wywożono całe rodziny. Łączne straty wśród mieszkańców sięgnęły 2,5 tys. osób. W czasie ataku Hitlera NKWD zdążyło jeszcze dokonać masakry więźniów, wśród których byli zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. 30 czerwca 1941 r. do miasta wkroczyli Węgrzy, którzy do ludności cywilnej odnosili się bardzo życzliwie. Jednak po paru dniach władzę przejęli Niemcy. Szefem gestapo został nienawidzący Polaków Hans Krüger, rodem z Poznania, który od razu zarządził aresztowanie polskiej inteligencji. Pomagali mu w tym czynnie ukraińscy kolaboranci z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, kierowanej przez Stepana Banderę, jak również z Ukraińskiej Policji Pomocniczej. Tak jak we Lwowie tworzyli oni listy proskrypcyjne oraz brali udział w aresztowaniach. Część list układali nauczyciele z gimnazjum ukraińskiego. Zatrzymania nastąpiły 8 i 9 sierpnia 1941 r. Aresztantów zapewniano, że jadą na spotkanie z władzami miasta, by wspólnie omówić rozpoczynający się rok szkolny. Wśród 300 aresztowanych Polaków znaleźli się prawie wszyscy nauczyciele szkół powszechnych i średnich. Był wśród nich brat stryjeczny mojego dziadka, Kajetan Isakiewicz (używał nazwiska w tej formie), filolog klasyczny, a także zaprzyjaźniony z nim od dzieciństwa Aleksander Jordan, polonista, ojciec niedawno zmarłej w Krakowie prof. dr hab. Marii Jordan z Polskiej Akademii Nauk. Zatrzymania uniknął natomiast inny brat stryjeczny dziadka, ks. prałat Leon Isakowicz, katecheta gimnazjalny i proboszcz parafii ormiańskokatolickiej.

W wigilię uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej, czyli w nocy z 14 na 15 sierpnia, wszystkich aresztowanych wywieziono do Czarnego Lasu k. wsi Pawełcze. Tutaj nastąpiły egzekucje. Ciała wrzucano do wykopanych naprędce dołów śmierci. W podobny sposób, także na podstawie list proskrypcyjnych układanych przez członków OUN, zgładzono nauczycieli ze słynnego Liceum Krzemienieckiego. Rodzin nie powiadomiono, utrzymując, że aresztowani żyją. Pozwalano nawet na wysyłanie paczek (ich zawartość wyrzucano psom). Na marginesie dodam, że egzekucje odbyły się tego samego dnia, w którym w KL Auschwitz zastrzykiem z fenolu dobito o. Maksymiliana Kolbego. O zakonniku męczenniku słyszał prawie każdy, o nauczycielach męczennikach nie mówi się głośno nawet w Polsce.

Po rozprawie z inteligencją polską okupanci wzięli się za Żydów. W styczniu i lutym 1943 r., przy udziale policjantów ukraińskich, zlikwidowano getto w Stanisławowie, eksterminując trzydziestotysięczną społeczność żydowską miasta. W tym samym czasie rozpoczęło się ludobójstwo ludności polskiej na Pokuciu. Mordy były tutaj nie mniej krwawe niż na Wołyniu. W maju 1944 r. do miasta wkroczyła Armia Czerwona, a dwa lata później odjechały ostatnie transporty z wypędzonymi Polakami. W 1962 r. zmieniano nazwę miejscowości, aby zatrzeć ślad po jej założycielach. Wspomniany Hans Krüger nie poniósł żadnej odpowiedzialności za mordy na Polakach, dostał tylko kilka lat więzienia za zabójstwa na Żydach. Kolaborujący Ukraińcy uznawani są za bohaterów, a nowe władze miasta, zdominowane przez nacjonalistów, postawiły Banderze pomnik w samym centrum.

Na koniec dwie dobre wiadomości znad Dniepru. 2 bm. Naczelny Sąd Administracyjny w Kijowie podtrzymał decyzję Sądu Rejonowego w Doniecku o anulowaniu dekretów Wiktora Juszczenki nadających Stepanowi Banderze i Romanowi Szuchewyczowi tytuł bohatera Ukrainy. 6 bm. w katedrze św. Aleksandra w Kijowie odbył się ingres rzymskokatolickiego arcybiskupa, którym został bernardyn Piotr Malczuk. Jest to pierwsze takie wydarzenie w tym mieście od 1680 r.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Gazeta Polska, 10 sierpnia 2011 r.

Za: Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Blog (09-08-2011) | ]]>http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=4665]]>

 

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(3 głosy)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

EWA KOPACZ DOKTOR ŚMIERĆ Z PRYMITYWNYM KŁAMSTWEM W TLE.

$
0
0

EWA OKTOR ŚMIERĆ Z PRYMITYWNYM KŁAMSTWEM W TLE.

WYWIADY SPECJALNIE DLA "KURIERA" CHICAGO

 

Minister zdrowia Ewa Kopacz nie  była obecna podczas sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, pomimo złożonych o tym zapewnień w Sejmie RP.

 

Antoni Macierewicz przywołał fragment rozmowy z rzecznikiem Naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk. Zbigniewem Rzepą zamieszczony w "Gazecie Wyborczej". Rzepa pytany , czy polscy prokuratorzy i patomorfolodzy uczestniczyli w sekcjach zwłok ofiar smoleńskiej katastrofy, odpowiedział, że nie.

Okazuje się z wypowiedzi prokuratury wojskowej, że wbrew temu o czym nas zapewniano przez ubiegły rok, nie było prokuratorów i nie było patomorfologów przy sekcji zwłok ofiar smoleńskich. To rzeczywiście jest samo w sobie szokujące, ale trzeba do tego jeszcze dodać, że przecież my wszyscy, na posiedzeniu Sejmu, byliśmy zapewniani przez panią minister Kopacz, która robiła to na polecenie pana premiera Tuska,  iż właśnie byli – prokuratorzy i zwłaszcza patomorfolodzy – powiedział Macierewicz.

„Jeśli chcesz przeżyć w polskich szpitalach, to lepiej umrzyj” –  powiedział mi jeden z pacjentów oddziału neurologicznego Szpitala im. Gabriela Narutowicza w Krakowie.

Panie, zna pan piosenkę Pietrzaka – „Rzygać się chce” –powiedział mi jeden z lekarzy Dolnośląskiego  Szpitala Specjalistycznego im. T. Marciniaka – Centrum Medycyny Ratunkowej, w odpowiedzi na moje pytanie dla „Kuriera” Chicago: „co może powiedzieć o osiągnięciach, lub niedoskonałościach Centrum Medycyny Ratunkowej wrocławskiego szpitala”.

Polskie szpitale z powodu zadłużenia są pozbawione podstawowych leków, nawet tych ratujących życie” – powiedział w wywiadzie dla tygodnika „Wprost” Bogdan Dziatkiewicz – dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Białymstoku.

„Nawet na planowane zabiegi w naszym szpitalu pacjenci czekają w długich kolejkach”– powiedział Andrzej Nowakowski, naczelny lekarz Szpitala Powiatowego w Inowrocławiu.

„W budżecie państwa nie ma już pieniędzy na umarzanie długów placówek służby zdrowia, a zapewnienia Ewy Kopacz o sprawnie działającej służbie zdrowia są tak aroganckie, jak i bezczelnie  kłamliwe”- powiedział lekarz Centrum Leczenia Bólu – proszący o zachowanie anonimowości, / nazwisko znane redakcji „Kuriera” Chicago /. Ta placówka Centrum Leczenia Bólu w mieście wojewódzkim została w połowie roku 2010 pozbawiona dotacji Narodowego Funduszu Zdrowia, w ten sposób pozostawiając cierpiących pacjentów bez pomocy lekarskiej w połowie leczenia.

Niektóre szpitale przestały chorym wydawać posiłki, nierzadkie są wyłączenia energii elektrycznej, czy zaopatrzenia w wodę. Co tragicznego może się wydarzyć z braku energii elektrycznej w czasie zabiegu operacyjnego? – takie pytania dyrektorów szpitali do Ewy Kopacz pozostają bez odpowiedzi.

Krakowskie przyszpitalne Centrum Diabetologiczne odmawia bezpłatnego leczenia chorym na cukrzycę. Wizyta u lekarza jest płatna 55 zł, natomiast na bezpłatną wizytę refundowaną przez NFZ czas oczekiwania wynosi około pół roku.

Zachodzi retoryczne pytanie, co mają uczynić chorzy na cukrzycę bez pomocy lekarskiej, bez insuliny, czy leków przeciwcukrzycowych. Według własnego rozeznania wynikającego z rozmowy z lekarzem endokrynologiem, pacjent chory na cukrzycę, pozbawiony leczenia insuliną, na pewno nie długo umrze. A czy to będzie śmierć spowodowana hiperglikemią / przecukrzeniem /,czy też śpiączką cukrzycową z braku leków, w tym insuliny, będzie zapewne odnotowana w statystykach ministerstwa zdrowia jako śmierć naturalna spowodowana cukrzycą.

Czas oczekiwania na wizytę u specjalisty wynosi około pół roku, a np. w przypadku choroby niedokrwiennej serca / choroba wieńcowa /, czy migotania przedsionków, okres oczekiwania na wizytę u kardiologa jest taki sam.

Systematycznie pogarsza się jakość podstawowej opieki medycznej, nie istnieją już gabinety pogotowia ratunkowego w całym kraju, można liczyć jedynie na pomoc odpłatnej pomocy ratunkowej firmy Falck, ale tylko przy zakupie rocznego abonamentu – niewyobrażalnie drogiego.

Nie istnieje w kraju doraźna pomoc medyczna, nawet odpłatna, bez abonamentu. Marnotrawione są pieniądze publiczne, postępuje degradacja szpitali. Najbardziej dramatyczna sytuacja panuje na Dolnym Śląsku, gdzie większość placówek znalazła się na krawędzi bankructwa.

W wielu przychodniach specjalistycznych w kraju najbliższy wolny termin jest w roku 2012. Początek maja to czas, w którym placówki opieki zdrowotnej powinny mieć jeszcze sporo pieniędzy. Nic podobnego, np. szanse  dostania się do chirurga naczyniowego w roku 2011 nie istnieją. Ratująca życia diagnostyka rezonansem magnetycznym jest możliwa w roku 2012. To samo dotyczy pomocy onkologicznej w całym kraju. Zbliżamy się do granicy całkowitej zapaści, w niektórych regionach kraju już przekroczonej.

Za to odbędzie się ogromnym kosztem Euro 2012 m. in. na stadionie im. Stepana Bandery we Lwowie ukraińsko – hitlerowskiego atamana – założyciela „SS Galizien”  do spóły z wrogami Polski ukraińskimi bandziorami spod znaku UPA – OUN wznoszącymi na lwowskich ulicach hasła: „śmierć Lachom”.

 

 Na szczęście Zakład Ubezpieczeń Społecznych refunduje obrządki pogrzebowe.

 

                                                                                                                                                                                                                                                                        Aleksander Szumański

 

                                                 

 

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(1 głos)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

POPIEŁUSZKO

$
0
0

NIEZNANE, UKRYWANE I SZOKUJĄCE FAKTY DOTYCZĄCE ŚMIERCI  BŁ. KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI.

CZY PREZES TK PROF. ANDRZEJ RZEPLIŃSKI UKRYWA MORDERCÓW KS. POPIEŁUSZKI?

O CZYM WIE I CO UKRYWA PROF. ANDRZEJ RZEPLIŃSKI?

LECHA WAŁĘSY "BOLKA" DROGA NADZIEI DO UKRYWANIA ZBRODNIARZY SB BŁ. KSIĘDZA JERZEGO POPIEŁUSZKI.

O CZYM WIEDZĄ I CO UKRYWAJĄ TAJNY WSPÓŁPRACOWNIK SB LECH WAŁĘSA "BOLEK" I JEGO SEKRETARZ MIECZYSŁAW WACHOWSKI?

 

 

Twarz ks. Popiełuszki była tak zmasakrowana, że trudno było go rozpoznać. Relacja ks. Grzegorza Kalwarczyka odtwarza przerażające szczegóły. Między innymi ks. Kalwarczyk przytacza fragment wypowiedzi lekarza:

"Stwierdził, iż w swojej praktyce lekarskiej nigdy nie dokonywał sekcji zwłok, które wewnętrznie byłyby tak uszkodzone, jak było to w przypadku wnętrza ciała Księdza Jerzego".

I jeszcze jeden nieujawniony w czasie zeznań lekarza przeprowadzającego autopsję fakt, że podczas tortur wyrwano Księdzu Jerzemu język.

Od ponad dwudziestu lat w dziwnych okolicznościach giną ludzie, którzy próbują dociec prawdy o zamordowaniu księdza Jerzego Popiełuszki. Kto i dlaczego sabotuje śledztwo w sprawie "zbrodni stulecia"?

-"Przestań gadać, albo skończysz w Wiśle jak twój brat" - te słowa wielokrotnie słyszał w słuchawce telefonu Józef Popiełuszko -  brat księdza Jerzego.

To właśnie on swoimi zeznaniami pomagał śledczym  IPN-u w wyjaśnieniu prawdy o zbrodni na kapelanie "Solidarności".

Szantażyści domagali się od niego i jego najbliższych, aby nie rozmawiał z prokuratorami, niczego nie pamiętali i nie mówili na temat księdza.

Kilkakrotnie grozili im śmiercią.

Józef Popiełuszko był nieustraszony w dążeniu do ustalenia prawdy o śmierci brata.

Za swoją wytrwałość zapłacił wielką tragedią. W 1996 roku w białostockim szpitalu zmarła jego żona - Jadwiga Popiełuszko. W akcie zgonu, jako przyczynę śmierci wpisano lakoniczną formułę: "Zatrucie alkoholem metylowym".

To zdumiewająca przyczyna, bowiem pani Popiełuszko znana była jako osoba nie pijąca.

Zadziwia również zawartość alkoholu w jej krwi, przekraczająca o wiele dawkę śmiertelną.

Pomimo próśb rodziny nie udało się wykonać sekcji zwłok, która wskazałaby prawdziwą przyczynę zgonu.

 

                         TEN LEKARZ NIGDY NIE WYKONYWAŁ SEKCJI ZWŁOK,

                           KTÓRE WEWNĘTRZNIE BYŁYBY TAK USZKODZONE

 

Na jej rękach zauważyłem malutkie ślady po igłach, w okolicach żył.

Wskazywały one, że ktoś wstrzyknął tej pani do żył truciznę w formie stężonego alkoholu - opowiada "Polskiemu Radiu" pragnący zachować anonimowość lekarz z białostockiego szpitala, który jako jeden z pierwszych oglądał ciało zmarłej.

"- Potem przełożony naciskał mnie, abym nikomu o tym nie wspominał i jak najszybciej zapomniał o sprawie".

Zastraszanie Józefa Popiełuszki i tajemnicza śmierć jego małżonki to zaledwie jeden z wielu tragicznych epizodów brutalnej gry służb specjalnych PRL-u. Jej celem od początku jest zamknięcie ust wszystkim osobom, które mogłyby podważyć oficjalną wersję zbrodni na księdzu Jerzym Popiełuszce.

Gra zaczęła się w kilka dni po męczeńskiej śmierci kapelana Solidarności i nieprzerwanie trwa do dzisiaj.

"Polskie Radio" odtworzyło kulisy jednej z największych mistyfikacji ostatnich lat.

 

SEKRETY PŁETWONURKA

 

Oficjalna wersja śledztwa dotycząca odnalezienia zmasakrowanych zwłok księdza jest kłamstwem.

To Krzysztof Mańko -  płetwonurek z Wrocławia - już 26 października 1984 roku, w godzinach popołudniowych, jako pierwszy odnalazł w Wiśle i wyłowił ciało księdza Popiełuszki.

To, co się działo kilka godzin później, wiadomo dzięki zeznaniom osób obecnych w tym dniu na tamie.

- Zwłoki zostały ponownie wyłowione przez płetwonurków, a następnie zaczepione do pontonu i holowane w ten sposób do brzegu. Tam, gdzie znajdowała się chwilowa baza płetwonurków i ekipy poszukiwawczej, podjechał samochód marki "Nysa" i do niego zostały załadowane zwłoki - czytamy w protokole przesłuchania Andrzeja Czerwińskiego - wrocławskiego płetwonurka.

Dzięki m.in. tym zeznaniom, prokuratorzy IPN ustalili, że człowiekiem, który pierwszy wydobył zwłoki księdza był Krzysztof Mańko.

Krewni płetwonurka, do których dotarliśmy opowiadają, że po tym wydarzeniu Mańko czegoś panicznie się bał. Nie chciał z nikim rozmawiać, zamknął się w sobie, a w końcu wyszedł z domu i więcej nie wrócił.

Otrzymał paszport 1 listopada 1984 roku i wyjechał z Polski.

Do dzisiaj mieszka i pracuje w Grecji.

Po 2000 roku udało mu się skutecznie uniknąć spotkania ze śledczymi Instytutu Pamięci Narodowej.

- Ten człowiek posiada wiedzę, która może się okazać kluczowa do odtworzenia przebiegu zbrodni - mówią prokuratorzy, którzy prowadzili śledztwo w sprawie zamordowania kapłana.

Tylko ten płetwonurek mógłby pomóc w ustaleniu co działo się z ciałem księdza po jego ostatecznym wydobyciu z Wisły w dniu 30 października. Sam Mańko do dzisiaj milczy i nie chce wracać do Polski. Dzięki zeznaniom pracowników włocławskiej tamy, śledczy IPN odkryli, że po 26 października przeprowadzona została pierwsza sekcja zwłok kapłana. Tymczasem z zeznań włocławskich prokuratorów, którzy w 1984 r. prowadzili sprawę wynika, że sekcję tą wykonał anatomopatolog ze szpitala wojewódzkiego w Bydgoszczy. Żadna przesłuchiwana osoba nie była jednak w stanie przypomnieć sobie jego nazwiska. W szpitalnym archiwum nie zachował się protokół tej sekcji (choć prawo nakazuje trzymać takie dokumenty przez 20 lat).

 

TAJEMNICZE OKOLICZNOŚCI ŚMIERCI TADEUSZA KOWALSKIEGO

 

Równie tajemnicze są okoliczności śmierci Tadeusza Kowalskiego. Tadeusz Kowalski - rybak z włocławskiej spółdzielni "Certa" - miał zwyczaj wieczorem kłusować po Wiśle. Towarzyszyli mu w tym kolega i szwagier.25 października 1984 roku, ok. godz. 22 00. Kowalski i jego dwaj towarzysze widzieli jak tajemniczy mężczyźni wrzucają do zlewu ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Byli tak blisko, że zwłoki kapłana omal nie wpadły do ich łódki. Trzej mężczyźni obiecali sobie milczenie. Bali się o swoje życie.  To co widzieli, powtórzyli dopiero prokuratorom IPN. Kilka tygodni po złożeniu zeznań Tadeusz Kowalski trafił do szpitala, gdzie po kilu dniach umarł. W akcie zgonu, jako przyczynę wpisano "zatrucie alkoholem metylowym". To zdumiewające, bo tak samo określono powód śmierci Jadwigi Popiełuszkowej. Biorąc pod uwagę datę śmierci, rodzaj choroby i okres pobytu w szpitalu należałoby przyjąć, że Kowalski zatruł się alkoholem podczas hospitalizacji. Znajomi pamiętają go jako człowieka cieszącego się udanym życiem rodzinnym, szczęśliwego, zdrowego. Czy to możliwe, aby szczęśliwy mężczyzna po 50-tce popełnił samobójstwo, upijając się zatrutym alkoholem? Wyjaśnienie tej sprawy może być bardzo trudne, bo sekcji zwłok Kowalskiego nie przeprowadzono, choć jego rodzina starała się o to.

 

CIEŃ KGB

 

Cień szansy na wyjaśnienie prawdy o zbrodni miał Andrzej Grabiński, w okresie PRL-u znany obrońca opozycjonistów, podczas "procesu toruńskiego" oskarżyciel posiłkowy reprezentujący rodzinę Popiełuszków. Grabiński - świetnie wykształcony prawnik - od początku dostrzegał rażące błędy w postępowaniu sądowym które nie doprowadziło do wyjaśnienia prawdy. Mecenas - nie zadowolony z tego, że sąd nie wykrył prawdziwych inicjatorów zbrodni - zapowiedział apelację. Gdyby do tego doszło, sąd wyższej instancji musiałby ponownie przeprowadzić cały proces. To zaś mogło zniweczyć cały plan wielkiej mistyfikacji. Kilka dni przed upływem terminu złożenia apelacji w domu na Saskiej Kępie należącego do rodziny  Grabińskich wybuchła bomba, w wyniku czego zginęła 25-letnia Małgorzata Grabińska. W trakcie śledztwa okazało się, że właściciel domu nie był słynnym mecenasem, a zbieżność ich nazwisk była przypadkowa. Do dzisiaj nie ustalono, czy była to próba zastraszenia, czy zamordowania adwokata. Szanse wyjaśnienia tej sprawy są znikome, bo po 1989 r. zaginęły materiały z tego śledztwa.

30 listopada 1984 roku w Białobrzegach - niewielkiej miejscowości przy trasie Kraków - Warszawa wydarzył się tajemniczy wypadek drogowy. Ok. godz. 20.00 w jadącego od strony Krakowa fiata uderzył rozpędzony jelcz. Na miejscu zginęli dwaj pasażerowie fiata i ich kierowca. Milicjanci ograniczyli się tylko do tego, by wpisać w protokole, że podróżujący fiatem nie mieli żadnych szans, a kierowca ciężarówki uciekł z miejsca wypadku. Nie wszczęto żadnego dochodzenia, by wyjaśnić okoliczności wypadku, nie podjęto również jakiejkolwiek próby odnalezienia ciężarówki, ani zidentyfikowania jej kierowcy. Nie przesłuchano żadnych świadków zderzenia, choć tragiczne zderzenie dobrze widziało kilku okolicznych mieszkańców.

"O tym wypadku dowiedziałem się dzień wcześniej, wieczorem, jeszcze zanim się wydarzył" - opowiada Stefan Bratkowski - pisarz i dawny działacz opozycji. "Byłem tylko ciekaw jaką przyczynę wymyślą. Kiedy prasa podała, że był to wypadek samochodowy, nie miałem żadnych wątpliwości, że było to sfingowane morderstwo".

O mającym się wydarzyć wypadku, Bratkowskiego poinformował jego przyjaciel - nie żyjący już warszawski prawnik Bogumił Studziński. Szef ochrony gen. Jaruzelskiego - płk Artur Gotówko mówił w 1991 roku: "Tam w Białobrzegach nie dawano ofiarom najmniejszych szans. Wiem jak się to robi". Prokuratorzy IPN, którzy podjęli ten wątek, szybko odkryli, że ciężarówka staranowała fiata dokładnie według metod uczonych na specjalnych kursach NKWD, a potem KGB i GRU. W wypadku w Białobrzegach zginęli dwaj oficerowie MSW  płk Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek. Wracali z południa Polski, gdzie przez kilka poprzednich tygodni badali wcześniejszą działalność i powiązania Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękali i Waldemara Chmielewskiego.

Ze wszystkich czynności sporządzili szczegółowe raporty i notatki, które wieźli w bagażniku fiata. Dokumentacji tej nigdy nie odnaleziono. Nie ma o nich również żadnej wzmianki w protokołach powypadkowych. Zachowały się natomiast niektóre ich notatki sporządzone podczas pracy w Krakowie i Tarnowie i pozostawione w tamtejszych aktach operacyjnych. Przez przypadek nie zostały zniszczone w latach 1989 - 1990, dzięki czemu przejął je IPN. Notatki te dotyczą działalności Grzegorza Piotrowskiego wymierzonej w Kościół i księży. Pozwalają poznać istotne szczegóły z życia głównego mordercy kapelana "Solidarności".

 

WAKACJE Z AGENTEM

 

Grzegorz Sławomir Piotrowski (ur. 23 maja 1951 w Łodzi) – oficer Służby Bezpieczeństwa w czasach PRL, zabójca księdza Jerzego Popiełuszki.

Absolwent XXIX LO w Łodzi. Z wykształcenia matematyk. Pracował w IV Departamencie MSW, od grudnia 1982 r. do lutego 1983 r. naczelnik grupy D tego departamentu, zajmującego się działalnością przeciw Kościołowi katolickiemu w Polsce, w stopniu kapitana SB.

Według zachowanej dokumentacji wyjazdów IV Departamentu MSW Piotrowski wielokrotnie uczestniczył w spotkaniach z wydziałem do spraw dywersji i walki ideologicznej KGB w latach 1971–1982.

W styczniu 1983 r. wraz z trzema innymi funkcjonariuszami SB porwał i poparzył żrącym płynem Janusza Krupskiego.

Z inspiracji bezpośredniego przełożonego Adama Pietruszki, razem z dwoma innymi funkcjonariuszami SB – Waldemarem Chmielewskim i Leszkiem Pękalą, dokonał 19 października 1984 r. porwania i zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, w którym odegrał główną rolę.

Aresztowany 23 października 1984 r., wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Toruniu z 7 lutego 1985 został skazany za zabójstwo księdza Popiełuszki na karę 25 lat pozbawienia wolności. W drodze amnestii, karę zmniejszono mu następnie do 15 lat. W latach 90. sądy odmawiały mu wyjścia na warunkowe przedterminowe zwolnienie. Odbywanie kary zakończył 16 sierpnia 2001 r.

4 października 2002 r. został skazany przez Sąd Rejonowy w Łodzi na 8 miesięcy pozbawienia wolności za znieważanie sądów i sędziów w wywiadzie telewizyjnym udzielonym przy okazji konferencji promującej nowy antyklerykalny tygodnik „Fakty i Mity” w 2000 r.

Po wyjściu z więzienia Piotrowskiemu przypisywano współpracę z tygodnikiem „Fakty i Mity”, gdzie miał publikować teksty pod pseudonimem Sławomir Janisz. W 2005 r. występując pod tym nazwiskiem, został rozpoznany przez brata zamordowanego w 2003 r. Krzysztofa Gotowskiego. W późniejszym czasie miał posługiwać się pseudonimami Dominika Nagel i Anna Tarczyńska.

Roman Kotliński na łamach tygodnika stwierdził, że nigdy nie zatrudniał Piotrowskiego.

W 2011 roku dziennik „Rzeczpospolita” stwierdził, że Piotrowski pisze dla tygodnika pod pseudonimami Anna Tarczyńska i Dominika Nagel, ale pieniądze za tę pracę trafiają na konto jego żony Janiny P. Redaktor naczelny tygodnika zarzucił autorowi artykułu kłamstwo i zapowiadał wytoczenie procesu, co jednak nie nastąpiło.

 

KIM NAPRAWDĘ BYŁ GRZEGORZ PIOTROWSKI?

 

Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba cofnąć się do pamiętnego lata 1982 r. kiedy kapitan SB wyjechał na wakacje do Bułgarii. Jak wynika z zachowanych w IPN notatek (sporządzonych przez Trafalskiego i Piątka na podstawie relacji świadków i SB-ków znających Piotrowskiego) na granicy rumuńsko - bułgarskiej spotkał się na krótko z oficerem KGB, który przedstawił się pseudonimem Stanisław i nawiązał z nim współpracę. W trakcie "procesu toruńskiego" opowiadał o tym Adam Pietruszka, lecz sąd nie uwierzył w jego zeznania. W IPN zachował się dokument "Wyjazdy i przyjazdy za lata 1971 - 1989 pracowników IV Departamentu". Wynika z nich, że urzędnicy IV Departamentu MSW  regularnie wyjeżdżali na spotkania z przedstawicielami V Zarządu Głównego KGB ( zarząd ten odpowiedzialny był za zwalczanie dywersji i walkę ideologiczną). Spotkania te odbywały się w Moskwie i Czechosłowacji. Udział w nich brał m.in. Piotrowski. Potwierdzają to szczegółowe raporty z przebiegu tych spotkań. Co istotne - nie zachowały się żadne notatki Piotrowskiego z innych jego spotkań z KGB  - nawet z feralnego spotkania w 1982 roku. Jeżeli ustalenia Trafalskiego i Piątka są prawdziwe - oznacza to, że Piotrowski kontaktował się z KGB bez wiedzy swoich zwierzchników, co z kolei znaczy, że rosyjskie służby specjalne miały swojego agenta w najbliższym otoczeniu Kiszczaka. W tej sytuacji Kiszczak, który zdecydował, że zabójcy księdza trafią na długie lata do więzienia, wyznaczając do realizacji zbrodni Piotrowskiego, eliminował w swoim otoczeniu wtyczkę obcego wywiadu.

 

HAKI NA KISZCZAKA - STANISLAW CIOSEK W AKCJI SB

 

Jak wynika z archiwalnych dokumentów MSW zgromadzonych podczas śledztwa lubelskiego IPN, jeszcze w 1984 r. zostały podjęte 3 operacje - "Teresa", "Trawa" i "Robot". Ich celem była inwigilacja skazanych i ich rodzin oraz uniemożliwienie im uchylenia nawet rąbka prawdy o zbrodni. Osobą nadzorującą tę zakrojoną na szeroką skalę inwigilację był Stanisław Ciosek - wówczas minister ds. związków zawodowych po transformacji ambasador RP. w Moskwie, do listopada 2005 r. główny doradca ds. zagranicznych Aleksandra Kwaśniewskiego. W IPN zachowały się raporty Cioska dla najważniejszych przywódców PRL-u, w których minister szczegółowo informuje o zachowaniu skazanych w celach. Z ustaleń śledztwa IPN-u wynika, że Chmielewskiego, Pękalę i Piotrowskiego odwiedzał w więzieniach zastępca Kiszczaka -  gen. Zbigniew Pudysz. To właśnie on na przemian groził i obiecywał esbekom, że resort o nich nie zapomni, a za odegranie do końca trudnej roli w zbrodni, każdy z nich otrzyma nagrodę.

Tak też się stało. Trzej esbecy zostali objęci wszystkimi amnestiami dla więźniów politycznych pod koniec lat 80. Dzięki temu każdy z nich odsiedział mniej niż jedną trzecią kary (Chmielewski 4 lata z 14, Pękala 4,5 roku z 15 lat). Dodatkowo wszyscy bardzo często wychodzili na przepustki). Natomiast okres pobytu w więzieniu wszystkim czterem esbekom skazanym w Toruniu zaliczono do stażu, dzięki temu do dzisiaj mogą za ten okres pobierać resortowe emerytury. To zdumiewająca koincydencja, bowiem nigdy wcześniej, ani później nie zdarzyło się, aby komukolwiek pobyt w więzieniu zaliczono do stażu pracy. Decyzję o tym aprobował osobiście w 1990 r. gen. Czesław Kiszczak.

Wszystkie te szokujące informacje odkryli prokuratorzy IPN.

 

RAPORT GRZEGORZA PIOTROWSKIEGO

 

Spośród wszystkich skazanych największa nagroda miała przypaść Grzegorzowi Piotrowskiemu. Zachowanie Piotrowskiego wskazuje, że początkowo także on wierzył w resortowe obietnice. Złudzenia stracił dopiero w 1989 r. po kolejnej rozmowie z Pudyszem, kiedy zorientował się, że jego wiedza staje się niebezpieczna dla niego samego. Podczas kolejnej przepustki napisał gruby na kilkadziesiąt stron raport z działań SB przeciwko księdzu Popiełuszce. Za pośrednictwem żony - Janiny Pietrzak - kilka stron tego raportu zdeponował u najbliższych znajomych.

"Najprawdopodobniej wyjaśnienie kpt. Grzegorza Piotrowskiego zawierało rzeczywistą wersję zdarzeń związanych z osobą ks. Jerzego" - czytamy w notatce IPN z lutego 2004 r.

Jak ustalili śledczy IPN-u, za pośrednictwem Pudysza, Piotrowski miał w 1989 r. przekazać Kiszczakowi wiadomość, że jeśli zginie - raport ujrzy światło dzienne. Jedna z kopii tego raportu dotarła również do mieszkania Pietruszków.

TO ZNIKŁO - powiedziała Róża Pietruszka do syna. Dialog ten zarejestrowały urządzenia podsłuchowe założone w ich mieszkaniu w ramach operacji "Teresa". Taśmy z nagraniami przejęli prokuratorzy IPN.

 

ZADUSIĆ ŚLEDZTWO - DROGA NADZIEI LECHA WAŁĘSY "BOLKA"

WIESŁAW CHRZANOWSKI - MARSZAŁEK SEJMU - KAWALER ORDERU ORŁA BIAŁEGO TAJNY WSPÓŁPRACOWNIK SB "ZUWAK".

 ROLA W ZATAJANIU PRAWDY JANA MARII ROKITY

 

W czerwcu 1990 r. śledztwo w sprawie "zbrodni stulecia" przejął prokurator Andrzej Witkowski - wówczas i dzisiaj jeden z najlepszych w kraju prokuratorów od spraw zabójstw. W rok później, po żmudnym śledztwiezamierzał postawić zarzuty gen. Czesławowi Kiszczakowi. Nie zdążył, gdyż sprawę odebrał mu minister sprawiedliwości Wiesław Chrzanowski - w latach 70. tajny współpracownik SB o pseudonimie "Zuwak", w roku 1986 przewerbowany przez Departament I WSW (wywiad zagraniczny).

Prokuratorzy IPN ustalili, że na ministra Wiesława Chrzanowskiego naciskał w tej sprawie  Mieczysław Wachowski - sekretarz stanu w kancelarii Lecha Wałęsy prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990 - 1995 oraz generałowie Kiszczak i Jaruzelski.

Próbowaliśmy o tym porozmawiać z Mieczysławem Wachowskim, jednak nie wyraził zgody na spotkanie.

W wyjaśnieniu prawdy nie pomogła również powołana w 1990 r. sejmowa komisja do spraw zbadania zbrodni MSW. Komisji przewodniczył Jan Maria Rokita.

To właśnie do niego zgłosiła się Róża Pietruszka z dokumentami na temat sprawy księdza Jerzego Popiełuszki. Rokita w sposób wulgarny zbył żonę pułkownika, a dokumentów nie przyjął.   

 

NIEZNANA PRAWDA O ŚMIERCI KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI

 

Wiele wskazuje na to, iż przed morderstwem, kapłana przez pięć dni więziono i torturowano na terenie bazy wojsk sowieckich koło Kazunia. W latach 90. oraz 2003 - 2004 śledztwo prowadził  prokurator z Lublina Andrzej Witkowski. Dwukrotnie odsuwano go od sprawy, zazwyczaj wtedy, gdy udawało mu się zebrać nowy materiał dowodowy.

Obecnie śledztwo jest nadal prowadzone przez prokuratorów IPN. Jednak to Witkowskiemu udało się ustalić wiele nowych faktów, dotyczących przebiegu zdarzeń, w wyniku których doszło do śmierci księdza.

W sposób funadamentalny podważają one całą dotychczasową wiedzę na temat zamordowania księdza Jerzego.

Oficjalna wersja jego śmierci była wersją skonstruowaną przez aparat władzy w PRL, a ściślej jego zbrojne ramię, czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

 

ELEKTRYZOWAŁ TŁUMY

 

Na scenie politycznej PRL ks. Jerzy Popiełuszko pojawił się w latach 1981-1982 jako duszpasterz aktywnie wspierający strajkujących robotników Solidarności. Jego kazania podczas mszy za ojczyznę elektryzowały tłumy. W krótkim czasie kościół św. Stanisława na Żoliborzu stał się mekką patriotyzmu. Na celowniku SB ks. Popiełuszko znalazł się we wrześniu 1982 r., gdy Wydział IV Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (SUSW) w Warszawie zaczął prowadzić sprawę o krypt. „Popiel”. Początkowe efekty działań SB okazały się mizerne, bo nie udawało się zdobyć żadnych ważnych informacji. Tymczasem kazania ks. Jerzego coraz mocniej ukazywały obłudę i zakłamanie komunistycznego systemu. W lipcu 1983 r. jedno z nich zrelacjonowano Wojciechowi Jaruzelskiemu. Zazwyczaj opanowany generał wpadł w furię. Natychmiast wezwał do siebie szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka i oznajmił mu wprost: „Zrób coś z nim, niech przestanie szczekać” (te słowa są udokumentowane w aktach sprawy „Trawa”, znajdujących się obecnie w zasobach IPN). Kiszczak potraktował wypowiedź przełożonego jako polecenie służbowe. Na naradzie w MSW z udziałem m.in. generałów Zenona Płatka i Władysława Ciastonia poinformowany o małej efektywności dotychczasowych działań w sprawie „Popiel” polecił opracowanie planu operacyjnego „dotarcia” do otoczenia ks. Jerzego. Zebrani uznali także, że istnieje konieczność podjęcia wobec księdza wspomagających działań dezintegracyjnych, licząc na jego ewentualne nerwowe załamanie. Od tego momentu wszelkie operacje dotyczące osoby Popiełuszki znalazły się pod bezpośrednim nadzorem gen. Kiszczaka.

 

 

 

ZWERBOWAĆ I WYSŁAĆ DO WATYKANU

 

Wedle dokumentów archiwalnych z zasobów IPN, które odnalazł zespół kierowany przez prokuratora Witkowskiego, formalnie sprawę działań wobec księdza przejęła od SUSW w Warszawie grupa kpt. Grzegorza Piotrowskiego z Wydziału VI Departamentu IV MSW, odpowiadającego za dezinformację i dezintegrację w Kościele. Poza nękaniem księdza przez podrzucenie mu nielegalnej literatury i amunicji do prywatnego mieszkania znacznie ważniejsze było ulokowanie informatora w bezpośrednim otoczeniu kapłana. W lutym 1984 r. funkcjonariuszom SB udało się zarejestrować jako „Desperata” osobistego kierowcę Popiełuszki – Waldemara Chrostowskiego. „Desperat” mógł dostarczać SB świeżych informacji o działalności księdza oraz pomóc w realizacji strategicznego planu, jakim był werbunek kapłana. Pomysł zwerbowania ks. Popiełuszki – jako informatora SB – pojawił się wiosną 1984 r. Gen. Kiszczak, w przeszłości szef wywiadu wojskowego, był przekonany, że zwerbowanie księdza zneutralizuje go, a być może uda się też jego osobę wykorzystać w rozgrywkach z opozycją. Latem 1984 r. w trakcie spotkań z przedstawicielami Konferencji Episkopatu Polski gen. Kiszczak uznał, że inną koncepcją rozwiązania problemu ks. Jerzego, która mogłaby zostać zaakceptowana zarówno przez stronę rządową, jak i przez episkopat, było wysłanie go za granicę. Przy czym Kiszczak sądził, że optymalnym rozwiązaniem byłoby połączenie werbunku z równoczesnym wysłaniem ks. Jerzego na studia do Rzymu.

Wysłanie zwerbowanego uprzednio księdza do Watykanu przyniosłoby gen. Kiszczakowi ogromny sukces. Służby specjalne PRL umieściłyby agenta w najważniejszym miejscu dla wszystkich komunistycznych wywiadów - w samym centrum Kościoła katolickiego.

I nie ważne byłyby jego rzeczywiste możliwości operacyjne w Rymie i to czy Popiełuszko miałby rzeczywisty dostęp do Jana Pawła II lub do jego najbliższego otoczenia. Ważne było przede wszystkim to, że taki sukces operacyjny na pewno wzmacniałby pozycję polskich służb w komunistycznym bloku. KGB pomimo podejmowania usilnych starań nie posiadało wartościowej agentury w Watykanie. Czesław Kiszczak mógłby więc się pochwalić swym sukcesem przed towarzyszami radzieckimi, co niewątpliwie umacniałoby jego pozycję na Kremlu.

Pamiętać trzeba, że szef MSW rywalizował z nadzorującym aparat bezpieki z ramienia KC PZPR gen. Jerzym Milewskim, którego pozycja na Kremlu nadal wydawała się mocna.

POCZĄTKOWO NIE BYŁO PLANU ZABICIA KSIĘDZA

Te wszystkie aspekty były niesłychanie ważne dla Kiszczaka. Niezależnie od działań SB zmierzających do wypracowania „pozycji werbunkowej” szef MSW postanowił sam zainspirować możliwość wysłania księdza do Rzymu. W jednej z rozmów z arcybiskupem warszawskim Bronisławem Dąbrowskim Kiszczak wyszedł z „niezobowiązującym” pomysłem wysłania ks. Popiełuszki do Rzymu, przedstawiając to jako najlepsze rozwiązania problemu niepokornego kapłana. Zasugerował też, że taki ruch ze strony Kościoła na pewno polepszyłby atmosferę w relacjach rząd – episkopat. Abp Dąbrowski przedstawił pomysł prymasowi Józefowi Glempowi, który nie zaakceptował go, ale i nie odrzucił. Jednak z biegiem czasu prymas sam zaczął rozważać takie posunięcie. Efektem subtelnej inspiracji gen. Kiszczaka było to, że jesienią 1984 r. zarówno abp Dąbrowski, jak i prymas Glemp zaczęli skłaniać się ku decyzji o wysłaniu ks. Jerzego do Rzymu. Wyrażony przez Popiełuszkę opór w przeprowadzonych z nim przez hierarchów rozmowach na ten temat, a przede wszystkim złożona przez księdza deklaracja pozostania ze swoją „owczarnią”, w relacjach kościelnych mogły być jedynie potwierdzeniem, że rzeczywiście należy go wysłać za granicę. Polski Kościół zakładał raczej bierny opór niż otwarte demonstrowanie politycznego sprzeciwu wobec rządzącego w PRL reżimu.

Z powyższego biegu zdarzeń wynika, że polskie MSW nie przyjęło planu zabicia księdza. Zamierzało jedynie zwerbować go i wysłać do Rzymu. Oczywiście, kierownictwo MSW zdawało sobie sprawę z tego, że zwerbowanie Popiełuszki może być niezwykle trudne. Wiedział to gen. Kiszczak, stąd dopuszczał w planowanych działaniach werbunkowych sytuację, w której ksiądz zostanie doprowadzony do stanu „bliskości śmierci”, ale mimo wszystko zachowa życie. Fakt ten został potwierdzony w zeznaniach funkcjonariuszy byłego Departamentu IV już na początku lat 90., gdy po raz pierwszy podjęto śledztwo.

 

SPRAWA PRIORYTETOWA

 

Zbliżał się październik 1984 r. Realizująca pierwszoplanowe zadania operacyjne grupa kpt. Grzegorza Piotrowskiego była coraz bardziej zdeterminowana. Hart ducha i odwaga ks. Jerzego zadziwiły esbeków. Nie potrafili zrozumieć źródła jego nadprzyrodzonej siły. Zbliżały się urodziny ministra Kiszczaka (19 października) i kpt. Piotrowski wiedział doskonale, że sfinalizowanie werbunku kapłana byłoby znakomitym prezentem dla szefa MSW. Jego przełożony gen. Płatek, zapisał wówczas w swoim służbowym kalendarzu (odnalezionym później przez prokuratora Witkowskiego): „nadchodzi 19, a oni chcą”. Sprawa ks. Popiełuszki była priorytetowa. Przy tym Piotrowski i jego ludzie nie zdawali sobie sprawy, że szef MSW nakazał już kilka tygodni wcześniej inwigilowanie całego zespołu przez grupy operacyjne Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW). Gen. Kiszczak już od dawna bowiem nie ufał kpt. Piotrowskiemu, podejrzewając go o konsultowanie działań operacyjnych z KGB. Piotrowski spotykał się z przedstawicielami KGB w Bułgarii i we Lwowie. Dla gen. Kiszczaka szczególnie podejrzane były kontakty kapitana z gen. Michajłowem, rezydentem KGB w Warszawie, odpowiedzialnym za sowieckie działania w Polsce. Piotrowski co prawda wiedział od swojego kolegi Kościuka z Biura Techniki MSW, że jest śledzony, jednak nie bardzo chciał dać wiarę tym informacjom (notabene Kościuka niebawem aresztowano i skazano za ujawnienie tajemnicy państwowej).

Ks. Popiełuszko od początku 1982 r. odprawiał Msze św. za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie.

 

OSTATNIA MSZA ŚWIĘTA I PORWANIE

 

Kiedy nadszedł 19 października 1984 r., grupa kpt. Piotrowskiego wiedziała, że ksiądz zamierza pojechać do Torunia, gdzie odprawi mszę w intencji ojczyzny w kościele Braci Męczenników Polskich. W ostatniej chwili Jacka Lipińskiego, kierowcę Popiełuszki, zamienił „Desperat” (Waldemar Chrostowski), który bardzo chciał jechać razem z księdzem. Od momentu wyjazdu z Warszawy kpt. Piotrowski był informowany o miejscu znajdowania się księdza i na bieżąco kontaktował się z dyrektorem Departamentu IV gen. Zenonem Płatkiem, który z kolei o sytuacji informował ministra Kiszczaka. Gdy wieczorem ks. Jerzy odprawiał mszę w toruńskim kościele, kpt. Piotrowski z kompanami siedzieli w stojącym w pobliżu kościoła służbowym fiacie 125p, czekając na podróż powrotną kapłana do Warszawy. Decyzja o rozpoczęciu akcji została wydana Piotrowskiemu przez gen. Płatka. Kilkadziesiąt metrów od kościoła, w którym ks. Jerzy odprawiał swoją ostatnią mszę, znajdowały się samochody z ubranymi po cywilnemu żołnierzami WSW, prowadzącymi inwigilację grupy kpt. Piotrowskiego. Fakt ten na początku lat 90. potwierdził jeden z szefów WSI prokuratorowi Witkowskiemu, udostępniając dzienniki prowadzonych przez WSW inwigilacji. Gdy ks. Jerzy po zakończeniu mszy wsiadł do swojego volkswagena golfa, za którego kierownicą siedział „Desperat”, miał realną szansę uciec czyhającym na niego esbekom. Tak się jednak nie stało. Na trasie z Torunia do Warszawy, w okolicy Górska, volkswagen księdza mimo jego sprzeciwu zatrzymał się przed jadącym za nim fiatem 125p Piotrowskiego. Kapitan i jego koledzy wepchnęli ks. Jerzego do bagażnika swojego samochodu. Tymczasem „Desperat” z założonymi kajdankami wsiadł do środka, lokując się obok kierowcy. Po drodze podczas jazdy udało mu się, nie ponosząc żadnych obrażeń, rzekomo wyskoczyć z pędzącego auta. Jak później ustalił prok. Witkowski, kajdanki były spiłowane i umożliwiały wyzwolenie się z nich, zaś uszkodzona w trakcie skoku z samochodu poła marynarki została odcięta ostrym narzędziem. Sam skok z samochodu po przeprowadzeniu wizji lokalnej przez prokuratora Witkowskiego okazał się niewykonalny przy prędkości wskazanej na procesie toruńskim przez „Desperata”. Kaskader biorący udział w rekonstrukcji zdarzeń złamał rękę i odniósł poważne potłuczenia.

 

OPERACYJNE NIEPOWODZENIE

 

Tymczasem auto esbeków z szamocącym się w bagażniku księdzem jechało dalej. Pierwszy postój zaplanowano w ruinach zamku toruńskiego, gdzie w trakcie śledztwa odnaleziono różaniec kapłana. Jednak ten ważny dowód ukryto w śledztwie. W trakcie postoju oprawcy rozpoczęli „zmiękczanie” księdza za pomocą pałki. Następny dłuższy postój zaplanowano w jednym ze starych bunkrów wojskowych w rejonie Kazunia. Tutaj ludzie Piotrowskiego kontynuowali działania, jeszcze bardziej brutalnie. Nad ranem półprzytomnego księdza przejęła inna grupa operacyjna. Kpt. Piotrowski ze swoimi kompanami wracał do Warszawy wściekły z powodu „operacyjnego” niepowodzenia i pełen obaw co do dalszych losów przedsięwzięcia. Tymczasem ksiądz znalazł się w rękach innego zespołu. Czy była to jakaś grupa z kontrwywiadu lub wywiadu wojskowego, czy była to inna grupa operacyjna MSW? Poszlaki uzyskane w śledztwie wskazują na „wojskowych”, którzy na prośbę gen. Kiszczaka śledzili wszelkie działania grupy kpt. Piotrowskiego od momentu mszy w kościele toruńskim.
Grupa kpt. Grzegorza Piotrowskiego uprowadziła ks. Popiełuszkę wieczorem 19 października 1984 r. w okolicy Górska na trasie Toruń – Warszawa. Wepchnęli kapłana do bagażnika swojego fiata 125p i pojechali w kierunku Torunia.

Podczas dwóch postojów – w ruinach zamku toruńskiego i następnie w starym bunkrze wojskowym w okolicy Kazunia – rozpoczęli brutalne „zmiękczanie” księdza za pomocą pałki. Nad ranem skatowanego, półprzytomnego Popiełuszkę przejęła inna grupa. Poszlaki uzyskane w śledztwie wskazują na „wojskowych” (służby wywiadu lub kontrwywiadu), którzy na prośbę gen. Czesława Kiszczaka śledzili wszelkie działania grupy kpt. Piotrowskiego od momentu mszy w kościele toruńskim.

 

KIEDY KSIĄDZ ZAKOŃCZYŁ ŻYCIE?

 

Jak wyglądały losy księdza w następnych dniach i kto dalej się nim „zajmował”? Na pewno kontynuowano brutalny proces werbunku, nie stroniąc od bicia i grożenia śmiercią. Poszlaki wskazują także, że w dniach 20-25 października ksiądz mógł przebywać na terenie jednej z sowieckich jednostek w rejonie Kazunia, gdzie znajdowała się m.in. ekspozytura KGB. W tym czasie kilkadziesiąt tysięcy ludzi resortu przeczesywało okoliczne tereny, mając do dyspozycji wszelkie środki, jakimi dysponowało wówczas Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Trwały akcje poszukiwawcze o krypt. „Przeszukanie” i „Sutanna”. Komunikaty radiowe i telewizyjne informowały o zaginięciu księdza, tak jakby władza zupełnie nie wiedziała, co się stało. 20 października organy ścigania szukały sprawców porwania, gdy tymczasem poruszali się oni w gmachu MSW przy ul. Rakowieckiej. Był to pierwszy element kłamstwa ze strony MSW i gen. Kiszczaka.

Jak wyglądała styczność księdza z radzieckimi towarzyszami z KGB, tego nie wiemy i prawdopodobnie już się nie dowiemy. Odnalezione ciało księdza jednoznacznie wskazywało, że był on fizycznie maltretowany znacznie dłużej, niż mógłby to robić Grzegorz Piotrowski ze swoimi kompanami. Dotychczasowe ustalenia wskazują, że 25 października 1984 r. ks. jeszcze żył. W tym właśnie dniu u lekarza leczącego kapłana pojawiło się dwu osobników z MSW z zapytaniem, jakie leki brał ksiądz i jakie dawki, sugerując zarazem, że wszystko jest z nim w porządku. Przerażona pani doktor udzieliła niezbędnych informacji tajemniczym osobnikom.

Kiedy więc ksiądz zakończył życie? Wiele poszlak wskazuje, że miało to miejsce 25 października 1984 r. Wątpliwości mogą dotyczyć jedynie godziny zgonu. Prof. André Horve z jednego z uniwersytetów paryskich sugeruje również datę po 25 października 1984 r., opierając swój pogląd na podstawie oględzin zdjęć zwłok ks. Popiełuszki, jakie zdobył „Paris Match”. Prof. Horve wskazuje jednocześnie na wiele innych obrażeń księdza, których nie podano w oficjalnych komunikatach. Krótko mówiąc, jego opinia kwestionuje ustalenia prof. Marii Byrdy, która prowadziła oględziny medyczne zwłok księdza.

 

GEN. KISZCZAK - "DZIŚ MUSI SIĘ ZNALEŹĆ"

 

26 października ludzie gen. Kiszczaka lokalizują zwłoki w Wiśle po raz pierwszy. Fakt ten potwierdza zeznanie jednego z prokuratorów, któremu wydano polecenie wyjazdu i przeprowadzenia czynności na miejscu zdarzenia. Wówczas zwłoki księdza zostały wydobyte z wody i poddane oględzinom przez medyka, czego nie ujawniono na procesie toruńskim, następnie z powrotem wrzucone do Wisły. Szef Biura Śledczego MSW płk Zbigniew Pudysz konsultuje sprawę publicznego ujawnienia zwłok księdza i dalszych szczegółów związanych z kierunkiem śledztwa.

30 października gen. Kiszczak przylatuje helikopterem na tamę we Włocławku wraz ze swoim orszakiem i buńczucznie oznajmia zebranym ekipom poszukiwawczym: „Dziś musi się znaleźć”. Do akcji ruszają płetwonurkowie, którzy mają ujawnić i wydobyć zwłoki. Lokalizacja i wydobycie ciała księdza 30 października 1984 r. są również scenariuszem w detalach skonstruowanym przez MSW. Wystarczy wspomnieć, że inna ekipa nurków ujawniła zwłoki księdza w wodzie, a inna je wydobyła. Jeszcze przez wiele lat biorący udział w akcji płetwonurkowie będą poddawani naciskom ludzi gen. Kiszczaka. Nawet po 1989 r. wielu z nich będzie się bało złożyć zeznania przed prokuratorem prowadzącym śledztwo, obawiając się o swoje życie. Wersję odnalezienia zwłok księdza uzupełnia fakt, że ani Piotrowski, ani jego koledzy nie byli w stanie na procesie toruńskim precyzyjnie określić miejsca ich porzucenia.

 

dr Leszek Pietrzak historyk IPN "Głos Polski" nr 39 (23 - 29. 09. 2015)  Toronto

 

CZY PREZES TRYBUNAŁU KONSTYTUCYJNEGO UKRYWA MORDERCÓW KS. POPIEŁUSZKI?

MAMY TWARDE FAKTY!

 

Publicysta tygodnika Warszawska Gazeta – Mirosław Kokoszkiewicz – odszukał bardzo ważne i szokujące wystąpienia posła na Sejm IV kadencji Zygmunta Wrzodaka, który z trybuny sejmowej zadał pytanie dotyczące obecnego prezesa Trybunały Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego.

Zdaniem byłego już posła w ministerstwie sprawiedliwości znajdują się zeznania płk. Pietruszki, który miał w obecności prof. Andrzeja Rzeplińskiego zeznawać na temat. zleceniodawców mordu bł. ks. Jerzego Popiełuszki oraz miał mówić kto chciał zabić biskupa Gulbinowicza!

W kontekście obecnej postawy prof. Andrzeja Rzeplińskiego, ujawnienie tych informacji, będzie bardzo cennym dowodem z jakim człowiekiem mamy do czynienie. Prof. Rzepliński – według posła Wrzodaka miał należeć do PZPR. Poseł pytał o tą część życia obecnego prezesa TK, jednak nie uzyskał odpowiedzi.

Apelujemy do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro, aby zlecił odszukanie tych materiałów, które mają znajdować się w kierowanym przez niego resorcie.

Pytamy wprost:

 

CZY PROF. ANDRZEJ RZEPLIŃSKI PRZEZ LATA KRYŁ ZBRODNIARZY?

 

Prezentujemy całe wystąpienie posła Wrzodaka:

Sejm, 4 kadencja, 107 posiedzenie (stenogram str. 329) , 3 dzień (07.07.2005)

28 punkt porządku dziennego:

Powołanie Rzecznika Praw Obywatelskich (druki nr 4208 i 4257).

Poseł Zygmunt Wrzodak:

Dziękuję, panie marszałku.

Wysoka Izbo! Chciałbym poprosić posłów wnioskodawców, którzy wnoszą o powołanie na rzecznika praw obywatelskich pana prof. Andrzeja Rzeplińskiego, żeby coś powiedzieli o jego przeszłości politycznej, bo od strony zawodowej ja go znam dość dobrze. Ale czy prawdą jest, że do 1982 r. był sekretarzem POP na Uniwersytecie Warszawskim? I od kiedy był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej?

Po drugie, jak się odnosi poseł wnioskodawca do wypowiedzi pana profesora z 2001 r., że on ma żal do władz komunistycznych z lat 1944-1950, że tylko dziesięciu Polaków zostało skazanych za tzw. mord w Jedwabnem, a powinno być skazanych przynajmniej stu? Na jakiej biografii, na jakiej historii, na jakich informacjach opiera taką dziwną opinię pan Rzepliński?

I rzecz najważniejsza: otóż gdzieś na początku roku 1990 ówczesny pułkownik SB pan Pietruszka poprosił, żeby mógł się wyspowiadać przed prokuratorem krajowym. Spisano na tę okoliczność odpowiedni dokument w obecności pana Rzeplińskiego i nieżyjącego już pana Nowickiego. Pan płk Pietruszka pokazuje cały mechanizm zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Pan płk Pietruszka mówi, kto z MSW zlecił zamordowanie i zamordował Piotra Bartoszcze. To przesłuchanie było w obecności pana Rzeplińskiego. Co zrobił z tą informacją pan prof. Rzepliński?

Następnie pan Rzepliński, słuchając wypowiedzi pana płk Pietruszki, który mówił wprost, że generał Kiszczak kazał mu poddać się uwięzieniu, ponieważ on musi chronić pana gen. Jaruzelskiego i pana Kiszczaka. Pan Pietruszka zgodził się na więzienie, bo sąd był w tym momencie ustawiony i prokuratura ustawiona. I rzeczywiście taki wyrok, jaki ustawili przed rozprawą, dostał pan Pietruszka. Pan generał Kiszczak obiecał panu płk. Pietruszce stopień generała po wyjściu z więzienia.

Myślę, że tę informację posiada pan prof. Rzepliński. Pan prof. Rzepliński pod tymi zeznaniami pana esbeka Pietruszki podpisał się i te dokumenty są w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zetknąłem się z nimi w tym roku. To są dla mnie informacje szokujące, bo pan Pietruszka wprost pokazuje, kto zamordował i kto zlecił zabójstwo Piotra Bartoszcze, jak również w jaki sposób miał być zamordowany biskup Gulbinowicz i wiele innych osób w latach osiemdziesiątych. To są zeznania złożone w obecności pana prof. Rzeplińskiego. I pan prof. Rzepliński podpisuje się pod tym protokołem – podkreślam to.

Co zrobił pan prof. Rzepliński z tą informacją od 1990 r.? Dziękuję bardzo.

(Oklaski)

 

KIM NAPRAWDĘ JEST PROF. ANDRZEJ RZEPLIŃSKI? O CO GRA SZEF TRYBUNAŁU KONSTYTUCYJNEGO? RZEPLIŃSKI ZHAŃBIŁ PAMIĘĆ BŁ. KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI

ZATAJAJĄC SWOJĄ WIEDZĘ O GŁÓWNYCH SPRAWCACH MORDU BEZPIEKI

 

66-letni prof. Andrzej Rzepliński, szef Trybunału Konstytucyjnego chce uchodzić za apolitycznego obrońcę Konstytucji. Prestiżowe funkcje zawdzięcza jednak głosom polityków Platformy Obywatelskiej i postkomunistów z SLD.

Cieniem na jego wizerunku kładzie się milczące przyzwolenie na bezkarność faktycznych sprawców mordu na bł. ks. Jerzym Popiełuszce, przez wycofanie się Fundacji Helsińskiej z monitorowania śledztwa, a także firmowanie przez niego zapisów w ustawie lustracyjnej z 1998 roku, które chroniły najważniejszych konfidentów peerelowskich tajnych służb.

 

ANDRZEJ RZEPLIŃSKI - MARSZAŁEK TRZECIEJ IZBY - STRAŻNIK III RP

 

Czytaj całość ]]>https://gloria.tv/media/uDH7UaxLxDx]]>

 

CZY NIEZAWIADOMIENIE O PRZESTĘPSTWIE JEST KARALNE?

 

Niezawiadomienie organów ścigania o popełnieniu przestępstwa jest karalne. Nie dotyczy to jednak wszystkich przestępstw, a tylko tych wyróżnionych w art. 240 kodeksu karnego. Jakie to przestępstwa? Jaka kara grozi za niezawiadomieniu o ich popełnieniu?

Osoba, która jest świadkiem przestępstwa albo posiada wiarygodne informacje o jego popełnieniu ma tylko obywatelski obowiązek zawiadomienia o nim. Żadne regulacje prawne nie nakazują osobom, pod groźbą kary, informowania o popełnieniu przestępstwa.

Wyjątek stanowi art. 240 kodeksu karnego, który wskazuje szereg, najcięższych, przestępstw, o których niezawiadomienie grozi karą pozbawienia wolności do lat 3.

Wśród nich wyróżniamy m.in.:

 

4. zabójstwo człowieka;

                                         Opracowanie Aleksander Szumański

 

 

Źródła:

 

]]>https://gloria.tv/media/uDH7UaxLxDx]]>

 

dr Leszek Pietrzak, Jan Piński "Warszawska Gazeta" ; 31 grudnia 2015 - 7 stycznia 2016.

 

dr Leszek Pietrzak historyk IPN "Głos Polski" nr 39 (23 - 29. 09. 2015)  Toronto

 

Głos Polski" nr 49 (9 -14 12. 2015)  Toronto

 

]]>warszawskagazeta.pl]]> Mirosław Kokoszkiewicz

 

]]>https://wzzw.wordpress.com/2016/01/09/%E2%96%A0%E2%96%A0-czy-prezes-tk-prof-rzeplinski-ukrywa-mordercow-ks-popieluszki-2/]]>

 

]]>http://poznajmy-prawde.blog.onet.pl/2010/10/19/nieznana-prawda-o-smierci-bl-ks-jerzego-popieluszki-z-www-fuckpc-com/]]>

 

]]>http://www.infor.pl/prawo/prawo-karne/swiadek/270483,Czy-niezawiadomienie-o-przestepstwie-jest-karalne.html]]>

 

]]>KARA 3 LATA ZA NIEPOWIADOMIENIE O ZBRODNI]]>

 

]]>https://wzzw.wordpress.com/2016/01/09/%E2%96%A0%E2%96%A0-czy-prezes-tk-prof-rzeplinski-ukrywa-mordercow-ks-popieluszki-2/]]>

 

http://niepoprawni.pl/blog/aleszumm/kim-naprawde-jest-prof-andrzej-rzeplinski-rzeplinski-zhanbil-pamiec-bl-ks-jerzego

 

]]>https://wzzw.wordpress.com/2015/12/05/%E2%96%A0%E2%96%A0-czy-prezes-tk-prof-rzeplinski-ukrywa-mordercow-ks-popieluszki/]]>

 

]]>http://nowyekran.info/paraliz-trybunalu-konstytucyjnego-andrzej-rzeplinski-prezes-czlonek-pzpr-ma-wiedze-kto-zlecil-mord-ks-jerzego-popieluszki/]]>

 

]]>http://g.gembalski.neon24.pl/post/126753,nie-bylo-popieluszki                 ]]> 

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(2 głosy)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

KIM JEST NAPRAWDĘ ANDRZEJ RZEPLIŃSKI

$
0
0

KIM NAPRAWDĘ JEST PROF. ANDRZEJ RZEPLIŃSKI?

O CO GRA SZEF TRYBUNAŁU KONSTYTUCYJNEGO?

RZEPLIŃSKI ZHAŃBIŁ PAMIĘĆ BŁ. KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI

ZATAJAJĄC SWOJĄ WIEDZĘ O GŁÓWNYCH SPRAWCACH MORDU BEZPIEKI

Z ATAKIEM NA RADIO MARYJA W TLE

 

66-letni prof. Andrzej Rzepliński, szef Trybunału Konstytucyjnego chce uchodzić za apolitycznego obrońcę Konstytucji. Prestiżowe funkcje zawdzięcza jednak głosom polityków Platformy Obywatelskiej i postkomunistów z SLD. Cieniem na jego wizerunku kładzie się milczące przyzwolenie na bezkarność faktycznych sprawców mordu na bł. ks. Jerzym Popiełuszce, przez wycofanie się Fundacji Helsińskiej z monitorowania śledztwa, a także firmowanie przez niego zapisów w ustawie lustracyjnej z 1998 roku, które chroniły najważniejszych konfidentów peerelowskich tajnych służb.

 

MARSZAŁEK TRZECIEJ IZBY STRAŻNIK III RP

 

Trybunał Konstytucyjny pełni w polskim systemie politycznym funkcję bezpiecznika III RP.

 

Profesor Rzepliński dużo czasu poświęcił w ostatnich tygodniach, aby podkreślać przynależność członków TK do korporacji sędziowskiej. Faktycznie TK w polskim ustroju jest trzecią izbą parlamentu, tyle, że wybieraną przez polityków. Szef TK pełni w nim rolę zbliżoną do Marszałka Sejmu lub Senatu. W zamyśle komunistycznych twórców TK (powstał on w latach 1982 - 1985, a więc w apogeum stanu wojennego) miał on zagwarantować obronę ich pozycji, wpływów, majątków po dokonaniu transformacji.

 

Stabilności tego "bezpiecznika" miały służyć długie 9 - letnie kadencje sędziów TK. Aby móc zmienić III RP, trzeba było zdobyć większość , pozwalająca zmienić Konstytucję, albo utrzymać się przy władzy minimum dwie kadencje, by obsadzić swoimi ludźmi TK. Czyli scenariusz bardzo trudny do zrealizowania.

 

Rzepliński do TK trafił w 2007 roku dzięki głosom koalicji PO - PSL. Na początku grudnia 2010 roku dzięki wskazaniu prezydenta Bronisława Komorowskiego został prezesem TK. To bardzo odpowiedzialna funkcja, bo to szef TK decyduje o priorytetach prac Trybunału, a także ustala składy sędziowskie. Tuż po nominacji w wywiadzie udzielonym Robertowi Mazurkowi otwarcie przyznał: mój system wartości konserwatywnego liberała jest bliski systemowi wartości Platformy Obywatelskiej.

 

Zanim Rzepliński został sędzią TK, Platforma próbowała bezskutecznie uczynić go w 2005 roku Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Dwukrotnie przegrywał głosowania w 2005 roku. Najpierw w Sejmie, a przy drugim podejściu w Senacie zdominowanym wówczas przez SLD. W obu wypadkach przeciwko jego kandydaturze głosowali także politycy PiS.Platforma zgłosiła po raz pierwszy kandydaturę Rzeplińskiego na członka TK, ale nie uzyskało to aprobaty większości sejmowej.

 

Przez 8 lat bycia sędzią TK Rzepliński starał się budować wizerunek bezstronnego strażnika Konstytucji. Czasem jednak ponosił go wrodzony temperament lub konieczność spłaty politycznych długów. Gdy w 2014 roku po kompromitujących wpadkach Państwowej Komisji Wyborczej przy wyborach samorządowych (trwające tygodnie obliczanie wyników, ogromna liczba nieważnych głosów, bardzo duża różnica między sondażami przed lokalami wyborczymi a podanymi wynikami) podniosły się głosy opozycji (PiS, SLD, Korwin), domagające się powtórzenia wyborów, Rzepliński wszedł w rolę komentatora politycznego. To był dobry moment, żeby zejść, a nie został wykorzystany - powiedział, odnosząc sie do apeli szefa SLD Leszka Millera, kwestionujących uczciwość wyborów.

 

Dowód, że pamięta o sympatiach politycznych dał tuż po nominacji na szefa TK w kwietniu 2011 roku, gdy zażądał zmiany prowadzącego debatę poświęconą pamięci Rzecznika Praw Obywatelskich, która miała się odbyć w siedzibie Trybunału.

 

Grożąc odmową goszczenia uczestników, zmusił organizatorów do rezygnacji z zaproszenia dla krytykującego rząd PO - PSL publicysty Łukasza Warzechy.

 

Największy popis lojalności partyjnej Rzepliński dał jednak patronując skokowi PO na Trybunał Konstytucyjny po przegranych wyborach prezydenckich w maju 2015 roku. PO, czując zbliżającą się kolejną klęskę wyborczą, postanowiło zadbać o ugruntowanie swoich wpływów i przegłosowało nowelizację ustawy o TK . Jednocześnie dokonało wyboru pięciu nowych sędziów , którzy mieli zastąpić w TK tych, którym w końcu tego roku upływała kadencja.

 

W wypadku dwóch sędziów kadencja miała się skończyć się dopiero w grudniu, ale zmiana prawa umożliwiła dokonanie wyborów na "zapas".

 

W ten sposób PO chciało uczynić z TK skuteczny miecz do waliki z prezydentem Andrzejem Dudą i przyszłym rządem PiS.

 

Rzepliński nie tylko nie bronił TK przed zawłaszczeniem go przez koalicję PO - PSL, ale odegrał w tej operacji kluczową rolę. To on był prawdziwym twórcą projektu PO dotyczącego nowelizacji ustawy o TK i to on akceptował ostatecznie wszystkich kandydatów na nowych sędziów, jakich zgłosiła koalicja PO - PSL.

 

Czy powinno to być zaskoczeniem? Raczej nie!

 

Rzepliński od początku narodzin III RP zajmował się technicznym "doglądaniem" trwałości jej konstytucyjnej konstrukcji po to, aby odpowiadała ona potrzebom jej elit.

 

FUNDACJA HELSIŃSKA UMYWA RĘCE

ZBRODNIA ESBECKA DOKONANA NA KSIĘDZU JERZYM POPIEŁUSZCE

 

Wraz z ukonstytuowaniem się rządu Tadeusza Mazowieckiego duża część społeczeństwa miała nadzieję na wyjaśnienie zbrodni komunistycznej bezpieki. Również tych najgłośniejszych, np. na ks. Jerzym Popiełuszce - kapelanie "Solidarności". I początkowo nadzieje te wydawały się mieć realne podstawy. W sierpniu 1989 roku powołano Sejmową Komisję Nadzwyczajną do Zbadania Działalności MSW na czele której stanął poseł Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (OKP) Jan Maria Rokita.

 

Wiosną 1990 roku w Departamencie Prokuratury ówczesnego Ministerstwa Sprawiedliwości powołano specjalny zespół prokuratorów, który miał zająć się śledztwami w sprawie zbrodni komunistycznej bezpieki. W zespole tym znalazło się m.in. dwóch doświadczonych prokuratorów: Józef Gurgul i Andrzej Witkowski, którym w lipcu 1990 roku powierzono do prowadzenia sprawę kierowania wykonaniem zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Od początku było jasne, że kluczowymi osobami w tym śledztwie będą skazani w procesie toruńskim z 1985 roku czterej esbecy: Grzegorz Piotrowski, Adam Pietruszka, Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski. Sprawą tego śledztwa od początku interesowało się wiele organizacji, w tym przede wszystkim działacze polskiego Komitetu Helsińskiego w osobach Marka Nowickiego i Andrzeja Rzeplińskiego. Uczestniczyli oni prowadzonych przez Gurgula i Witkowskiego przesłuchaniach skazanych w toruńskim procesie. Głównie dlatego, że do Komitetu Helsińskiego dotarły informacje o tym, że ich prawa jako więźniów są od wielu lat nagminnie łamane. Chodziło zwłaszcza o Pietruszkę, który najbardziej nie mógł pogodzić się z werdyktem, jaki zapadł w jego sprawie. Najważniejsze przesłuchanie miało miejsce w dniu 8 czerwca 1990 roku w Zakładzie Karnym w Barczewie. Odpytywany przez prokuratora Gurgula Pietruszka bardzo precyzyjnie opisał wówczas w jaki sposób szef MSW Czesław Kiszczak zmuszał go do przyjęcia na siebie winy za zbrodnię na ks. Jerzym Popiełuszce. Fakty, jakie wyjawił w czasie tego przesłuchania Pietruszka, dawały podstawę do postawienia byłemu szefowi MSW zarzutu manipulowania śledztwem w sprawie zbrodni na księdzu, jakie MSW prowadziło na przełomie listopada i grudnia 1985 roku. Na protokole ze wspomnianego przesłuchania widnieje następująca adnotacja: stosownie do prośby Adama Pietruszki przy wykonywaniu niniejszej czynności procesowej są obecni przedstawiciele Komitetu Helsińskiego: panowie Marek Nowicki i Andrzej Rzepliński , zamieszkali w Warszawie.

 

W ten sposób Rzepliński stał się powiernikiem kluczowej wiedzy na temat tuszowania tej zbrodni przez gen. Kiszczaka.

 

Ale uczestnictwo w tamtym przesłuchaniu stało się dla Rzeplińskiego sygnałem do tego, aby...wycofać się z udziału w czynnościach procesowych. Mogło to wydawać sie dziwne, albowiem Rzepliński jako działacz walczącego o prawa człowieka Komitetu Helsińskiego powinien czuć się szczególnie zobligowany do zbadania sprawy w aspekcie praw, jakie przysługują wszystkim więźniom, a byłych esbeków ewidentnie szykanowano, ograniczając widzenia z rodziną i uniemożliwiając korespondencję z otoczeniem. Skąd taka postawa?

 

Bardzo szybko okazało się, że w sprawie tuszowania zbrodni na księdzu Jerzym Popiełuszce, obok szefa MSW, zamieszane były także inne ważne osoby. Chodziło przede wszystkim o ówczesnego Rzecznika Praw Obywatelskich (RPO) prof. Ewę Łętowską, a także sędziów Sądu Najwyższego, prokuratorów Prokuratury Generalnej. Kiszczak najzwyczajniej w świecie przesyłał im informacje o ustawianym przez siebie śledztwie, dzieląc się z nimi przy okazji odpowiedzialnością za swoje ustalenia. Rzepliński zachował się pragmatycznie. Nie chciał walczyć z wpływowymi ludźmi "po fachu". Zapewne ocenił, że to mogłoby zwichnąć całą jego zawodową karierę. Musiał też mieć świadomość, że rewizja "prawdy" ustalonej na procesie toruńskim mogłaby rozsadzić fundamenty na których zbudowano Polskę po roku 1989. Tym fundamentem była bezkarność Kiszczaka i jego szefa gen. Wojciecha Jaruzelskiego.

 

Właśnie te czynniki przesądziły ostatecznie o porzuceniu przez niego roli bezstronnego obserwatora śledztwa z ramienia Komitetu Helsińskiego.

 

Zresztą los tego śledztwa został ostatecznie przesądzony latem 1991 roku, gdy Witkowski postanowił postawić zarzuty Kiszczakowi.

 

Został wówczas odsunięty od prowadzenia sprawy, a całe śledztwo zablokowane na ponad dekadę. Trzeba było wielu lat, aby pojawiła się szansa na ponowne jego podjęcie.

 

Taka szansa zaistniała z chwilą powołania Instytutu Pamięci Narodowej.

 

Formalne śledztwo w sprawie zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki(dotyczyło istnienia związku przestępczego w strukturach MSW) zostało wznowione w 2002 roku, a jego prowadzeniem zajął się powołany w ramach lubelskiego IPN zespół kierowany przez wspomnianego prokuratora Witkowskiego.

 

Początkowo wszystko w tym śledztwie szło dobrze. Ale po dwóch latach atmosfera wokół śledztwa zaczęła znów się zagęszczać. Latem 2004 roku, kiedy Witkowski zamierzał postawić zarzuty byłemu szefowi MSW, zaczęły się dziać "dziwne rzeczy".

 

Członkowie kolegium IPN - ciała doradczego prezesa Leona Kieresa(obecny sędzia TK) - zaczęli zarzucać Witkowskiemu , prowadzi śledztwo wbrew historii. A ta, jak można było się domyślać z ich słów, została już dawno napisana.

 

Swoje zastrzeżenia wobec śledztwa zaczął również formułować Andrzej Rzepliński - doradca ówczesnego prezesa IPN Leona Kieresa, zarzucając Witkowskiemu m.in. to, że formułuje zbyt radykalne wnioski i że jest zbyt blisko...Radia Maryja.

 

13 października 2004 roku prof. Witold Kulesza szef pionu śledczego IPN , w latach 2000–2006 dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu po konsultacjach z Rzeplińskim podjął decyzję o odsunięciu Witkowskiego od śledztwa. Formalnym powodem tej decyzji miało być to, że w 1993 roku został on w nim przesłuchany w charakterze świadka. Ów pretekst był całkowicie nieprawdziwy, bowiem Witkowski został przesłuchany jedynie w związku z pobocznym wątkiem sprawy ks. Popiełuszki, który został wyłączony ze śledztwa głównego do odrębnego postępowania. W ten sposób po raz drugi nie doszło do postawienia zarzutów Kiszczakowi, a prof. Rzepliński miał w tym swój udział.

 

W późniejszych latach prof. Rzepliński dał dowód ogromnego, autentycznego, pozytywnego zaangażowania w sprawy śledztw, z którymi wymiar sprawiedliwości, w jego ocenie, sobie nie radził. Potrafił np. w ostrych słowach łajać prokuratorów, którzy w sprawie śmierci Jarosława Ostapkowicza przyjęli wersję wypadku. Rzepliński konsekwentnie domagał się rewizji ustaleń kilku śledztw prowadzonych w tej sprawie i uznanie, że doszło do morderstwa, piętnując je z pasją i swadą godną publicysty, a nie poważnego prawnika. Nie wnikając w szczegóły tej skomplikowanej sprawy można zauważyć tylko różnicę w podejściu prof. Rzeplińskiego do sprawy obu śledztw. Z jednej strony duże zaangażowanie w sprawę o znaczeniu lokalnym, z drugiej brak zainteresowania i zaangażowania w wyjaśnienie i ukaranie winnych jednej z najważniejszych zbrodni popełnionej w imieniu władz PRL.

 

LUSTRACJA KONCESJONOWANA

 

Po zwycięstwie wyborczym Akcji Wyborczej "Solidarność" stało się jasne, że dalsze próby blokowania w Polsce procesu lustracji są niemożliwe. Wiadomo było, że odpowiednia ustawa musi powstać. I tutaj było jak w słynnej powieści Giuseppe Tornasi di Lampedusa "Lampart", opisującej transformację Włoch po zjednoczeniu w XIX wieku: wiele się musiało zmienić, aby wszystko zostało po staremu. A rolę tego, który zadbał o odpowiednie zapisy, wziął na siebie właśnie Rzepliński. To on był głównym twórcą ustawy o IPN, którą 18 grudnia 1998 roku przegłosował Sejm. Zawierała ona zapis chroniący najbardziej wpływową agenturę PRL. Na mocy art. 39 ustawy szef Urzędu Ochrony Państwa (dla służb cywilnych) i minister obrony narodowej (dla służb wojskowych) mogli zastrzec, że do przekazywanych przez nich do powstającego IPN-u dokumentów, nikt , poza wskazanymi przez nich osobami, nie będzie miał dostępu. Na podstawie tych przepisów w 2003 roku szef IPN Leon Kieres (późniejszy senator z list Platformy Obywatelskiej, a obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego) zawarł specjalne porozumienie z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencją Wywiadu

 

( powstały po zreformowaniu UOP w 2001 roku) oraz Wojskowymi Służbami Informacyjnymi.

 

Na mocy tych umów polskie tajne służby mogły od tej pory zastrzegać znajdujące się w IPN dokumenty, które uważały za "istotne dla bezpieczeństwa państwa". Owo "bezpieczeństwo państwa" nigdy jednak nie zostało zdefiniowane. W praktyce oznaczało to, że nie wszyscy byli tajni współpracownicy komunistycznych służb mogli zostać zlustrowani. Aby tego uniknąć wystarczyło, że nawiązali współpracę ze służbami specjalnymi III RP. Bardzo często nie musieli spełniać nawet tego warunku, bo same służby decydowały o tym, kogo umieścić w tzw. zbiorze zastrzeżonym IPN. W ten sposób w czasach III RP lustracji uniknęła spora część agentury, z reguły ta, która dalej funkcjonowała zawodowo na różnych poziomach struktur polskiego państwa. Miało to zasadnicze konsekwencje dla przebiegu lustracji w Polsce. Gdy odpowiedzialny za lustrację Rzecznik Interesu Publicznego sędzia Bogusław Nizieński zwracał się do IPN o akta lustrowanych osób publicznych otrzymywał informacje wyłącznie na podstawie zbioru ogólnego IPN. Skutek był taki, że wielu agentów pełniących funkcje publiczne pozytywnie przeszło cały proces lustracyjny. Materiałów ze zbioru zastrzeżonego nie ujawniano także prowadzącym śledztwo prokuratorom.

 

Prowadzącemu śledztwo w sprawie morderstwa ks. Popiełuszki prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu odmówiono kwerendy w zbiorze zastrzeżonym.

 

Rzepliński tworząc ustawę o IPN, nie mógł nie wiedzieć, że wprowadzony do niej zapis będzie kneblował nie tylko lustrację, ale i cały proces rozliczania komunistycznej przeszłości.

 

Rzepliński odpowiadał zresztą nie tylko za regulacje prawne, ale również za pierwsze lata działalności IPN. Został bowiem najważniejszym doradcą prezesa IPN prof. Leona Kieresa, człowieka o słabym charakterze, który kierował instytutem w latach 1998 - 2005.Nie jest tajemnicą, że najważniejsze decyzje w IPN podejmował wówczas nie Kieres, a właśnie Rzepliński. Ta ich "współpraca" przeniosła się później do TK, w którym dzięki poparciu Rzeplińskiego znalazł się Kieres.

 

W 2005 roku, gdy rząd PiS próbował zmienić ustawę lustracyjną, tak aby była ona bardziej powszechna i realna, jednym z jej głównych krytyków z ramienia fundacji Helsińskiej był właśnie prof. Rzepliński. Kres ustawie położyło orzeczenie TK z maja 2007 roku, w której zakwestionowano zakres lustracji, przychylając się do poglądów prof. Rzeplińskiego. TK zakwestionował wówczas m.in. lustrację rektorów, prokuratorów i dyrektorów szkół niepublicznych, a także objęciem lustracją naukowców ze szkół prywatnych, szefek spółek będących wydawcami oraz szefów spółek giełdowych i...ogółu dziennikarzy.

 

Pogląd, że uczestnicy życia publicznego nie mogą być zmuszani do składania oświadczeń lustracyjnych, jest delikatnie mówiąc bardzo konrowersyjny.

 

Służy po prostu ochrony interesów agentury służb PRL.

 

PIROMAN STRAŻAKIEM

 

Obrona interesów wąskiej prawniczej kasty III RP, do której sam Rzepliński przynależy zawsze była jego najważniejszym celem. Być może ma to związek z jego pochodzeniem. Rzeplinski należał do pokolenia, które awans społeczny wiązało z powstaniem PRL.. Urodził się w chłopskiej rodzinie pod Ciechanowem , w której jako jedyny z trójki dzieci zaczął się uczyć na wyższym poziomie.

 

- Mój ojciec jest przykładem ówczesnego awansu społecznego; jedno z dzieci się uczy, reszta pozostaje na gospodarce - opowiadała w jednym z wywiadów jego córka Róża.

 

W 1971 roku Rzepliński wstąpił do PZPR, w której pozostawał do 1982 roku. Gdy do partii wstępował Rzepliński nikt nie mógł mieć wątpliwości, czym jest komunizm w PRL, było to przecież kilka miesięcy po masakrze robotników na wybrzeżu w 1970 roku. Z partii Rzeplinski nie wystąpił też po pacyfikacji protestów robotniczych w Radomiu w 1976 roku i zmianach Konstytucji PRL w tymże roku, polegającej na wpisaniu wieczystej przyjaźni z ZSRR. Z partii usunięto go w 1982 roku, jeżeli wierzyć "Gazecie Wyborczej", to za spalenie legitymacji partyjne. Tej historii nie towarzyszą jednak żadne konkrety.

 

Charakterystyczne jest, że w CV Rzeplińskiego jest infnormacja, że doradzał też Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, koordynatorowi służb specjalnych w czasie rządów SLD, konsekwentnemu przeciwnikowi lustracji.

 

Analiza kariery prof. Rzeplińskiego pozwala postawić tezę, że jest oportunistą i koniunkturalistą, gotowym dla osiągnięcia swoich celów tworzyć prawo, manipulować faktami, wywierać brutalne naciski, a jeśli i to zawodzi to "wzniecić pożar", aby potem wystąpić w roli strażaka zbierającego pochwały za jego gaszenie.

 

Dokładnie tak jest obecnie w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. To prof. Rzeplinski odpowiada w największej mierze za powstanie kryzysu wokół TK. Jego rola wydaje się być kluczową w operacji zdominowania Trybunału przez Platformę Obywatelską.

 

Gdyby rzeczywiście Rzeplińskiemu zależało na zachowanie bezstronności i autorytetu Trybunału, podniósł by larum już wówczas, gdy Platforma Obywatelska ujawniła zamiar jego bezprawnego opanowania i kiedy szykowała nowelizację ustawy o TK, a potem forsowała niezgodnie z prawem wybór swoich sędziów. Ale Rzepliński tego nie zrobił. Wymownie milczał. Zrobił to nie tylko w imię interesów Platformy Obywatelskiej, ale także dlatego, że PiS i prezydent Andrzej Duda otwarcie mówią o konieczności zmiany konstytucyjnej konstrukcji Polski, a to niewątpliwie zagraża interesom obecnych elit, do których zalicza się prof. Rzepliński.

 

A te są gotowe - niczym komuniści - uciąć każdą rękę, która podnoszona jest na ich przywileje.

 

Źródła:

 

Leszek Pietrzak

 

Jan Piński

 

"Warszawska Gazeta" ; 31 grudnia 2015 - 7 stycznia 2016.

 

Źródło: niepoprawni.pl/…/kim-naprawde-je…

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(3 głosy)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

OKULTYŚCI TRZECIEJ RZESZY

$
0
0

OKULTYŚCI TRZECIEJ RZESZY

Jak Niemcy parali się czarną magią

Okultyzm w III Rzeszy. Jak Niemcy parali się czarną magią

Wraz z odrodzeniem się mody na ezoteryzm i okultyzm w latach 60-tych XX wieku, ożyły legendy związane z domniemanymi konszachtami nazistów z siłami nadprzyrodzonymi. Temat ten rozbudzał wyobraźnię do czerwoności, co znalazło swoje odzwierciedlenie w niezliczonych publikacjach o zróżnicowanym poziomie merytorycznym.

Również kultura popularna jest po dziś bardzo chłonna jeśli chodzi o mitologie związane z Trzecią Rzeszą. Wystarczy wymienić choćby filmy takie jak „Indiana Jones i ostatnia krucjata”, „Iron Sky”, „Dead Snow”, komiksy Hellboy, serię gier komputerowych Wolfenstein czy nasz rodzimy Mortyr. Do tego doliczyć można masę książek fabularnych i science-fiction, żeby mieć względne pojęcie na temat ogromu tej tematyki.

W niniejszym przeglądowym artykule chciałbym przybliżyć czytelnikom korzenie tych legend oraz wpływ, jaki miała wiara w siły nadprzyrodzone na historię Trzeciej Rzeszy.

Niemieccy okultyści czerpali m.in. z teozofii Heleny Bławatskiej

Genezy romansu nazistowskich Niemiec z okultyzmem upatrywać trzeba, jak wykazał Nicolas Goodrick-Clarke, w rosnącej po wojnie prusko-austriackiej z 1866 roku świadomości etnicznej i narodowej. Był to proces charakterystyczny dla Europy tamtych czasów, ale wśród ludności niemieckiej przyjął wyjątkowo nacjonalistyczny sznyt. Wówczas wykrystalizowała się koncepcja tak zwanego pangermanizmu oraz ariozofii. Ta ostatnia, wypracowana przez Guido von Lista i Jörga Lanz von Liebenfelsa, łączyła w sobie eugenikę, agresywny darwinizm społeczny, anty-katolicyzm i antysemityzm. Elementy te legły u podstaw nazistowskich wizji supremacji wybranej przez Boga rasy białych arian, którą promowali też ewolucjoniści tacy jak Ernst Krause, Otto Ammon, Ludwig Wilser czy Ludwig Wöltmann w pracach z przełomu XIX i XX wieku. Do tego należy jeszcze dołożyć czerpanie pełnymi garściami z teozofii Heleny Bławatskiej, tradycji europejskiego okultyzmu, religii orientalnych oraz… elementów satanizmu.

Mroczne fundamenty Trzeciej Rzeszy

Swojego rodzaju pomostem pomiędzy XIX-wiecznym okultyzmem, a organizacjami funkcjonującymi w strukturach NSDAP był Zakon Germański oraz Towarzystwo Thule. W obu tych jednostkach prowadzono zaawansowane badania nad genealogią germańskiego ludu, wywodząc go od legendarnych Ariów, ponadto poszukiwano Świętego Graala, Włóczni Przeznaczenia oraz lokalizacji mitycznych lądów, Atlantydy i Lemurii. Szczególnie pod koniec lat 20-tych oraz w następnej dekadzie moda, czy też mania na wszelką metafizykę skutkowała wysypem proroctw wskazujących na Niemcy jako „lud wybrany”. Adolf Hitler natomiast był rysowany jako nowy Bóg. Różne „zbiegi okoliczności”, jak przewidziany w proroctwie „awans” Hitlera na kanclerza oraz pożar Reichstagu miały ogromny wpływał na nastroje społeczne.

Na początku lat 30-tych utworzono nawet Front Duchowy, skupiający różnego rodzaju magów, wróżbitów, chiromantów i okultystów. W niejednym przypadku stali się oni wyroczniami dla takich osobistości jak przywódca SA Ernst Röhm (radził się astrologa Karla-Gunthera Heimsotha i zwierzał ze swojego homoseksualizmu) czy Rudolf Hess, który to zlecał magom przygotowywanie mu mikstur, dzięki którym miał spłodzić syna.

Dobra passa dla magów nie trwała jednak długo, ponieważ już w marcu 1933 roku aresztowano nadwornego wróżbitę Hitlera, Eryka Hanussena. Zdelegalizowano Towarzystwo Thule, a innych przedstawicieli nadprzyrodzonego fachu uwięziono, albo wygnano poza granice Rzeszy.

CZARNA MAGIA NA USŁUGACH  ADOLFA HITLERA

Ostoją dla wszelkiej maści okultystów lub też zwykłych szarlatanów był „dwór” Heinricha Himmlera, który stał się dla nich istnym mecenasem. Reichsführer SS, wraz z najwyższymi notablami Trzeciej Rzeszy celebrował rozmaite rytuały wzorowane na wagnerowskich operach w owianym wątpliwą sławą zamku Wewelsburg. W specjalnej komnacie w podziemiach zamku stał też okrągły kamienny stół, nawiązujący do legend króla Artura.

W 1935 roku powstało ponadto Towarzystwo Badawcze nad Pradziejami Spuścizny Duchowej, Niemieckie Dziedzictwo Przodków (Ahnenerbe), które prowadziło badania archeologiczne, etnograficzne, antropologiczne, historyczne oraz „nadprzyrodzone” jak chociażby wspomniane poszukiwania Włóczni Przeznaczenia. Prócz tego, już po wybuchu II wojny światowej, najważniejsze osobistości Rzeszy jak i sam Hitler często radzili się wróżbitów w kluczowych ze strategicznego punktu widzenia kwestiach, jak choćby wyznaczenie daty niemieckiej agresji na Francję, Belgię i Holandię oraz kampanię przeciwko ZSRR.

NA ZAMKU WEWELSBURG  ODPRAWIANO OKULTYSTYCZNE RYTUAŁY

Horoskopy i rzekomo rozszyfrowane proroctwa Nostradamusa były drukowane w specjalnych czasopismach propagandowych i rozrzucane za liniami frontu, by podkopać morale przeciwników. Strona aliancka nie była zresztą dłużna nazistom, werbując do swojego kontrwywiadu różnej maści wróżbitów, którzy produkowali analogiczne pisma, szmuglowane na tereny okupowane. Poza tym tego marynarka wojenna oraz lotnictwo Trzeciej Rzeszy korzystały z usług astrologów i radiestetów. Organizacja Ahnenerbe brała również udział w makabrycznych doświadczenia na więźniach obozów koncentracyjnych, które często miały ezoteryczne podłoże, graniczące z obłędem, natomiast ich wartość naukowa była zerowa.

ZŁOWROGA SYMBOLIKA

Na potrzeby budowy nowego ładu i totalitarnej propagandy, opracowano cały leksykon symboli. Zaczerpnięto je zarówno od starożytnych kultur klasycznych, mitologii germańskiej oraz kręgu cywilizacji orientalnych.

Najpopularniejszym symbolem, związanym z hitlerowskimi Niemcami była oczywiście swastyka, będąca jednocześnie jednym z najbardziej uniwersalnych symboli na świecie. Co ciekawe, jej dokładna geneza nie jest jasna, aczkolwiek występowała prawie na każdym kontynencie i można ją odnosić do kultu słońca, kierunków świata, żywiołów, mocy stwórczej oraz była talizmanem przynoszącym szczęście i powodzenie w życiu. Swastyka nazistowska, rysowana w kolorze czarnym w białym okręgu na czerwonym tle, była obrócona pod kątem 45° z ramionami zwróconymi w prawo. Jej prostota miała niewyobrażalną moc, w którą wielu bezwzględnie wierzyło.

Innymi symbolami, często wykorzystywanymi przez nazistów były m.in. podwójna błyskawica SS oznaczająca szczęście, runa Othala, symbol Hitlerjugend, runa Tiwaz, symbol SA, pierścień Totenkopfring czy charakterystyczny gest rzymskiego pozdrowienia.

Starogermańska symbolika była również wykorzystywana przy masowych obrzędach. Miała ona oddziaływać bezpośrednio na masy, udowadniając potęgę ludu germańskiego i jego wyższości nad innymi rasami.

ZMIERZCH BOGÓW

Jasnowidze i okultyści towarzyszyli nazistom do samego końca. W maju 1941 roku, Rudolf Hess, wiedziony absurdalnymi przepowiedniami, udał się samolotem do Szkocji, by negocjować pokój między Niemcami a Wielką Brytanią. Mentor Hessa, profesor Karl Haushofer miał doznać wizji przymierza tych dwóch mocarstw. Same szczegóły tego lotu są do dziś przedmiotem wielu sensacyjnych dywagacji, faktem jednak jest, że Hess został przez aliantów uwięziony i najprawdopodobniej postradał zmysły. Pokłosiem tego była czystka wśród „nadprzyrodzonych” doradców Trzeciej Rzeszy, znana jako „Akcja Hess”. Wielu z nich zostało aresztowanych, zamordowanych lub osadzonych w obozach koncentracyjnych.

NAJWAŻNIEJSZYM SYMBOLEM TRZECIEJ RZESZY STAŁA SIĘ SWASTYKA

Proroctwa mogły być też przyczyną spisku Himmlera przeciwko Hitlerowi. Według horoskopów, żywot Führera miał podobny przebieg jak Napoleona Bonaparte, przy czym rzecz jasna uwagę przykuwał tragiczny koniec francuskiego imperatora. Osobisty astrolog Himmlera, Wilhelm Wulff miał ogromny wpływ na Reichsführera SS, szczególnie od 1944 roku, gdy okazało się, że Trzecia Rzesza nie ma szans na wygraną.

Z chwilą klęski wyprawy na Moskwę (w którą wierzono do samego końca, czego dowodem jest całkowite nieprzygotowanie armii na srogie rosyjskie zimy), cała skrupulatnie budowana przez wiele lat nazistowska kosmologia runęła jak domek z kart. Nowa era Nadczłowieka nie nadeszła, a Hitler nie został nowym, aryjskim Bogiem.

Temat zaangażowania nazistów w magię i kontakty z mocami nadprzyrodzonymi jest skrajnie kontrowersyjny, ale jednocześnie niezwykle fascynujący. Zbyt wiele jest dowodów, żeby ignorować okultystyczne zainteresowania większości czołowych figur Trzeciej Rzeszy. Odbijało się to na każdym aspekcie funkcjonowania nazistowskiej machiny: począwszy od przebudowy historii świata na podstawie instrumentalnie traktowanych dzieł historycznych oraz znalezisk archeologicznych, przez symbolikę i rytuały, którymi przesycone było ówczesne życie codzienne, aż po motywy agresji na poszczególne państwa.

Uznawanie jednak słabości do ezoteryzmu za główne motywacje stojące za powstaniem i ekspansją Trzeciej Rzeszy byłoby wielką przesadą. Z drugiej strony, dyskredytowanie całej historii byłoby niewłaściwe. Jednakże jednoznaczna ocena wpływów, jakie okultyzm miał na funkcjonowanie Trzeciej Rzeszy jest niemożliwa do jednoznacznego rozstrzygnięcia, ponieważ z samej swojej natury wiara w zjawiska nadprzyrodzone wymyka się naukowym metodom poznania.

Bibliografia:

N. Goodrick-Clarke, The Occult Roots of Nazism. Secret Aryan Cults and Their Influence on Nazi Ideology,

 P. Roland, Nazisci i okultyzm. Ciemne moce III Rzeszy,

   E, Kurlander, Demony Hitlera. Ezoteryczne korzenie III Rzeszy,

   F. King, Szatan i swastyka. Okultyzm w partii nazistowskiej

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(2 głosy)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

CZŁOWIEK, KTÓREGO HITLER I STALIN BALI SIĘ NAJBARDZIEJ

$
0
0

CZŁOWIEK KTÓREGO HITLER I STALIN BALI SIĘ NAJBARDZIEJ

Był  najlepszym z amerykańskich generałów, a jednocześnie najbardziej niedocenianym. Jego zwycięskie blitzkriegi ratowały kariery mniej zdolnych zwierzchników. W 1945 r. głośno wzywał do zaatakowania Armii Czerwonej i wyzwolenia zajętych przez nią krajów. Czy to właśnie było przyczyną tajemniczej śmierci George’a Pattona?

PARYSKI HOTEL MAJESTIC

Paryski hotel Majestic, 11 maja 1945 roku. Amerykańscy generałowie, dyplomaci i urzędnicy wysocy rangą świętują podpisaną trzy dni wcześniej kapitulację Niemiec. Gospodarzem rautu jest Dwight Eisenhower, głównodowodzący alianckich sił w Europie. W tłumie wyróżnia się wysoki, atletycznie zbudowany, czterogwiazdkowy generał, George Patton.

Urodził się na ranczu Lake Vineyard, w pobliżu miasta San Gabriel w Kalifornii. Jego ojcem był George Smith Patton senior, matką: Ruth (Wilson) Patton. Pochodził z rodziny z silnymi tradycjami wojskowymi, jego przodkowie walczyli w wielu wojnach, m.in. w czasie rewolucji amerykańskiej, a także w czasie wojny secesyjnej po stronie Konfederatów. W dzieciństwie marzył, by zostać bohaterem wojennym i generałem. Czytał książki i opracowania historyczne oraz wojskowe, cierpiał jednak na dysleksję, co spowodowało późniejsze trudności z nauką.

Karierę wojskową rozpoczął w Virginia Military Institute, z którego przeniósł się rok później do West Point. Ukończył tę szkołę po pięciu latach (zamiast zwyczajowych czterech – głównie z powodu dysleksji), w 1909. Uplasował się na 46. pozycji rankingu absolwentów tego rocznika. Żonaty od 26 maja 1910 z Beatrice „Beą” (Ayer) Patton.

Na Igrzyskach Olimpijskich w Sztokholmie w 1912 reprezentował USA w pięcioboju nowoczesnym i w kontrowersyjnych okolicznościach zajął 5. miejsce. W trakcie zawodów w strzelaniu z pistoletu nie znaleziono śladu po jednej z kul wystrzelonych przez Pattona – uznano, że chybił on całkowicie, choć bardziej prawdopodobne było, że brakująca kula przeszła otworem zrobionym już wcześniej przez inny strzał.

Patton służył jako adiutant przy gen. Johnie Pershingu w wyprawie do Meksyku, mającej na celu pojmanie rewolucjonisty Francisca „Pancho” Villi. Przebywał tam do lutego 1917. Wsławił się zabiciem dowódcy gwardii przybocznej Pancho Villi, „generała” Julio Cardenasa w czasie rutynowego patrolu z oddziałem żołnierzy z 6 Dywizji Piechoty.

I WOJNA ŚWIATOWA

Po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do I Wojny Światowej został awansowany do stopnia kapitana i udał się do Francji jako adiutant Pershinga, który polecił mu zorganizowanie amerykańskiego korpusu czołgów – U.S. Tank Corps. Jego zdolności organizacyjne zostały szybko zauważone i docenione, dwukrotnie go w tym czasie awansowano – osiągnął stopień podpułkownika, zanim jego oddziały wzięły udział w walce.

W czasie bitwy pod St. Mihiel jako pierwszy amerykański oficer w historii dowodził atakiem czołgów, jednak został ciężko ranny w udo.. Stało się to, kiedy osobiście udał się na pierwszą linię frontu, aby dozorować posuwające się natarcie. Otrzymał za to Purpurowe Serce, a później Krzyż za Wybitną Służbę oraz został awansowany na podpułkownika. W momencie podpisywania zawieszenia broni przebywał w szpitalu.

OKRES MIĘDZYWOJENNY

W 1919, po powrocie do Ameryki, zaprzyjaźnił się z Dwightem Eisenhowerem. Przyjaźń ta miała później ogromny wpływ na kariery ich obu. W tym czasie Patton starał się wielokrotnie o dodatkowe fundusze na rozwój broni pancernej i zajął się opracowaniem nowej taktyki i teorii związanej z tym rodzajem broni. Jego wysiłki spełzły na niczym, a po jednym z artykułów Pattona w „Infantry Journal”, w którym kwestionował przyszłą rolę piechoty i przekonywał o potrzebie rozwoju wojsk pancernych, zagrożono mu nawet sądem wojskowym, gdyż głoszone przez niego poglądy znacznie różniły się od przyjętej wtedy amerykańskiej doktryny wojennej.

W tym okresie poznał amerykańskiego konstruktora Waltera Christiego i według niektórych źródeł finansował jego badania nad napędem i zawieszeniem dla następnej generacji czołgów. Zniechęcony niepowodzeniami przeniósł się z powrotem do kawalerii z nadzieją na rozwój własnej kariery. W styczniu 1923 r.został skierowany do Wyższej Szkoły Kawalerii (Advanced Cavalery School) w Ford Riley, którą ukończył w czerwcu. We wrześniu zaczął uczęszczać na kurs w Szkole Dowództwa i Sztabu Generalnego w Leavenworth, który ukończył w czerwcu 1924 r. z wyróżnieniem. Po ukończeniu edukacji trafił do I Korpusu w Bostonie.

W marcu 1925 r.został przeniesiony na Hawaje, gdzie poznał Omara N. Bradleya, ale też gdzie rosła jego frustracja z powodu braku poparcia dla jego koncepcji rozwoju broni pancernej. W trakcie tej służby napisał do Departamentu Stanu o zagrożeniu, jakie może stanowić Japonia, ostrzegając, że Pearl Harbor jest narażone na nagły atak bez wypowiedzenia wojny, który może być przeprowadzony przez samoloty startujące z lotniskowców.

W 1934 roku, z inicjatywy nowego szefa sztabu amerykańskiej armii, George'a Marshalla, zostaje awansowany na podpułkownika i ponownie wraca do kawalerii.

W lipcu 1938 r. został przeniesiony do 5 Pułku Kawalerii w Forcie Clark w Teksasie i awansował do stopnia pułkownika. W grudniu 1938 r. kolejny raz trafił do 3 Pułku Kawalerii w Forcie Myer, tym razem już jako jego dowódca.

Po ataku Niemiec na Polskę przekonał Kongres o potrzebie stworzenia nowoczesnych oddziałów pancernych[. Otrzymał promocję na generała i został dowódcą brygady zmechanizowanej, która wkrótce powiększyła się do rozmiarów dywizji i otrzymała nazwę 2 Amerykańskiej Dywizji Pancernej. Patton zdołał podnieść znacząco poziom wyszkolenia i morale amerykańskich wojsk pancernych. W czasie amerykańskich przygotowań do

 II Wojny Światowej wziął udział w manewrach w Luizjanie we wrześniu 1941 r., a dowodzone przez niego oddziały pancerne odniosły zdecydowane zwycięstwo dzięki pokonaniu w szybkim tempie 650 km i przeprowadzeniu manewru oskrzydlającego. Dzięki temu sukcesowi gen. Marshall wydaje mu zgodę na przygotowanie sił pancernych do walk na froncie[. Patton zorganizował wówczas Desert Training Center w Kalifornii.

II WOJNA ŚWIATOWA

OPERACJA "HUSKY"

Po zakończeniu kampanii północno afrykańskiej Pattonowi powierzono dowództwo

7. Armii podczas przygotowań do inwazji na Sycylię (operacja "Husky"). Z powodów politycznych pierwotne plany opanowania wyspy, opracowane przez Pattona, zostały odrzucone. Nowe plany Montgomery’ego zakładały zajęcie wyspy głównie przez wojska brytyjskie z 7 Armią pełniącą funkcję pomocniczą, polegającą na ochronie zachodniego skrzydła Brytyjczyków.

Po udanym lądowaniu na Sycylii wojskom brytyjskim, wbrew planom, nie udało się szybko dotrzeć wzdłuż wschodniego wybrzeża do Mesyny.

Patton wykorzystał tę sytuację. Po szybkim zajęciu Palermo zmienił kierunek ataku na wschodni i posuwając się wzdłuż północnego wybrzeża Sycylii, dotarł do Mesyny przed Montgomerym.

Jego niewątpliwe sukcesy wojskowe w czasie operacji „Husky” przyćmiło kilka kontrowersyjnych wypadków. Zdaniem jego przeciwników, pierwsze z incydentów wydarzyły się pod wpływem „ognistych” przemówień Pattona, bez jego udziału:

MASAKRA W BISKARI W ACATE

13–14 lipca – tzw. Masakra w Biscari(ang.) w Acate, w której grupa amerykańskich żołnierzy zabiła ok. 70 włoskich i niemieckich jeńców; żołnierze tłumaczyli potem, że zostali do tego zainspirowani przez agresywne przemówienia Pattona;

 ok. 15 lipca na lotnisku Comiso nieokreślona liczba niemieckich jeńców została zabita przez żołnierzy z oddziałów Pattona (po tym wydarzeniu Patton wydał rozkaz zabraniający zabijania jeńców);

12 lipca w miasteczku Canicatti doszło do ostrzelania szabrowników przez żołnierzy.

INCYDENT ZE SPOLICZKOWANIEM

Z politycznego punktu widzenia znacznie poważniejszym zdarzeniem był tzw. incydent ze spoliczkowaniem. 3 sierpnia Patton w czasie wizytacji szpitala spoliczkował i zwyzwał żołnierza, który przebywał tam bez żadnych oczywistych ran fizycznych, cierpiąc na silną nerwicę okopową. Podobny przypadek zdarzył się ponownie 10 sierpnia w innym szpitalu. Po ujawnieniu sprawy w mediach, Eisenhower odebrał Pattonowi dowództwo 7 Armii.

AMERYKAŃSKA INWAZJA NA WŁOCHY

W czasie inwazji na Włochy Patton, choć formalnie nie był dowódcą żadnej jednostki, miał duży wpływ na jej przebieg. Po sukcesach w Afryce i na Sycylii Niemcy uważali go za najlepszego generała alianckiego. Uznali oni, że publiczne pozbawienie Pattona dowodzenia to jedynie część planu aliantów, mającego na celu wprowadzenie ich w błąd. Przedłużający się jego pobyt na Sycylii zinterpretowano jako przygotowania do inwazji na południową Francję, a jego wizytę w Kairze uznano za część przygotowania inwazji na Bałkanach. Strach przed nim pomógł unieruchomić wiele niemieckich jednostek, co zostało później świadomie wykorzystane przez aliancki kontrwywiad.

OPERACJE "FORTITUDE""FUSAG"

Przed inwazją na Normandię w ramach operacji „Fortitude” Patton został dowódcą fikcyjnej 1 Grupy Armii (First US Army Group, FUSAG), która pozorowała przygotowania do przeprowadzenia inwazji na Francję w okolicach Pas-de-Calais.

W tym czasie miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, które negatywnie wpłynęło na karierę Pattona. W czasie nieoficjalnego przemówienia w miejscowości Knutsford powiedział on, że po wojnie świat będzie zapewne rządzony przez Amerykę, Anglię i Rosję. Z nieznanych powodów relacje prasowe jego przemówienia w amerykańskich gazetach nie wspomniały o Rosjanach, co wywołało burzę medialną, w ramach której oskarżano Pattona o obrazę sojuszniczych sił sowieckich.

NORMANDIA OPERACJE "OVERLO0RD" I "COBRA"

 Podczas początkowej fazy operacji „Overlord” Patton przebywał w Anglii. Dopiero 1 sierpnia 1944 r, w wyniku reorganizacji jednostek alianckich w Normandii został dowódcą nowo utworzonej amerykańskiej 3 Armii, która weszła w skład 12 Grupy Armii i zajęła prawe (zachodnie) skrzydło frontu.

Po przybyciu na kontynent wziął udział w końcowej fazie operacji „Cobra”, która przełamała impas wojny pozycyjnej, z której nie mogły się wyrwać wojska alianckie. W czasie szybkiego marszu przez Francję z powodzeniem użył zmodyfikowanej przez siebie taktyki blitzkriegu, pokonując ponad 900 km w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Wojska Pattona wyzwoliły większość północnej Francji, ale tuż przed wejściem do Paryża zostały w kontrowersyjny sposób zatrzymane przez Eisenhowera, aby pozwolić na zajęcie tego miasta przez francuską 2 Dywizję Pancerną pod dowództwem generała Philippe’a Marie Leclerca.

LOTARYNGIA

Szybka ofensywa Pattona została nagle zatrzymana w Lotaryngii na początku września 1944 r. tuż przed Metzem, kiedy szybko posuwających się wojsk nie można było zaopatrzyć w paliwo i amunicję, gdyż kwatermistrzostwo nie przewidziało szybkości, z jaką będzie przesuwał się front, zwłaszcza że niedostępne były bliżej położone porty morskie. Krótka przerwa w natarciu pozwoliła Niemcom na silniejsze ufortyfikowanie Metzu. Przez następne dwa miesiące 3 Armia uwikłała się w ciężkie walki pozycyjne, zadając wiele strat Niemcom, tracąc przy tym dużo własnych żołnierzy i nie zdobywając wiele terenu[

OFENSYWA W ARDENACH NIEMIECKA OPERACJA "WACHTAM RHEIN"

Pod koniec 1944 r. niemiecka armia przeprowadziła ostatnią wielką ofensywę na froncie zachodnim. 16 grudnia 29 niemieckich dywizji (łącznie ok. 250 tys. żołnierzy) rozpoczęło operację „Wacht am Rhein” (Straż nad Renem), której celem było rozdzielenie wojsk aliantów oraz dotarcie do portów Holandii, pozbawiając w ten sposób zaopatrzenia znajdujące się we Francji wojska koalicji antyhitlerowskiej.

Patton jako jedyny z wyższych dowódców alianckich przewidział możliwość takiej ofensywy i dzięki temu jego armia była na to dobrze przygotowana. Niemcy wcześniej dwukrotnie przeprowadzali podobne ataki w tym rejonie w podobnych okolicznościach: w czasie wojny prusko-francuskiej i I Wojny Światowej. W przeciągu zaledwie dwóch dni Patton zmienił oś ataku dwóch korpusów 3 Armii o 90 stopni i uderzył w lewe skrzydło armii niemieckiej[, docierając do okrążonych w Bastogne oddziałów 101 Dywizji Powietrznodesantowej.

Pod koniec lutego wojska niemieckie przeszły do obrony i Patton wkrótce, przełamując „Linię Zygfryda”, wkroczył do Zagłębia Saary. W szybkim marszu opanował południowe Niemcy, oswobodził również dużą część Czechosłowacji. Planował wyzwolenie Pragi i dotarł kilkanaście kilometrów od jej przedmieść, otrzymał jednak od Eisenhowera kategoryczny zakaz dalszego pościgu za wojskami niemieckimi i cofnięcia się na wysokość Pilzna, gdyż do Pragi wchodzili już Rosjanie.

OKRES POWOJENNY - PATTON GUBERNATOREM WOJSKOWYM BAWARII

Po kapitulacji Niemiec Patton miał nadzieję, że zostanie przeniesiony na front działań na Pacyfiku, pozostawiono go jednak w Europie, gdzie został gubernatorem wojskowym Bawarii. Jego zadaniem było odbudowanie tego regionu.

Jako gubernator Bawarii Patton bardzo szybko znalazł się w konflikcie politycznym ze swoimi przełożonymi. Zdaniem Pattona oficjalna polityka denazyfikacji była błędem i automatyczne wykluczenie z życia publicznego wszystkich osób, które były członkami partii nazistowskiej było zbyt restrykcyjne. Porównał on to do sytuacji panującej w Stanach Zjednoczonych, w której obywatele czasami zostają członkami partii demokratycznej czy republikańskiej tylko po to, aby ułatwić sobie dalszą karierę zawodową, a nie ze względów ideologicznych. Jego słowa zostały zniekształcone przez niektóre media, które doniosły, że Patton porównuje demokratów i republikanów do nazistów. Po wybuchu powszechnego oburzenia opinii publicznej Eisenhower przeniósł Pattona do 15 Armii (w rzeczywistości była to grupa kilkunastu wojskowych, zajmująca się pisaniem oficjalnej historii II Wojny Światowej).

ŚMIERĆ PATTONA

Patton zmarł 21 grudnia 1945 r. w szpitalu w Heidelbergu w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym, do którego doszło 9 grudnia 1945 r. w Mannheim-Käfertal (na rogu Mannheimer- i Neustädter Strasse), w czasie podróży do Spiry, w ostatnim dniu pobytu na terenie okupowanych Niemiec przed powrotem do kraju.

PATTON - LEGENDA. OCENY, KONTROWERSJE

Był postacią kontrowersyjną, budził skrajne uczucia zarówno u swoich podwładnych, jak i u przełożonych. Wśród swoich żołnierzy znany był jako „Old blood and guts”. Znakomity kawalerzysta i szermierz (napisał m.in. instrukcję szermierczą dla kawalerii amerykańskiej), namiętnie grywał w polo. Opowiadał o swoich bardzo realistycznych wizjach wcześniejszych wcieleń. Wierzył w reinkarnację, uważał się m.in. za wcielenie kartagińskiego żołnierza, rzymskiego legionisty, napoleońskiego generała i wielu innych postaci..

W filmie Patton został przedstawiony w sposób znacznie różniący się od tego, jaki był on w rzeczywistości. Był on człowiekiem pełnym sprzeczności – głęboko religijny, interesował się historią sztuki i literaturą, a z drugiej strony był niezwykle gwałtowny, porywczy i wulgarny. Pod stworzoną na użytek kariery wojskowej maską macho krył się wrażliwy człowiek, który potrafił szczerze opłakiwać poległych podkomendnych. Odwiedzał wojskowe szpitale. Jako zawodowy żołnierz świetnie poruszał się w realiach biurokracji w armii. Jeszcze w czasach I Wojny Światowej potrafił prowadzić znakomity lobbing wśród swoich przełożonych, korzystając z pomocy innych oficerów, w celu uzyskania wysokiego odznaczenia za akcję, w której brał udział. Pożądał sławy i wiele z jego zachowań było nastawionych wyłącznie na pokaz.

Był niezmiernie wymagający dla wszystkich swoich podwładnych i oczekiwał od nich absolutnego posłuszeństwa, ale z drugiej strony zawsze był gotowy wynagrodzić i pochwalić dobre i skuteczne inicjatywy, nawet jeżeli były one sprzeczne z jego punktem widzenia czy nawet z jego rozkazami, o ile tylko ich pomysłodawca potrafił udowodnić ich słuszność.

AGENTURA SOWIECKA NKWD NA ROZKAZ SALINA ZAMORDOWAŁA PATTONA

Istnieją publikacje dowodzące, że został on zabity przez agentów NKWD na rozkaz Stalina we współpracy z agentami OSS i za zgodą niektórych wyższych polityków rządu Stanów Zjednoczonych. Patton również dość głośno wyrażał swoje poglądy antysowieckie (m.in. krążyła plotka, iż chciał doprowadzić do konfliktu z Armią Czerwoną, aby w ten sposób wywołać z ZSRR wojnę. W tym celu miał podobno utrzymywać w gotowości całe oddziały jeńców niemieckich). Dodatkowo swoją wiedzą na temat nieudolności swoich przełożonych (Dwight Eisenhower) i współpracowników (Bernard Law Montgomery), mógł zaszkodzić w budowaniu ich późniejszych karier zawodowych i politycznych. Na potwierdzenie swoich teorii, ich twórcy wysuwają szereg faktów (m.in. zaginięcie dokumentów ze śledztwa, brak jakichkolwiek ran czy nawet zadrapań u kierowcy i drugiego pasażera, zeznania Douglasa Bazata – agenta OSS, brak sekcji zwłok, podmieniony samochód Pattona w muzeum mu poświęconym.

PATTON W KULTURZE

George Patton był tytułowym bohaterem powstałego w 1970 r, filmu Patton (odtwórca głównej roli George C. Scott otrzymał Oscara za najlepszą rolę męską). Film ten stał się bardzo popularny. Przedstawiona w nim sylwetka generała, a zwłaszcza słynne przemówienie z jego początku (oparte na prawdziwym przemówieniu Pattona do jego żołnierzy przed inwazją na Normandię) wykreowała postać Pattona jako agresywnego, żądnego krwi bojownika. Historycy wojskowości krytykują ten film za fałszywy obraz generała. Zdaniem krytyków, jest to efektem wpływu, jaki na film wywarł Omar Bradley jako doradca do spraw wojskowych i współautor scenariusza. Współpraca Pattona i Bradleya w czasie wojny była niekiedy bardzo burzliwa. Sam Bradley miał bardzo niskie zdanie o samym Pattonie, jak i o jego metodach, a film pokazuje Bradleya w sposób wybitnie hagiograficzny, często przekręcając fakty i czyniąc z Pattona bohatera negatywnego.

Amerykański reżyser Oliver Stone uważa, że film Patton miał bezpośredni wpływ na historię wojny wietnamskiej. Według niego, ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon po obejrzeniu tego filmu wydał rozkaz eskalacji wojny w Wietnamie poprzez bombardowanie Kambodży. Stone pragnął nawet umieścić fragment Pattona w jego filmie biograficznym o Nixonie, ale nie otrzymał na to pozwolenia George’a Scotta.

W 1986 r. powstała druga część filmu o Pattonie Ostatnie dni Pattona. Film opowiada o wydarzeniach bezpośrednio poprzedzających śmiertelny wypadek samochodowy, w którym zginął generał, sam wypadek i hospitalizację Pattona. W filmie w postać Pattona ponownie wcielił się George C. Scott.

ODZNACZENIA

Krzyż za Wybitną Służbę (Distinguished Service Cross) – dwukrotnie

   

Medal Sił Lądowych za Wybitną Służbę (Army Distinguished Service Medal) – trzykrotnie

   

Srebrna Gwiazda (Silver Star) – dwukrotnie

  

Legia Zasługi (Legion of Merit)

   

Brązowa Gwiazda (Bronze Star)

 Purpurowe Serce (Purple Heart)

   

Srebrny Medal za Uratowanie Życia (Silver Lifesaving Medal)

   

Medal za Służbę w Meksyku (Mexican Service Medal)

   

Medal Zwycięstwa I Wojny Światowej (World War I Victory Medal)

   

Medal za Służbę Obronną Kraju (American Defense Service Medal)

 American Campaign Medal

   

Srebrny Medal za Kampanię Europejsko-Afrykańsko-Bliskowschodnią (Silver European-African-Middle Eastern Campaign Medal)

   

Brązowy Medal za Kampanię Europejsko-Afrykańsko-Bliskowschodnią (Bronze European-African-Middle Eastern Campaign Medal) – dwukrotnie

   

Medal Zwycięstwa II Wojny Światowej (World War II Victory Medal)

  

 Wojskowy Medal Okupacyjny (Army of Occupation Medal, 1955 – pośmiertnie)

   

Honorowy Towarzysz Orderu Łaźni (Order of the Bath, Wielka Brytania)

   

Honorowy Kawaler Komandor Wojskowego Orderu Imperium Brytyjskiego (Order of the British Empire, Wielka Brytania)

   

Wielki Oficer Orderu Leopolda (Grand-Cordon Ordre de Léopold, Belgia)

  

 Krzyż Wojenny z brązową palmą (Croix de Guerre, Belgia)

  

 Czechosłowacki Wojskowy Order Lwa Białego „Za zwycięstwo” I Klasy (Vojenský Řád bílého lva „Za vítězství”, Czechosłowacja)

  

Krzyż Wojenny Czechosłowacki 1939 (Československý válečný kříž 1939, Czechosłowacja)

  

 Krzyż Komandorski Orderu Legii Honorowej (Commandeur Légion d’honneur, Francja)

   

Krzyż Wojenny z brązową palmą (Croix de Guerre, Francja)

   

Medal Wolności (Liberation Medal, Francja)

 

Krzyż Wielki Order Zasługi Adolfa de Nassau (Grand Cross of the Order of Adolphe of Nassau, Luksemburg)

   

Krzyż Wojenny (Croix de Guerre, Luksemburg)

  

 Wielka Wstęga Orderu Alawitów (Maroko)

   

Order Lwa Białego IV klasy, wojskowy (Czechy, 1998 – pośmiertnie)[25]

 

Patton był także nagradzany licznymi pamiątkowymi medalami i odznakami, które nie były zakładane do munduru paradnego czy polowego, gdyż nie były uważane za oficjalne odznaczenia wojskowe.

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(4 głosy)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

UKRAIŃSKI HOŁD MORDERCOM POLAKÓW WE LWOWIE

$
0
0

UKRAIŃSKI HOŁD MORDERCOM POLKÓW WE LWOWIE

3 TYSIĄCE UKRAIŃCÓW ODDAŁO WE LWOWIE HOŁD BANDERZE I

I ROMANOWI SZYCHEWICZWI MORDERCOM  NARODU POLKIEGO Z OUNN - UPA

3 tysiące Ukraińców oddało hołd UPA i Banderze.

Wznoszono okrzyki -- "snert Lachom"  etc

Ok. 3 tys. osób uczestniczyło w Święcie Bohaterów we Lwowie, oddając hołd pamięci bojowników o niepodległość Ukrainy, m.in. przywódcy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) Stepana Bandery oraz dowódcy Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), Romana Szuchewycza.

- Wstyd nam za to, że w dziewiętnastym roku niepodległości Ukrainy najbardziej poważani i uprzywilejowani są dziś ludzie, którzy dokładali wszelkich wysiłków, by państwa ukraińskiego nie było, ludzie, którzy zwalczali bojowników o wolność Ukrainy - mówił na wiecu przewodniczący lwowskiej rady obwodowej, Myrosław Senyk. Mer Lwowa Andrij Sadowy podkreślił ze swej strony, iż Ukraińcy nie powinni zapominać o swych bohaterach, gdyż naród, który nie zna swej przeszłości, nie ma przyszłości. - Żyjemy w trudnych czasach, ale jest to także pora, by uświadomić sobie, że nic nie przychodzi tak po prostu, że o wszystko trzeba walczyć - powiedział mer Lwowa.

Na Święto Bohaterów we Lwowie przybyli politycy ukraińskiej opozycji, która uważa, że obecny rząd i prezydent Wiktor Janukowycz prowadzą politykę ustępstw na rzecz Rosji. Głównym zarzutem wobec szefa państwa jest przedłużenie o co najmniej 25 lat okresu stacjonowania na Ukrainie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Zdaniem opozycji przekreśla to działania poprzednich władz z byłym prezydentem Wiktorem Juszczenką na czele, które dążyły do integracji Ukrainy z Zachodem.

Będąc u władzy Juszczenko wydał dekrety, którymi w uznaniu zasług Bandery i Szuchewycza w walce o ukraińską niepodległość uhonorował ich tytułami Bohaterów Ukrainy. Po zwycięstwie w wyborach prezydenckich na początku bieżącego roku Janukowycz zapowiedział, że dekret w sprawie Bandery zostanie anulowany, lecz dotychczas tego nie uczynił. Decyzję Juszczenki uchylił natomiast sąd w Doniecku, gdzie Janukowycz rozpoczynał swą karierę polityczną. Sąd orzekł, że dekret jest sprzeczny z prawem, ponieważ Bandera nie był obywatelem Ukrainy, a tytuł Bohatera Ukrainy należy się wyłącznie obywatelom państwa ukraińskiego.

Bandera przewodził jednej z frakcji OUN, której zbrojne ramię, dowodzona przez Szuchewycza UPA, obarczana jest odpowiedzialnością za czystki etniczne na ludności polskiej Wołynia i Galicji Wschodniej w latach II Wojny Światowej.

W obliczu agresji rosyjskiej na Ukrainę rząd polski i prezydent RP deklarują jedność z Ukrainą.- będąc Lachami, którym mordercy deklarują - Wznoszono okrzyki -- "snert Lachom"..  

Opracował Aleksander Szumański , świadek historii - dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 - 2014, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant - Osoba Represjonowana - zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

Stowarzyszenie Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej - legitymacja członkowska nr 122 - pieczątka Stowarzyszenia.

 

 

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(2 głosy)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

ZBRODNIA W JEDWABNEM

$
0
0

 

JEDWABNE - 12 LUTEGO UROCZSTY POCHÓWEK RODZIN POLSKICH PO0MORDO0WANYCH PRZEZ NIEMCÓW

 

11 sierpnia 1943 r. w Jedwabnem, w lesie przestrzelskim, niemieccy żandarmi bestialsko zamordowali czworo Polaków, Władysławę i Franciszka Mościckich oraz Annę i Józefa Bronakowskich. Zostali zamordowani za pomoc Polskiemu Państwu Podziemnemu, za to że byli Polakami.

Przyszedł czas, by Polska upomniała się o swoich synów i swoje córki, o ludzi, którzy dla Polski poświęcili swoje życie. Przyszedł czas, by uczcić pamięć pomordowanych i dać świadectwo prawdzie, że Niemcy mordowali Polaków w Jedwabnem.

Jak wynika z Postanowienia Instytutu Pamięci Narodowej - Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku z 18 września 2006 r., sygn. akt S 50/04/Zn, o umorzeniu śledztwa w sprawie zabójstw osób z ludności cywilnej […], popełnionych w okresie od 1941 roku do 1945 roku w miejscowościach Jedwabne, Stawiski, Kotowo Plac, Kotówek, Trzaski Kuczewskie, Boguszki, Łojewek, Kokoszki, Kubra Stara, Brzostowo, Mocarze, a także w rejonie Grabnik, Rostki oraz w lesie usytuowanym w rejonie wsi Przestrzele i w lesie usytuowanym w rejonie wsi Trzaski, województwo białostockie i innych, przez żandarmów z posterunku żandarmerii niemieckiej w Jedwabnem i innych funkcjonariuszy nazistowskich […], 6 sierpnia 1943 r. do kolonii Kucze Duże [gm. Jedwabne – przyp.] przyjechali żandarmi z posterunku żandarmerii niemieckiej w Jedwabnem i aresztowali Franciszka Mościckiego, Aleksandra Mościckiego oraz Józefa Bronakowskiego oraz jego żonę Annę, których przewieźli do budynku posterunku żandarmerii w Jedwabnem, a 10 sierpnia 1943 r. aresztowali Władysławę Mościcką.

 

ZBRODNIA W JEDWABNEM

 

W dniu następnym, 11 sierpnia 1943 r., żandarmi z Jedwabnego, w lesie przestrzelskim rozstrzelali Władysławę i Franciszka Mościckich oraz Annę i Józefa Bronakowskich, zaś Aleksandra Mościckiego wywieźli do niemieckiego obozu koncentracyjnego na Majdanku i tam zamordowali.

Piotr Laskowski, który podczas okupacji niemieckiej mieszkał w Przestrzelach, zeznający w niniejszej sprawie, powiedział, że w okolicznym lesie Niemcy rozstrzeliwali ludzi. W tym lesie były dwie duże mogiły, a położenie tego lasu było dla Niemców dogodne, gdyż do lasu nie musieli jechać przez wieś. Od innych ludzi dowiedział się, że tam rozstrzelano Mościckich.

Prace podczas ekshumacji Polaków zamordowanych przez Niemców w Jedwabnem

Prace podczas ekshumacji Polaków zamordowanych przez Niemców w Jedwabnem / Źródło: Archiwum Stowarzyszenia "Wizna 1939"

Z zeznań Jerzego Tarnackiego wynika zaś, że latem 1943 r. wraz z innymi żandarmami był przy aresztowaniu i egzekucji Mościckich i Bronakowskich. Aresztowanych zabrano do budynku posterunku żandarmerii w Jedwabnem, gdzie żandarmi najbardziej bili Bronakowskiego, gdyż myśleli, że ma ukrytą broń palną. Bronakowskiego katowali żandarm Peter i żandarm ze Stawisk. Następnie żandarmi Peter, Pesching i Hanke rozstrzelali aresztowanych w lesie przestrzelskim, oddając strzały z pistoletów automatycznych, przy czym najpierw zabito mężczyzn, a później kobiety, które krzyczały, że są niewinne; żandarm Peter, oddając strzał z pistoletu, dobijał rannych. Mościcki i Bronakowski byli bici przez żandarmów nawet przed samą egzekucją, a podczas egzekucji obecny był także Karol Bardoń.

 

ZEZNABNIA ŚWIADKÓW

 

Z zeznań córki zamordowanej Władysławy Mościckiej, Genowefy, wynika, że żandarm Bardoń wcześniej przyjął od jej matki zegarki i złote monety, mamiąc ją, że aresztowani zostaną zwolnieni…

 

A oto zeznanie ww. świadka, Jerzego Leona Tarnackiego:

 

„…Daty dokładnie nie pamiętam, ale latem, pewnego razu pojechałem do wsi Kucze Duże. Powoziłem jedną z furmanek, których było trzy. Pamiętam, że na tą akcję pojechało dziesięciu żandarmów. Kiedy przyjechaliśmy do Kucz Dużych udaliśmy się na kolonię. Żandarmi zabrali dwa małżeństwa. Byli to Bronakowscy i Mościccy. Żandarmi przewieźli ich do Jedwabnego i umieścili w areszcie… przetrzymywali ich kilka dni… Czterech żandarmów wyprowadziło z aresztu Mościckich i Bronakowskich. Żandarmi ci poszli z Mościckimi i Bronakowskimi… do lasu przestrzelskiego… udali się w głąb lasu… Po pewnym czasie usłyszałem serie strzałów oddanych z broni automatycznej. Przed strzałami słyszałem okrzyki przerażenia. Były to głosy Mościckiej i Bronakowskiej. Krzyczały one, że są niewinne… żandarmi nazywali się Peter, Hanke i Peschel, być może nazywał się on Pesching…”

 

Wspomniany wyżej świadek Piotr Laskowski, zeznał:

 

„… Dokładnych dat nie pamiętam, ale wydaje się, że było to w 1943 roku, gdy w lesie „Przestrzelskim” stanowiącym własność rolników z naszej wsi, żandarmi niemieccy dokonali rozstrzeliwań miejscowej ludności. Egzekucje odbywały się co pewien czas, przeważnie wczesnym rankiem. Słychać było dochodzące od tego lasu strzały i przybywało w nim mogił, w których żandarmi zakopywali zwłoki. Nadmieniam, że nigdy od nas nie brali nikogo do grzebania zwłok zamordowanych…”

Prace podczas ekshumacji Polaków zamordowanych przez Niemców w Jedwabnem

Prace podczas ekshumacji Polaków zamordowanych przez Niemców w Jedwabnem / Źródło: Archiwum Stowarzyszenia "Wizna 1939"

 

Ale w Jedwabnem, w pobliskim lesie przestrzelskim, zamordowano także wielu innych Polaków.

 

Tak zeznał Leon Dziedzic:

 

„… Daty dokładnie nie pamiętam, ale latem 1941 lub 1942 r. widziałem jak żandarmi niemieccy z posterunku w Jedwabnem dokonywali egzekucji w lesie przestrzelskim… W godzinach popołudniowych zauważyłem jak żandarmi niemieccy przywieźli samochodem ciężarowym grupę ludzi… Żandarmi po pięć osób wyprowadzali z samochodu po czym ustawiali ich nad dołem wykopanym na skraju lasu w odległości około 20 metrów od dróżki przebiegającej przy lesie. Widziałem jak żandarmi po ustawieniu tych osób strzelali do nich salwami… Ja to widziałem z odległości jakieś 50 metrów… Widziałem dobrze Bardona i Kriegera jak strzelali do ludzi ustawionych nad dołem… Po rozstrzelaniu pierwszych pięciu osób, rozstrzelali dalszych pięciu, łącznie 15 osób. Po dokonaniu egzekucji zasypali zwłoki ziemią i odjechali…”

Uroczysty pochówek pomordowanych Polaków

 

12 czerwca 2021 r. Stowarzyszenie „Wizna 1939”, we współpracy z żołnierzami Wojsk Obrony Terytorialnej i Laboratorium Kryminalistycznym Żandarmerii Wojskowej, odnalazło i ekshumowało szczątki Władysławy i Franciszka Mościckich oraz Anny i Józefa Bronakowskich – jednych z wielu ofiar niemieckich zbrodni w lesie przestrzelskim. Zostaną one pochowane na miejscowym cmentarzu w Jedwabnem.

Msza św. pogrzebowa pod przewodnictwem Ordynariusza Diecezji Łomżyńskiej JE ks. bp. Janusza Stepnowskiego odbędzie się 12 lutego 2022 r. (sobota) o godz. 13.00 w kościele św. Jakuba Apostoła w Jedwabnem, po czym nastąpi przejście w kondukcie na miejscowy cmentarz i złożenie do grobu ekshumowanych szczątków pomordowanych rodzin.

W tym dniu symbolicznie pożegnamy także Aleksandra Mościckiego (brata Franciszka Mościckiego), który został zabrany na posterunek w Jedwabnem, a następnie wywieziony na Majdanek i tam zamordowany, a także Janinę Bronakowską (córkę Józefa Bronakowskiego), rozstrzelaną przez Niemców w okolicach Stawisk.

W uroczystości wezmą udział córki obu rodzin, które były świadkami tamtych tragicznych wydarzeń.

 

Do udziału w uroczystości zapraszają:

 

Stowarzyszenie „Wizna 1939”,

Fundacja „Honor, Ojczyzna” im. Majora Władysława Raginisa,

Burmistrz Jedwabnego,

Rodziny pomordowanych Polaków.

 

Jedwabne, uroczystość pochówku Polaków zamordowanych przez Niemców / Źródło: Stowarzyszenie Wizna 1939

 

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(5 głosów)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

WŁADYSŁAW BARTOSZEWSKI UWAŻA IŻ POLACY, UPAMIĘTNIAJĄCY ROCZNICĘ POWSTANIA WARSZAWSKIEGO, TO OCHRZCZONY MOTŁOCH.

$
0
0

WŁADYSŁAW BARTOSZEWSKI UWAŻA IŻ POLACY, UPAMIĘTNIAJĄCY ROCZNICĘ POWSTANIA WARSZAWSKIEGO, TO OCHRZCZONY MOTŁOCH.

 

Kłamie na każdym kroku co udowodnił radny PiS Tomasz Małek, który ostro skrytykował życiorys Bartoszewskiego. - Władysław Bartoszewski był człowiekiem charakteryzującym się dużą pychą, megalomanią. Często przypisywał sobie rzeczy, których nie zrobił. To człowiek, który nie potrafił zachowywać się nie najlepiej - powiedział Małek. W jego opinii, Bartoszewski ”lubił nazywać się profesorem, ale profesorem nie był".

 

- Nie był też doktorem, nawet nie był magistrem - podkreślił Małek i dodał, że Bartoszewski w Żegocie "nie był nikim ważnym i przypisywał sobie rzeczy, które wykonał ktoś inny”. Jest honorowym obywatelem wrogiego Polsce, Polakom i polskości Izraela. Był więźniem Auschwitz i został zwolniony dzięki swojej siostrze, która była kochanką oficera SS. Bartoszewski twierdzi kłamliwie, iż zwolniono go z obozu Auschwitz dzięki Międzynarodowemu Czerwonemu Krzyżowi. Nienawidzi wszystkiego co polskie z podłym stosunkiem do Powstania Warszawskiego. Podobnego zdania o Władysławie Bartoszewskim był Józef Rosołowski przewodniczący Stowarzyszenia byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych.

 

]]>https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=XfydJsMWyWo]]>

 

Maturzysta „profesor” Władysław Bartoszewski, nazywany profesorem przez dziennikarzy mainstreamu, u boku Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska wziął udział 1 sierpnia 2013 roku w państwowych uroczystościach poświęconych kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego. Przed warszawskimi uroczystościami Bartoszewski udzielił wywiadu „prawicowej” dziennikarce TVN Katarzynie Kolendzie – Zaleskiej, w którym osoby biorące udział w rocznicowych obchodach nazwał motłochem.

 

Natomiast zdaniem „profesora” wygłoszonym publicznie „ochrzczeni uczestnicy uroczystości popełnili świętokradztwo”.

 

Bartoszewski nie popełnił więc świętokradztwa, bo nie jest ochrzczony chrztem rzymsko – katolickim.

 

Bartoszewski, który nazwał ośmiomilionowy elektorat Prawa i Sprawiedliwości bydłem, dotąd nie przeprosił i nie sprostował nadawanego mu przez mainstream dziennikarski i polityków PO tytułu profesorskiego. Nazywany jest potocznie „bydłoszewskim”.

 

CZY BARTOSZEWSKI NADAL BARDZIEJ OBAWIA SIĘ POLAKÓW NIŻ NIEMCÓW? („Die Welt”) ]]>http://www.wprost.pl/ar/233766/Bartoszewski-w-cz]]>...

 

Skoro tak się obawia Polaków, to kim właściwie jest maturzysta Władysław Bartoszewski?

 

Polakiem, Żydem, Niemcem, volksdeutschem, a może kolaborantem Gestapo zwolnionym przez kochanka jego siostry esesmana, a nie przez Czerwony Krzyż, jak nagłaśnia.

 

Byłby to jedyny przypadek zwolnienia z niemieckiego obozu zagłady obrzezanego więźnia na rzekomą interwencję Czerwonego Krzyża.

 

Natomiast Bartoszewski jest na pewno współczesnym zdrajcą polskim, skoro zasiada we władzach neo Targowicy i publicznie występuje w jej imieniu.

 

Bartoszewski jako sekretarz kapituły Orderu Orła Białego sprzeciwił się przyznaniu pośmiertnie tych wysokich odznaczeń bohaterom Polskiego Państwa Podziemnego, generała Emila Augusta Fieldorfa „Nila” i rotmistrza Witolda Pileckiego.

 

Natomiast Bartoszewski w 1966 roku został przez Deutscher Bundenstag odznaczony złotym medalem polakożercy niemieckiego, działacza politycznego, kanclerza Niemiec Gustawa Stresemanna.

 

Z owym antypolskim niemieckim orderem w klapie 1 sierpnia 2013 roku składał wieńce w czasie uroczystości uczczenia 69 rocznicy bohaterstwa Powstańców Warszawskich.

 

Gustaw Stresemann, minister spraw zagranicznych Republiki Weimarskiej, reprezentujący poglądy nacjonalistyczne, był obok Adolfa Hitlera największym polakożercą okresu międzywojennego.

 

Władysław Bartoszewski jest honorowym obywatelem Izraela i…Krakowa ( na wniosek zdrajcy narodowego, autora kłamstwa smoleńskiego (na wzór kłamstwa katyńskiego 1940 komisji Burdenki) Jerzego Millera, rządowego przedstawiciela kłamstwa smoleńskiego – kontynuatora misji towarzyszki generalissimus Tatiany Anodiny.

 

HAŃBA W KRAKOWIE

 

Red. Agnieszka Maj na łamach „Dziennika Polskiego” z 18 grudnia 2012 roku usiłuje bez powodzenia, przekonać czytelników, iż Władysław Bartoszewski jest profesorem.

 

Na stronie „profesora” ]]>http://wladyslawbartoszewski.blox.pl/html]]> nie odnalazłem PT "profesora" Władysława Bartoszewskiego.

 

Natomiast Wikipedia podaje, iż Władysław Bartoszewski jest absolwentem Gimnazjum im. św. Stanisława Kostki w Warszawie (1937) oraz Liceum Humanistycznego Towarzystwa Wychowawczo-Oświatowego „Przyszłość” w Warszawie.

 

Maturę zdał w 1939 roku. W listopadzie 1958 roku został przyjęty na studia polonistyczne na Wydziale Filologicznym UW w trybie eksternistycznym, jednak decyzją rektora UW Stanisława Turskiego został w październiku 1962 roku skreślony z listy studentów.

 

Według red. Agnieszki Maj wojna polsko – polska toczyć się będzie o nadanie Bartoszewskiemu jako profesorowi honorowego obywatelstwa Stołeczno -Królewskiego Miasta Krakowa.

 

BYDŁOSZEWSKI - HONOROWY OBYWATEL KRAKOWA

 

Krakowscy radni przyznali honorowe obywatelstwo miasta Władysławowi Bartoszewskiemu. Za przyznaniem tytułu opowiedzieli się radni klubów: PO i Przyjazny Kraków. Jeden z radnych PiS wstrzymał się od głosu, dziewięciu nie wzięło udziału w głosowaniu.

 

- Władysław Bartoszewski to człowiek, który obraził mnie osobiście swoimi wypowiedziami - powiedział radny PiS Józef Pilch - ale nie może być tak, że honorujemy obywatelstwem Krakowa taką osobę. - Nie wiem też, co pan Bartoszewski dobrego zrobił dla Krakowa - dodał.

 

Przewodniczący Rady Miasta Krakowa Bogusław Kośmider (PO) powiedział dziennikarzom, że Władysław Bartoszewski jest honorowym obywatelem kilkunastu miast w Polsce i doktorem honoris causa kilkudziesięciu uczelni.

 

- Jest osobą zasłużoną dla Polski i dla Krakowa - dodał.

 

Z prośbą o nadanie Bartoszewskiemu honorowego obywatelstwa Krakowa wystąpił w czerwcu senator PO Bogdan Klich. Inicjatywę tę poparł komitet złożony z kilkudziesięciu osób - dawnych opozycjonistów, przedsiębiorców i artystów.

 

W gronie tym znaleźli się m.in. ks. Adam Boniecki, prof. Zbigniew Ćwiąkalski, prof. Zbigniew Kolenda, Andrzej Sikorowski, Grzegorz Turnau, Adam Zagajewski i prof. Andrzej Zoll.Bartoszewski przez lata współpracował z „Tygodnikiem Powszechnym”.

 

Honorowe obywatelstwo Krakowa jest przyznawane od 1850 r. Od 1989 r. otrzymało je 35 osób m.in.:

 

Sławomir Mrożek, Lech Wałęsa, Margaret Thatcher, Czesław Miłosz, Ronald Reagan, Siergiej Kowaliow, Stanisław Lem, Wisława Szymborska, Ryszard Kaczorowski, Zbigniew Brzeziński, Jan Nowak-Jeziorański i kard. Stanisław Dziwisz.

 

Bartoszewski, były więzień Auschwitz, polityk, publicysta i pisarz, jest honorowym obywatelem kilku miast m.in. Warszawy, Gdyni, Wrocławia i gminy wiejskiej Oświęcim.

 

Jest sekretarzem stanu w gabinecie Donalda Tuska i pełnomocnikiem premiera ds. dialogu międzynarodowego. Jest kawalerem Orderu Orła Białego.

 

Jerozolimski Instytut Yad Vashem przyznał mu tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata” za pomoc, którą niósł Żydom podczas okupacji niemieckiej.

 

Bartoszewski jest sygnatariuszem haniebnego oświadczenia ośmiu b. ministrów spraw zagranicznych w sprawie odwołania szczytu Trójkąta Weimarskiego.

 

Oświadczenie to, zainicjowane i zredagowane przez komunistę Dariusza Rosatiego usiłujące podważyć autorytet prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego, jest rozumiane również jako podważanie polskiej racji stanu.

 

Gdy wybuchła II Wojna Światowa Władysław Bartoszewski miał 17 lat. 19 września 1940 roku został zatrzymany na Żoliborzu w masowej obławie zorganizowanej przez niemieckich okupantów. Przypadkowo dostał się do Oświęcimia, był w tym samym transporcie co Witold Pilecki. Od 22 września 1940 roku został więźniem niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau (Auschwitz I, numer obozowy 4427).

 

Od nocy 21/22 września 1940 roku obaj stali się więźniami niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz - Birkenau (Konzentrazionlager Auschwitz I, numer obozowy 4427, natomiast Witold Pilecki, który do obozy poszedł z własnej woli miał nr 4859).

 

Bartoszewskiego zwolniono z Oświęcimia po kilku miesiącach - 8 kwietnia 1941 roku, co było wydarzeniem niespotykanym.

 

Natomiast Pilecki dopiero po ponad 2 latach... 27 kwietnia 1943 roku zdecydował się na ucieczkę z obozu....

 

Według Bartoszewskiego zwolnienie zawdzięcza przyjaciołom z Polskiego Czerwonego Krzyża, oficjalnym powodem był zły stan zdrowia. Nieoficjalnie zwolnienie przypisywano stawiennictwu siostry Bartoszewskiego, która kolaborowała z Niemcami, nawet była kochanką SS-mana.

 

WŁADYSŁAW BARTOSZEWSKI - AGENT GESTAPO

 

Jednak według relacji prof. Miry Modelskiej - Creech z Georgetown University w Waszyngtonie, pracownika administracji Białego Domu, istnieje świadek, który przeżył Oświęcim i twierdzi, że Bartoszewski był kolaborantem Gestapo.

 

Świadek prof. Mira Modelska podaje, że spotkała się z Bartoszewskim w Oświęcimiu, znała również m.in. szczegóły na temat wykształcenia Bartoszewskiego.

 

Twierdzi, że za sprawą Bartoszewskiego i 14 innych donosicieli, którzy opuścili Oświęcim (nota bene pociągiem pierwszej klasy) zlikwidowano 21 wysokich rangą AK-owców. Ów świadek jest przekonany, że Bartoszewski był konfidentem Gestapo.

 

Fakty te potwierdził w rozmowie ze mną, Józef Rosołowski, prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych, były wieloletni więzień niemieckich obozów zagłady.

 

„Nikogo nie zwalniano z Auschwitz, przynajmniej nie uczciwych ludzi, co innego kolaboranci Gestapo” - odpowiedział Józef Rosołowski na moje zapytanie w czasie cyklicznego spotkania edukacyjnego z młodzieżą z Izraela w Żydowskim Muzeum „Galicja” w Krakowie w marcu 2012 roku, dotyczące zwolnienia Władysława Bartoszewskiego z Auschwitz.

W czasie owego spotkania Józef Rosołowski stwierdził:

 

„(…) w ostatecznym rozrachunku to właśnie Żydzi (Judenraty – Rady żydowskie) w gettach byli największymi pomocnikami Ad0olfa Hitlera i w największym stopniu przyczynili się do swojej zagłady.

 

Fakty są niewygodne, dlatego wciąż pompuje się „Polaka antysemitę” zasłonę dymną dla żydowskich zbrodni Judenratu i policji żydowskiej (Ordnungdienst). O roli, znaczeniu i skali niemieckiej żydowskiej agentury dzisiaj nie pamięta się, lub w ogóle nie wie. W tym niszczeniu pamięci niestety pomagał i pomaga Władysław Bartoszewski” – stwierdził Józef Rosołowski w swoim wykładzie w Żydowskim Muzeum Galicja w Krakowie. Podane przez Józefa Rosołowskiego fakty zostały przeze mnie skonsultowane z przewodniczącym Towarzystwa Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego Zarząd Główny w Krakowie Jerzym Korzeniem i w pełni potwierdzone.

 

Uzyskałem zgodę p. Jerzego Korzenia na upublicznienie tej konsultacji i jej potwierdzenie.

 

MUZEUM "GALICJA" W KRAKOWIE

 

Żydowskie Muzeum „Galicja” – muzeum założone w Krakowie przy ulicy Dajwór 18 przez brytyjskiego fotografa Chrisa Schwarza. Oficjalnie otwarte zostało 27 czerwca 2004 r.

 

Muzeum mieści się w odrestaurowanym budynku byłej żydowskiej fabryki mebli w Krakowie przy ul. Dajwór 18 (31-052 Kraków) i prowadzi m.in. stałe spotkania edukacyjne ujawniające prawdę historyczną ze światową młodzieżą, nie tylko żydowską, również i z rodzinami ogólnopolskiego, wielce historycznie zasłużonego „Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu”.

 

Józef Rosołowski jest stałym prelegentem owych spotkań.

 

Niezmiernie ciekawy jest program edukacyjny Józefa Rosołowskiego prowadzony właśnie w krakowskim żydowskim muzeum.

 

Porusza w nich tematykę antypolonizmu, ze szczególnym uwzględnieniem wyjaśnienia kłamstwa Jerzego Kosińskiego zawartego w „Malowanym ptaku” w którym Kosiński przedstawia polskich chłopów, którzy uratowali mu życie i jego rodzinie, jako prymitywny „ciemnogród” znęcający się w sposób okrutny nad Żydami i Cyganami, których zupełnie od siebie nie odróżnia.

 

Problem ów wyjaśniła naukowo i reportażowo pisarka polska, dziennikarka i reportażystka Joanna Siedlecka w swojej książce „Czarny ptasior”.

 

Józef Rosołowski jest koronnym świadkiem w wydanej przeze mnie w r. 2013 książce „Mord polskich dzieci w łódzkim getcie”.

 

„Malowany ptak” był pierwszym pseudo literackim paszkwilem na Polskę, Polaków i polskość, służącym dzisiaj jako punkt wyjścia do antypolskiej nagonki określonych żydowskich kół, szczególnie samozwańczego ( nie zarejestrowanego w sądach) lobby żydowskiego w USA, jak i amerykańskich żydowskich historyków.

 

„Malowany ptak” w rękach żydowskiej młodzieży odwiedzającej każdego roku Auschwitz, stanowi antypolski „talmud” dotyczący udziału Polaków w niemieckiej Zagładzie (Shoah).

 

Józef Rosołowski twierdzi, iż tłumaczenie, iż Bartoszewskiego zwolnili z Auschwitz ze względów zdrowotnych wydaje się co najmniej podejrzane, mając na uwadze zarówno funkcje społeczno-polityczne spełniane przez Bartoszewskiego, jak i jego międzynarodowe stosunki polityczne .

 

Pomimo tego, obdarzono go zaufaniem w organizacji katolickiej FOP – Front Odrodzenia Polski, związanym ze Stronnictwem Pracy, a kierowanym przez polską pisarkę katolicką Zofię Kossak - Szczucką, której pamięć sponiewierała dr Alina Cała, doktorantka, pracująca obecnie jako pracownik naukowy w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie, prowadzonym przez dyrektora, prof. Pawła Śpiewaka profesora socjologii i historyka idei, profesora Uniwersytetu Warszawskiego, publicysty, posła na Sejm V kadencji.

 

ŻYDOWSKI ATAK NA ZOFIĘ KOSSAK - SZCZUCKĄ

 

http://niepoprawni.pl/blog/2218/zydowski-atak-na-zofie-kossak-szczucka

 

]]>http://lubczasopismo.salon24.pl/Mistrzowie/post/557978,zydowski-atak-na-]]>...

 

W żydowskim miesięczniku „Midrasz” w artykule „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Trudne ratowanie i gorycz” dr Alina Cała zafałszowała prawdę o roli tej najsłynniejszej polskiej pisarki katolickiej Zofii Kossak-Szczuckiej.

 

Pisząc o roli polskich „Sprawiedliwych” ratujących Żydów, Alina Cała mimochodem wspomina Zofię Kossak - Szczucką, ale wyłącznie w skrajnie pejoratywnym kontekście.

 

Pisząc o niej w jedynym zdaniu stwierdza, że przed wojną w sprawie „żydowskiej głos zabierały wyłącznie świeckie działaczki katolickie, jak Zofia Kossak-Szczucka, która dała wówczas wyraz swoim rasistowskim poglądom".

 

Atakując Zofię Kossak-Szczucką jako rzekomą rasistkę z przed II Wojny Światowej, bez próby udokumentowania tego faktu, Alina Cała równocześnie zupełnie przemilcza sprawę ogromnej roli odegranej przez Zofię Kossak-Szczucką w czasie II Wojny Światowej, jak i to, że ryzykowała życie jako katoliczka, pomagając swym żydowskim bliźnim, mimo, iż miała bardzo krytyczną opinię o stosunku Żydów do Polaków.

 

Alina Cała w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” w maju 2009 r.twierdziła, iż Polacy winni są Holocaustu, jak również wzięli udział w zamordowaniu 3 milionów polskich Żydów. ]]>http://www.rp.pl/artykul/310528.html]]>

 

Natomiast innego zdania jest zwierzchnik dr Aliny Całej prof. Paweł Śpiewak dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, twierdzący, iż Polacy winni są zamordowania „tylko” 120 tysięcy Żydów w czasie Holocaustu. http://niepoprawni.pl/blog/2218/ilu-zydow-zamordowali-polacy-czii

 

Ostatnio dr Alina Cała popadła w konflikt z prof.Pawłem Śpiewakiem oskarżając go sądownie o dyskryminację.

 

]]>http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,14961384,Dr_Cala_pozywa_Zydow]]>...

 

Czyżby powodem konfliktu były kłamstwa historyczne obojga?

 

A więc 3 miliony Żydów w Holocauście „zamordowali” Polacy, czy „tylko” 120 tysięcy?

 

To są wyssane z lewego kłamstwa dane przy wyraźnym wsparciu Barbary Engelking- Boni z PAN (żony esbeka Michała Boniego) w jej paszkwilanckiej książce „Jest taki piękny słoneczny dzień” splagiatowany przez nią pierwszy antypolski atak Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”.

 

Bartoszewski niemal natychmiast po wyjściu z Oświęcimia został wzięty do struktur konspiracyjnych.

 

Jest to sytuacja nie do pomyślenia, taki człowiek był zbyt podejrzany, tacy ludzie mogli być pod obserwacja, dla konspiracji to zbyt duże ryzyko.

 

Bartoszewski prawdopodobnie albo zataił ten niewygodny fakt, albo został wciągnięty do konspiracji z pomocą niemieckiej agentury.

 

W tym czasie niemiecka agentura była niezwykle silnie rozwiniętą. Dzisiaj milczy się o tej niechlubnej przeszłości; hasło Grupa 13 nikomu nic nie mówi, podobnie jak „Żagiew” Żydowska Gwardia Wolności (ŻGW) dla której pracowały tysiące żydowskich agentów. ]]>http://aleksanderszumanski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=]]>...

 

Grupa 13, trzynastka, Urząd do Walki ze Spekulacją – kolaboracyjna formacja policjantów żydowskich z warszawskiego getta pod kierunkiem kolaboranta Abrahama Gancwajcha, mająca oficjalnie na celu zwalczanie przemytu oraz spekulacji, a faktycznie kontrolowanie działalności Judenratu oraz infiltrowanie podziemnych organizacji działających w getcie).

 

„Żagiew, czyli Żydowska Gwardia Wolności działała nie tylko w getcie warszawskim, lecz w całej Warszawie. Służyła do infiltrowania żydowskich i polskich organizacji podziemnych, w tym niosących pomoc Żydom. Niemcy wyposażali swoich żydowskich agentów także w broń.

 

Agenci mieli za zadanie udawać, że szukają pomocy, a gdy znaleźli Polaków, którzy im ją zaoferowali, po prostu donosili na nich skazując ich i tym samym często ich rodziny na śmierć.

 

ŻGW zajmowała się także szmalcownictwem, tropiąc i wydając Niemcom Żydów ukrywających się na „aryjskich papierach” w tzw. aryjskiej części Warszawy.

 

Podobnych organizacji było wiele, w różnych miastach, jednak największe znaczenie miały Judenraty, bez nich Holocaust nie udałby się,

 

Judenraty wyjątkowo gorliwie pomagały Niemcom mordować własny naród. ]]>http://www.bibula.com/?p=33797]]>

 

Bartoszewski to pierwszy polityk, który nazwał ośmiomilionowy elektorat Polaków Prawa i Sprawiedliwości „bydłem”.

 

Niewybredne obelgi publiczne w wykonaniu Władysława Bartoszewskiego to niestety nasz „firmowy znak” za granicą.

 

2 marca 1995 roku, maturzysta Władysław Bartoszewski został przedstawiony przez Wałęsę liderom koalicji SLD-PSL jako jeden z trzech kandydatów / obok Andrzeja Ananicza i TW Andrzeja Olechowskiego na ministra spraw zagranicznych/.

 

Liderzy koalicji zaproponowali Bartoszewskiego, Oleksy powiedział, że o tej kandydaturze myślał z prezydentem właściwie równolegle / wywiad dla „Polityki” /.

 

Ministerstwo Spraw Zagranicznych Niemiec na oficjalnej stronie internetowej usunęło tytuł profesora sprzed nazwiska Władysława Bartoszewskiego. ]]>http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Niemiecki-MSZ-nie-tytuluje-juz-Ba]]>...

 

Przez ostanie 19 lat w Polsce środowiska liberalne powoływały się na to, że Bartoszewski pracując na bawarskiej uczelni „za zasługi” otrzymał tytuł „uczelnianego profesora”.

 

Człowieka który podobno / nie ma świadków / za czasów okupacji zdał maturę w Polsce tytułowano profesorem.

 

Postać Bartoszewskiego zawiera więcej niejasnych elementów. Najbardziej zastanawiający jest podawany przez niego powód zwolnienia z KL Auschwitz.

 

Otóż Bartoszewski początkowo twierdził, że zwolniono go ze względu na stan zdrowia, potem zmienił wersję na ingerencję Czerwonego Krzyża.

 

Wg. raportu Witolda Pileckiego z KL Auschwitz zwolniono około 300 osób za łapówki. Nie znany był przypadek zwalniania z obozu ze względu na stan zdrowia i to w dodatku Żyda. Wg. informacji uzyskanych przeze mnie od byłych więźniów opuszczano KL Auschwitz w następujących przypadkach:

 

ginąc od wykańczającej pracy, braku właściwego żywienia i chorób, ponosząc śmierć z rąk nadzorców, SS, kapo, lub w komorach gazowych, dla osób z korzeniami niemieckim lub szczególnie przydatnych oferowano podpisanie volkslisty.

 

Nie słyszano, aby na skutek interwencji Czerwonego Krzyża, a tak w następnej wersji podaje Władysław Bartoszewski, kogokolwiek zwolniono z obozu. Zastanawiające są różne wersje podawane przez Władysława Bartoszewskiego, /raz choroba, później Czerwony Krzyż i inne/.

 

Ostatnio media zanotowały „wielki sukces” „profesora” Bartoszewskiego. Uzyskał decyzję Związku Wypędzonych w Niemczech o rezygnacji z nominowania Eriki Steinbach do władz fundacji poświęconej wysiedlonym.

 

To przecież zwykłe mydlenie oczu zafascynowanym w Tusku Polakach. Przecież nikt nie uwierzy, że jednym niezbyt fortunnym ruchem, oczywiście znowu wymierzonym przeciwko Polsce, cokolwiek się zmieniło.

 

Steinbach zapewne już niedługo powróci na „utracone” stanowisko, gorąco witana przez władze fundacji, o zbieżnych poglądach. A co Władysław Bartoszewski wraz ze swoim przełożonym Donaldem Tuskiem osiągnęli w sprawie fałszowania przez Niemcy historii II Wojny Światowej i powstaniem w Berlinie antypolskiego muzeum wysiedlonych?

 

Ano nic.

 

A była to kluczowa sprawa do załatwienia, której ze strachu przed Niemcami nie poruszono .To samo osiągnął Tusk w rozmowie z Putinem, zamiast o ludobójstwie w Katyniu, rozmawiał o festiwalu piosenki radzieckiej w Zielonej Górze.. .

 

I znowu włazimy Niemcom, bo a nuż się obrażą i biedni wypędzeni urządzą nam nowy „Drang nach Osten” z tatusiem gestapowcem p. Eriki Steinbach w tle, noszącej już w mądrej karykaturze jego strój / tatusiowy /.

 

Gdy antypolskie gadzinówki niemieckie wyśmiewały braci Kaczyńskich, uderzając w polską rację stanu, jaka była reakcja Bartoszewskiego, czy Geremka?

 

Ano żadna, lecz prześmiewcza „polskich mężów stanu”. Władysław Bartoszewski ma za sobą wiele kompromitujących go publicznych wystąpień, przyklaskiwanych przez serwilistyczne antypolskie media .

 

Dla przykładu w czasie konwencji PO w Krakowie 29 września 2007 roku Bartoszewski wystąpił z pożałowania godnym jadowitym atakiem na rząd Jarosława Kaczyńskiego, pełnym oszczerstw i pomówień. Oto próbki:

 

„...nie wierzcie frustratom i dewiantom politycznym, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na narodzie.

 

Kategorycznie wypraszam sobie lżenie Polski przez niekompetentnych członków rządu, niekompetentnych dyplomatołków. Polska potrzebuje rządu, a nie nierządu. Nierząd wprowadził do rządu ruch odnowy moralnej panów Kaczyńskich”.

 

]]>https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=XfydJsMWyWo]]>

 

Przecież nie kto inny, jak Władysław Bartoszewski przepraszał Niemców, proponując udział Wałęsy w berlińskich obchodach zakończenia II Wojny Światowej.

 

I tu otrzymał policzek, bo nie Wałęsa, a prezydent Izraela otrzymał zaproszenie oraz czołowe osobistości świata zachodniego.

 

Bartoszewski zaś w swoim wystąpieniu przeprosił Niemców za wysiedlenie z Polski!!!

 

Został za to w Niemczech nagrodzony medalem im. Gustawa Stresemanna, polakożercy, ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929.

 

W izraelskim Knesecie otrzymawszy honorowe obywatelstwo Izraela bił się w piersi za rzekomy antysemityzm „polskich ciemniaków żyjących na prowincji”.

 

Powiedział w Knesecie dosłownie:

 

„(…)dzisiejsi studenci będą za dziesięć czy piętnaście lat posłami, ministrami, dyrektorami i oni będą określać życie polskie, a nie ta ciemnota, gdzieś tam na zapadłej prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie”.

 

Tylko tyle i aż tyle.

 

Kiedy kapituła Orderu Orła Białego głosowała nad przyznaniem rotmistrzowi Pileckiemu tego odznaczenia, swój sprzeciw, bez podania przyczyn, zgłosił, będący wówczas członkiem kapituły, Władysław Bartoszewski.

 

S t r o n a • byłych działaczy • Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża

 

file:///C:/Users/Aleksander/Desktop/PULPIT%20ZEBRANY/BARTOSZEWSKI%20WZZW...

 

Władysław Bartoszewski (Bartman) – żyd, kolaborant, zdrajca

 

Opublikowany w aktualności, historia, odkłamujemy HISTORIĘ przez Maciejewski Kazimierz w dniu 16 września 2013 roku.

 

Władysław Bartoszewski przyznał, że „w czasie wojny bałem się bardziej Polaków niż Niemców” …

 

]]>http://www.wprost.pl/ar/233766/Bartoszewski-w-czasie-wojny-balem-sie-bar]]>...

 

Czyżby Bartoszewski pracował wtedy jako konfident? agent? kolaborant? podejrzane fakty, przemilczane sprawy, relacje świadków, historie jego znajomych i ich rodzin…

 

Gdy wybuchła wojna Władysław Bartoszewski miał 17 lat. 19 września 1940 r. został zatrzymany na Żoliborzu w masowej obławie zorganizowanej przez hitlerowców. Przypadkowo dostał się do Oświęcimia, był w tym samym transporcie co Witold Pilecki.

 

Od nocy 21/22 września 1940 roku obaj stali się więźniami niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau (Konzentrazionlager Auschwitz I, numer obozowy 4427, natomiast Witold Pilecki, który do obozy poszedł z własnej woli miał nr 4859) Bartoszewskiego zwolniono z Oświęcimia po kilku miesiącach – 8 kwietnia 1941, co było wydarzeniem niespotykanym. Natomiast Pilecki dopiero po ponad 2 latach… 27 kwietnia 1943 zdecydował się na ucieczkę z obozu….

 

Według Bartoszewskiego zwolnienie zawdzięcza przyjaciołom z Polskiego Czerwonego Krzyża oficjalnym powodem był zły stan zdrowia. Nieoficjalnie zwolnienie przypisywano stawiennictwu siostry Bartoszewskiego, która kolaborowała z Niemcami, nawet wyszła za mąż za SSmana.

 

Jednak według relacji prof. Miry Modelskiej-Creech z Georgetown University w Waszyngtonie, pracownika administracji Białego Domu, istnieje świadek, który przeżył Oświęcim i twierdzi, że Bartoszewski był kolaborantem.

 

Świadek opowiadał, że spotkał się z Bartoszewskim w Oświęcimu, znał m.in., szczegóły na temat wykształcenia Bartoszewskiego. Twierdził, że za sprawą Bartoszewskiego i 14 innych donosicieli, którzy opuścili Oświęcim (notabene pociągiem pierwszej klasy) zlikwidowano 21 wysokich rangą Akowców. Ów świadek jest przekonany, że Bartoszewski był konfidentem Gestapo.

 

Nikogo nie zwalniano z Auschwitz, przynajmniej nie uczciwych ludzi, co innego kolaboranci. Bartoszewski niemal natychmiast po wyjściu z Oświęcimia został wzięty do struktur konspiracyjnych. Jest to sytuacja nie do pomyślenia, taki człowiek był zbyt podejrzany, tacy ludzi mogli być pod obserwacja, dla konspiracji to zbyt duże ryzyko… Bartoszewski prawdopodobnie albo zataił ten niewygodny fakt, albo został wciągnięty do konspiracji z pomocą niemieckiej agentury.

 

W tamtym czasie niemiecka agentura była niezwykle rozwiniętą. Dzisiaj milczy się o tej niechlubnej przeszłości hasło „banda Ganzweicha”, „Grupa 13″ – „trzynastka”, „Pierwsza pomoc”, „Żydowskie Pogotowie Ratunkowe” nikomu nic nie mówi podobnie jak „Żagiew” dla której pracowały tysiące żydowskich agentów.

 

„Żagiew” czyli Żydowska Gwardia Wolności działała nie tylko w getcie warszawskim, ale w całej Warszawie. Służyła do infiltrowania żydowskich i polskich organizacji podziemnych, w tym niosących pomoc Żydom.

 

Niemcy wyposażali swoich żydowskich agentów także w broń. Agenci mieli za zadanie udawać, że szukają pomocy, a gdy znaleźli Polaków którzy im ją zaoferowali po prostu donosili na nich skazując ich i tym samym często ich rodziny na śmierć.

 

Trudniących się tym zajęciem Żydów Polskie Państwo Podziemne starało się zabijać i bynajmniej nie był to wyraz antysemityzmu.

 

ŻGW zajmowało się również przemytem żywności do getta starając się przejąć całkowitą kontrolę nad kanałami przerzutowymi, co czyniło tę organizację pośrednio odpowiedzialną za śmierć głodową swoich rodaków.

 

ŻGW zajmowała się także szmalcownictwem tropiąc i wydając Niemcom Żydów ukrywających się na „aryjskich papierach” w tzw. aryjskiej części Warszawy. Skala zjawiska była porażająca, podobnych organizacji działało wiele, równolegle, w niemal każdym większym mieście.

 

Nawet w Berlinie – słynna grupa informatorów Stelli Kuebler-Goldschlag (której notabene opłacała się kolaboracja – żyje do dzisiaj).

 

Jednak największe znaczenie miały Judenraty, bez nich Holocaust po prostu nie udałby się. Judenraty wyjątkowo gorliwie pomagały Niemcom mordować własny naród.

 

]]>http://chodakiewicz.salon24.pl/81001,lonek-skosowski-koniec-zydowskich-k]]>...

 

W ostatecznym rozrachunku to właśnie Żydzi byli największymi pomocnikami Hitlera i w największym stopniu przyczynili się do Zagłady. Fakty są niewygodne dlatego wciąż pompuje się „Polaka antysemitę” zasłonę dymną dla żydowskich zbrodni.

 

Należy mówić nawet o niewygodnych kwestiach, tak samo jak należy mówić o przypadkach Polaków – agentów, których w wielomilionowym narodzie trochę się znalazło.

 

Jednak Polskie władze nigdy nie współpracowały z Niemcami, a Polaków- szmalcowników skazywano w imieniu RP na śmierć.

 

To wielka i zasadnicza różnica między postawą Polaków, a postawą innych narodów, których władze oficjalnie współpracowały z okupantem i wydawały im swoich obywateli.

 

O roli, znaczeniu i skali niemieckiej żydowskiej agentury dzisiaj nie pamięta się.

 

Oto nazwiska szefów bardziej znanych siatek żydowskich kolaborantów – m.in. Maurycy Diamant, Julian Appel, Aleksander Förster, Grysza Zełkowicz, Szamaj Grajer, Leon (Lejb) Skosowski („Lonek”), Abraham Gancwajch, Dawid Sternfeld, Kenigl, „kapitan” Lontski, Ganzweich, Kuebler-Goldschlag, Paweł Włodawski, Hermanowski i żona jego Wanda Mostowicz, Lola Kochman, Zuzanna Gińczank, Wilson ps. Stekier, Stanisława Lepianka, Fijałkowski Władysław, Rajchman („Romanowski”) itd.

 

Nie tylko tysiące Żydów – niemieckich agentów skutecznie niszczyło wizerunek Polaków podczas II Wojny Światowej. Niemal każdy Żyd, który bogacił się kosztem swoich braci czynił to poprzez podsycanie strachu przed Polakami-antysemitami.

 

Co ciekawe, wbrew pozorom można odnaleźć tysiące przypadków, znanych, czynnych przedwojennych Polaków- antysemitów, którzy w czasie wojny ratowali życie Żydów ryzykując własne. Czy jakiś Żyd zdobył się na coś takiego? To nie jest pytanie retoryczne, niestety trudno tutaj o jakąkolwiek konkretną odpowiedź.

 

Polak antysemita nie kupował u Żyda, pisał antysemickie teksty, nawoływał innych do bojkotu tego co żydowskie, jednak nigdy nie był mordercą na jakiego się go obecnie kreuje.

 

To jest zasadnicza różnica. Można było być dobrym Polakiem katolikiem i antysemitą jednocześnie. Polakom mogła nie podobać się niesamowita nadreprezentacja Żydów w wielu zawodach, a szczególnie na studiach…

 

I próbowali działać gdyż nie chcieli aby 90% elity tego kraju było Żydami. Ich działania m.in. t. zw. „getto ławkowe” w konsekwencji uratowało życie tysiącom Żydów, gdyż wielu nie mogąc studiować w Polsce wojnę spędzili studiując za granicą…

 

Wracając do strachu przed Polakami – co sprytniejsi Żydzi bardzo często napadali innych Żydów „na Polaka” – często sami udawali Polaków lub udawali bandy współpracujące z Polakami, chociaż niewykluczone, że czasami współpracowali z Polakami – szmalcownikami.

 

Żydowskość w tym czasie nie zawsze była kwestią jednoznaczną, „przechrzty”, małżeństwa mieszane, wielu Żydów miało blond włosy, niebieskie czy zielone oczy.

 

Granica się zacierała.

 

Jest wiele historii gdy Polacy, mieszkańcy małych miasteczek zbiorowo ratowali Żydów zintegrowanych z Polakami z rąk innych Żydów katów, żydowskiej policji czy Niemców… – ratowali tych, którzy opowiedzieli się za polskością – zostali katolikami i zintegrowali się z polską kulturą. Zrobili to co każdy mieszkaniec każdego kraju robić powinien aby dany kraj mógł nadal trwać – obywatele nie mogą się całkowicie izolować w swoich grupach.

 

Żydzi często popadali w paranoję strachu, a wielu tą paranoję podsycało. Wokół Polaków narosło przez to wiele negatywnych mitów i stereotypów, które naprawdę nigdy nie były rozsądnie uzasadnione.

 

Na podstawie nielicznych wyjątków zbudowano negatywny obraz Polaka-antysemity, który w czasie wojny donosił i mordował Żydów.

 

Wciąż powstają nieuprawnione legendy, książki, ostatnio nawet filmy o Żydach bohatersko walczących z Niemcami. Jednak historia nie zna takich przypadków. Z polskich bandytów żydowskiego pochodzenia robi się bohaterów (Film „Opór” z Craigiem o braciach Bielskich – bandytach, którzy rabując i gwałcąc zamordowali ponad setkę Polaków w tym kobiety i dzieci), albo po prostu ich się wymyśla (Film „Bękarty wojny”, „Inglourious Basterds” w którym bohaterscy Żydzi z pasją zabijają Niemców w tym samego Hitlera).

 

Powstanie w Warszawskim Getcie jest słynniejsze, lepiej upamiętnione od Powstania Warszawskiego. Wspomina się jedynie Żydowską Organizację Bojową (ŻOB) nie wspominając nawet o Żydowskim Związku Wojskowym uzbrajanym przez Armię Podziemną jako członek Podziemnego Państwa Polskiego.

 

Żydowski Związek Wojskowy, (ŻZW) – formacja zbrojna Żydów polskich, powołana w listopadzie 1939 przez byłych oficerów Wojska Polskiego i działaczy organizacji prawicowych żydowskiego pochodzenia, o którego istnieniu rzekomy „akowiec” Bartoszewski nigdy nie wspomniał w swoich licznych wystąpieniach publicznych.

 

W getcie Żydzi wskutek długich walk zabili dosłownie kilkunastu Niemców (głównie przypadkowo), a ich walka nie miała już żadnego znaczenia, Polacy w czasie Powstania Warszawskiego zabili tysiąc razy więcej Niemców, a dokładnie kilkanaście tysięcy świetnie uzbrojonych hitlerowskich żołnierzy i to z nadzieją wyzwolenia Warszawy i zakończenie wojny, niezależnie od porażki, błędów tego okresu, powstanie to zasługuje na pamięć co najmniej taką, jaką obdarza się Powstanie w Getcie.

 

Bartoszewski zawodowo zajmuję się wypaczaniem historii i mieszaniem ludziom w głowach, znane są jego słynne słowa o tym, że podczas II wojny światowej bardziej bał się Polaków niż Niemców. Słowa te potwierdzał wielokrotnie.

 

Władysław Bartoszewski nie neguje kłamliwych i szkodliwych dla Polski i Polaków tez z książek Jana T. Grossa „Sąsiedzi” „Strach” „Złote żniwa”, czy też Barbary Engelking „Jest taki piękny słoneczny dzień”. „Literackim antypolskim kłamstwem, punktem wyjścia całego plugawego antypolonizmu jest Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak” dzisiejszy antypolski „talmud” izraelskiej młodzieży.

 

Lub neguje na swój sposób np. stwierdzając, że „to bezwstydne bogacenie się Polaków nie miało rasistowskiego tła”. Dając do zrozumienia, że rzeczywiście generalnie Polacy masowo mordowali, donosili na Żydów, usługiwali Niemcom aby zagarnąć żydowskie majątki jednak wcale nie tylko z powodu antysemityzmu lecz zwykłej chciwości. Jaka to piękna obrona…

 

Niszczy się więc pamięć o dobrych faktach chociażby o fakcie, że setki tysięcy Polaków uratowało niemal pół miliona Żydów wspomina się jak najmniej, tak samo jak nie wspomina się o ofiarach żydowskiej agentury, Polakach, którzy oddali życie za Żydów, nierzadko całych rodzinach (np. dobrze udokumentowany przypadek rodziny Ulmów).

 

Nie udało się też do dziś udokumentować ani jednej historii odwrotnej tzn. gdy Żydzi ryzykując własnym życiem ratowali Polaków.

 

W tym niszczeniu pamięci niestety pomagał i pomaga Władysław Bartoszewski, który konsekwentnie milczy na pewne tematy, mówiąc na inne, kreując historię pełną zniekształceń, czasem wprost fałszywą. Z jakich powodów?

 

Powszechnie forsowana jest kuriozalną teza jakoby Polacy byli w jakiejś mierze współodpowiedzialni za Holocaust. Artykuły na ten temat pisał „Die Welt”, a Bartoszewski z własnej inicjatywy i woli przyznaje, że powyższa teza znajduje uzasadnienie w jego poglądach.

 

Władysław Bartoszewski w Powstaniu Warszawskim właściwie statystował. Był noszowym, a w 1944 r. tylko adiutantem. Był uczestnikiem, ale że „bronił stolicy” to za dużo powiedziane.

 

Takich jak on pomocników AK walczącej było dziesiątki tysięcy. W boju się nie wykazał. Wiele opowieści z tego okresu jego życia okazało się kłamliwych. Na jednym ze spotkań pytano go gdzie dokładnie brał udział w Powstaniu i czy mógłby podać jakiś oddział, nazwiska, wydarzenia itd. Niestety tylko zakłopotanie i mętne wyjaśnienia.

 

W żadnej dokumentacji nie ma jego nazwiska czy pseudonimu. Wygląda na to, że jego przeszłość jest jednym z mitów III RP, który trzeba odkłamać.

 

Po wojnie pracował jako dziennikarz. Siedział kilka lat za AK, choć działał w Delegaturze Rządu – a nie AK, która była jednakowo źle widziana przez żydowskie UB.

 

Później dużo pisał w masońsko- pro syjonistycznym krakowskim „Tygodniku Powszechnym” (dlatego też tygodnik ten dezawuował J. Em. Ks. Prymas Wyszyński).

 

Bartoszewski jest chyba jedynym w Polsce człowiekiem, który siedział za AK, ale w AK nie był.

 

Opracowali Józef Komarewicz, Aleksander Szumański „Głos Polski” Toronto

 

Dokumenty, cytaty, źródła:

 

]]>https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=XfydJsMWyWo]]>

 

]]>http://www.wprost.pl/ar/233766/Bartoszewski-w-cz]]>...

 

]]>http://aleszuma.neon24.pl/post/83558,hanba-w-krakowie]]>

 

]]>http://www.bibula.com/?p=33797]]>

 

]]>http://wladyslawbartoszewski.blox.pl/html]]>

 

file:///C:/Users/Aleksander/Desktop/PULPIT%20ZEBRANY/BARTOSZEWSKI%20WZZW...

 

]]>http://chodakiewicz.salon24.pl/81001,lonek-skosowski-koniec-zydowskich-k]]>...

 

]]>http://aleksanderszumanski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=]]>...

 

]]>http://www.wprost.pl/ar/233766/Bartoszewski-w-czasie-wojny-balem-sie-bar]]>...

 

]]>http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raporty-witolda.htm]]>

 

]]>http://lubczasopismo.salon24.pl/Mistrzowie/post/557978,zydowski-atak-na-]]>...

 

http://niepoprawni.pl/blog/2218/zydowski-atak-na-zofie-kossak-szczucka

 

http://niepoprawni.pl/blog/2218/ilu-zydow-zamordowali-polacy-czii

 

]]>http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Niemiecki-MSZ-nie-tytuluje-juz-Ba]]>...

 

 

Ocena wpisu: 
5
Średnia: 4.6(10 głosów)
Kategoria wpisu: 

SS GALIZIEN - 14 UKRIŃSKA DYWIZJA GRENADIERÓW SS BYŁA JEDNĄ Z NAJBARDZIEJ ZBRODNIVZYCH FORMACJI MILITARNYCH W DZIEJACH.

$
0
0

SS GALIZIEN - 14 UKRIŃSKA DYWIZJA GRENADIERÓW SS BYŁA JEDNĄ Z NAJBARDZIEJ ZBRODNIVZYCH FORMACJI MILITARNYCH W DZIEJACH.

II WOJNA ŚWIATOWA

.Była jedną z najbardziej zbrodniczych formacji militarnych w dziejach. Dziś hasła głoszone przez zbrodniarzy z SS-Galizien znów stają się mottem przewodnim współczesnych ukraińskich nacjonalistów. Żołnierze 14. Dywizji Grenadierów SS, nazywanej także SS-Galizien, składają przysięgę na wierność Adolfowi Hitlerowi.
Korzenie 14. Dywizji Grenadierów SS, nazywanej także 1 dywizją ukraińską lub SS-Galizien, sięgają roku 1929, kiedy na zorganizowanym w Wiedniu wielkim kongresie zjednoczeniowym nacjonalistycznych organizacji ukraińskich powstała wspólna Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów. W celach organizacyjnych OUN dokonał własnego podziału terytorialnego „Samostijnej Ukrainy" na „Kraje", które dzieliły się dalej na okręgi, nadregiony i regiony. Tereny Małopolski Wschodniej, wchodzące w skład przedwojennego państwa polskiego, nazwano Krajem Drugim. Z kolei obszary Wołynia, południowego Polesia, Chełmszczyzny i Podlasia Lubelskiego zakwalifikowano do Kraju Trzeciego. Programowym celem OUN w 1929 r. było stworzenie niepodległego państwa ukraińskiego od Donu aż po Małopolskę, scalonego z obszarów stanowiących rzekomo ukraińskie terytoria okupowane przez ZSRR, Polskę i Rumunię. OUN pragnął oderwać od II Rzeczypospolitej trzy historycznie polskie województwa: stanisławowskie, lwowskie i tarnopolskie. Należy z całym naciskiem podkreślić, że ideologicznym celem OUN nie było jedynie stworzenie niepodległego państwa ukraińskiego zamieszkiwanego przez mniejszości narodowe żyjące tu od wielu pokoleń, ale brutalna czystka etniczna mająca na celu stworzenie monolitu narodowego, kulturowego i religijnego. Ludobójstwo miało być jedynym sposobem usunięcia wszystkich „czużyńców", czyli obcokrajowców.

Wstępem do bestialskich zbrodni popełnianych z entuzjazmem przez późniejszych zbrodniarzy z SS-Galizien była działalność dywersyjna i terrorystyczna OUN na terenie II RP. Opierała się ona na sloganie programowym: „Na słowne argumenty żaden Polak nie będzie wrażliwy, na terror wszyscy". Faktycznie, wbrew przyjętej przez inne organizacje ukraińskie polityce zbliżenia z Polakami, OUN przeprowadził szereg zbrodniczych zamachów i akcji dywersyjnych skierowanych przeciw polskim funkcjonariuszom państwowym. Już 6 marca 1929 r., a więc zaledwie miesiąc po wielkim kongresie zjednoczeniowym, grupa aktywistów OUN napadła na lwowskiego listonosza Franciszka Kochanowskiego. Napadom i zastraszeniom Polaków realizowanym przez Ukraińską Organizację Wojskową w ramach hasła „Wygnajmy Lachów za San" towarzyszyły liczne akcje sabotażowe w polskich obiektach administracyjnych. Szczególnie narażona na działalność ukraińskich nacjonalistów była infrastruktura transportowa: tory kolejowe, mosty, urzędy pocztowe, słupy telefoniczne, słupy energetyczne czy posterunki policji państwowej. W artykule „Pacyfikacja w Małopolsce Wschodniej na forum Ligi Narodów", zamieszczonym w Zeszytach Historycznych, Jan Pisuliński przypomina, że w statystykach policyjnych z okresu między lipcem a październikiem 1930 r. odnotowanych zostało aż 186 aktów terroru.

Oczywiście tego typu dywersja spotykała się z ostrą reakcją rządu polskiego. Na osobisty rozkaz premiera Józefa Piłsudskiego od 16 września 1930 r. do 16 powiatów województw: lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego wkroczyło 17 kompanii policyjnych oraz oddziały 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich, dowodzone przez Czesława Grabowskiego, lwowskiego komendanta wojewódzkiego Policji Państwowej. Polska akcja policyjna zakończyła się 30 listopada 1930 r. W sumie aresztowano 1739 osób, z czego 1143 zatrzymanych stanęło przed sądem pod zarzutem udziału w zbrojnych zamachach przeciw państwu polskiemu. Mimo że zgromadzony materiał dowodowy w postaci zarekwirowanych 1287 sztuk broni długiej, 566 rewolwerów, 31 granatów oraz 99,8 kg materiałów wybuchowych wskazywał na szykowanie się OUN do programowego ludobójstwa ludności polskiej i żydowskiej, to zaledwie kilku aresztowanych otrzymało surowe wyroki. Większość przedstawicieli Ukraińskiej Organizacji Wojskowej zostało zwolnionych z aresztu. Zemsty na „polskich oprawcach" mieli dokonać w mundurach SS-Galizien.

Dzieło Abwehry

Ukraińska Organizacja Wojskowa powstała jeszcze w 1920 r. po zapomnianej obecnie przez polskie media i podręczniki historyczne wojnie o przynależność państwową Galicji Wschodniej. Na początku października 1918 r. pułkownik Władysław Sikorski powołał we Lwowie Komendę Okręgową złożoną z byłych oficerów i szeregowych żołnierzy Polskiego Korpusu Posiłkowego. Jej celem było jak najszybsze zbrojne zajęcie Lwowa w imieniu odradzającej się Rzeczypospolitej, a tym samym uprzedzenie zjeżdżających się do Lwowa delegatów ukraińskich, którzy zamierzali powołać Ukraińską Radę Narodową i ogłosić niepodległość Galicji Wschodniej, Bukowiny i Rusi Zakarpackiej. 30 października nowo mianowany komendant lwowskiego okręgu POW por. Ludwik de Laveaux wydał tajny rozkaz zbrojnego zajęcia Lwowa w imieniu Polski następnego dnia. Decyzja była jednak podjęta za późno. O poranku 1 listopada 1918 r. żołnierze wchodzący w skład Ukraińskiego Komitetu Wojskowego uprzedzili polską akcję, zajmując najważniejsze budynki publiczne we Lwowie. W odpowiedzi nieliczne siły polskie rozpoczęły akcję obronną. Wkrótce powołano Naczelną Komendę Obrony Lwowa, która zamierzała utrzymać miasto do nadejścia Armii Wschód gen. Tadeusza Rozwadowskiego.

Konsekwencją tych wydarzeń była bitwa o Lwów oraz walki o Przemyśl i Galicję Wschodnią. Działania wojenne trwały niecały miesiąc. Łącznie do polskich obozów dla jeńców wojennych w Brześciu, Dąbiu, Dęblinie, Kaliszu, Lwowie, Modlinie, Pikulicach, Przemyślu, Strzałkowie, Szczypiornie, Tarnopolu, Tomaszowie, Wadowicach, Wiśniczu trafiło razem 24 tys. internowanych Ukraińców, a przewinęło się przez nie około 100 tys. osób. Prawdopodobnie około 25 tys. internowanych zmarło w obozach, głównie wskutek fatalnych warunków sanitarnych.

Pamięć o tych wydarzeniach mocno wryła się w pamięć ukraińskich nacjonalistów. W 1920 r. wielu z nich – oficerów Ukraińskiej Armii Halickiej – wstąpiło w szeregi Ukraińskiej Organizacji Wojskowej. Już w tym czasie UWO wzbudziła szczególne zainteresowanie niemieckiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Kontaktami z Abwehrą zajął się Roman Suszko, szef wywiadu UWO i przyszły dowódca Legionu Ukraińskiego.

Postać Romana Suszki do dzisiaj budzi wiele kontrowersji. Ukraińcy byli przekonani, że podczas pobytu w polskim areszcie śledczym na przełomie 1930–1931 r. prawdopodobnie załamał się i podał wiele tajemnic OUN polskiemu wywiadowi. Spalony dla organizacji został zmuszony do emigracji. Dwa lata mieszkał w Wiedniu, a od 1933 do 1938 r. w USA. Jego znajomości w Abwehrze były jednak na tyle znaczące, że w 1938 r. OUN zwrócił się do niego z prośbą o powrót do Wiednia i nawiązanie rozmów z Niemcami. Efektem tych rozmów, a także w wyniku osobistych ustaleń przewodniczącego Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Andrija Melnyka z szefem Abwehry, admirałem Wilhelmem Canarisem, było utworzenie w maju 1939 r. Legionu Ukraińskiego o kryptonimie operacyjnym Bergbauern-Hilfe (BBH) – dywersyjnego oddziału ukraińskich nacjonalistów pod dowództwem Romana Suszki. Zadaniem 250 żołnierzy tego legionu był przygotowanie antypolskich działań dywersyjnych w Małopolsce Wschodniej.

W sierpniu 1939 r. niemieckie dowództwo bardzo nisko oceniło stan przygotowania tej jednostki do działań wojskowych. Niemcy nie chcieli też drażnić nowego radzieckiego sojusznika koncepcją powstania narodowego na Ukrainie. Dlatego oficjalnie Legion Ukraiński został wycofany z udziału w kampanii wrześniowej. Jednak nienawiść do Polaków była tak silna, że wbrew ścisłym rozkazom nie nawiązywania walki z przeciwnikiem niektóre oddziały legionu rozpoczęły samowolny atak na polskie garnizony i oddziały WP w okolicach Stryja. 17 września 1939 r. nacjonaliści ukraińscy otrzymali silny cios w plecy od swojego sojusznika. Zobowiązania Niemców wynikające z paktu Ribbentrop-Mołotow nakazywały likwidację Legionu Ukraińskiego. OUN-owcy musieli czekać dwa lata, zanim ich marzenia znowu mogły się ziścić.
Naiwni fanatycy

25 lutego 1941 r. admirał Wilhelm Canaris zgodził się ponownie na utworzenia ukraińskiej organizacji bojowej. Uchwałą II walnego zjazdu OUN sformowano dwa bataliony podlegające Abwehrze: „Nachtigall" i „Roland", które sami Ukraińcy obwołali samozwańczo Drużyną Ukraińskich Nacjonalistów. Oba bataliony nosiły mundury Wehrmachtu, były dowodzone przez niemieckich oficerów i podlegały naczelnemu dowództwu Wehrmachtu (OKW). Jedynym elementem munduru, różniącym Ukraińców od ich niemieckich kolegów, była niebiesko-żółta wstążka na ramieniu.

W czerwcu 1941 r. nacjonaliści z frakcji B OUN, po przewodnictwem Andrija Melnyka, tak pisali do swoich niemieckich przyjaciół: „My Ukraińcy bardzo boleśnie odczuwamy fakt, że przez dwa lata mogliśmy się jedynie przyglądać walce z naszym wspólnym wrogiem". Na te deklarację lojalności Niemcy odpowiedzieli w zasadzie dopiero w marcu 1943 r., kiedy reichsführer SS Heinrich Himmler przystał na prośbę Otto von Wächtera, gubernatora Dystryktu Galicja Generalnego Gubernatorstwa, utworzenia pułku policji SS złożonego z Ukraińców. 25 marca 1943 r. zebrano ukraińską ludność Lwowa, której przedstawiono zagrożenia płynące z „nadciągającego ze wschodu bolszewizmu".

W imieniu narodu ukraińskiego do kancelarii Hitlera wyjechali: Kubijowicz, Suszko i Fihoła, by wiernopoddańczo złożyć Hitlerowi prośbę o utworzenie ukraińskich sił zbrojnych. Jedyne, co udało im się osiągnąć, to utworzenie jednej dywizji w ramach Waffen-SS. Nie oznaczało to, że Niemcy nagle uznali Ukraińców za ,,jednostki wartościowe rasowo". Nawet w 1944 r. Hans Frank nie ukrywał: ,,kiedy wreszcie wygramy tą wojnę, nie mam nic przeciwko zrobieniu z Polaków, Ukraińców i tego wszystkiego co się tu wałęsa, co się tylko nam będzie podobało". Udział Ukraińców w budowaniu „germańskiego imperium narodu niemieckiego" miał być tylko aktem wiernopoddańczym. O żadnej wolnej Ukrainie nie mogło być mowy.

Przekonało się o tym wielu działaczy OUN, którzy zakończyli życie na niemieckich szubienicach lub trafili do obozów koncentracyjnych. Sam Stepan Bandera, przywódca OUN-B – jednej z dwóch frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, trafił do KL Sachsenhausen. Dwóch jego rodzonych braci zakatowano w Oświęcimiu. W KL Sachsenhausen, w Zellenbau – na oddziale dla więźniów specjalnych, razem z nim uwięziony był pierwszy dowódca Armii Krajowej Stefan Rowecki oraz sam Andrij Melnyk, który w 1941 r. wiernopoddańczo chciał ucałować dłoń Hitlera. Czy zatem Ukraińcy mogli naprawdę wiązać jakiekolwiek nadzieje na utworzenie swojego państwa pod protektoratem III Rzeszy Niemieckiej? A skoro wiedzieli lub domyślali się, że ich kolaboracja wcześniej czy później przyniesie im zagładę, to dlaczego wkładali tyle zapału i entuzjazmu w mordowanie własnych sąsiadów?
Bestie w ludzkiej skórze

Z niemal 80 tys. ukraińskich ochotników pragnących walczyć w mundurze SS Niemcy przyjęli na szkolenie jedynie kilkanaście tysięcy. Dowódcą dywizji „Hałyczyna", jak inaczej nazywano SS-Galizien, został generał major Fritz Freitag, a szefem sztabu major Wolf Heike. Podobnie dowódcami pięciu pułków policji SS oraz jednego rezerwowego batalionu policji zostali tylko i wyłącznie Niemcy. To był najlepszy dowód jaki był stosunek „narodu panów" do „podrzędnej nacji słowiańskiej", za jaką w Berlinie uważano Ukraińców.

Sami Ukraińcy wykazywali jednak fanatyzm, który czasami przerażał nawet Niemców. O ukraińskich zbrodniach na Podolu i Wołyniu mówi się, że ,,były tak straszne, żeby nie tylko martwi milczeli, ale i żywi nie byli w stanie o tym zabijaniu opowiedzieć...." Zagłada ponad 3 tys. wsi, w których mieszkało ponad 120 tys. Polaków, nie została do dzisiaj osądzona choćby w sposób symboliczny. Żeby wykazać się oszczędnością amunicji, ukraińscy fanatycy mordowali Polaków i Żydów siekierami, łopatami, piłami do drewna i palili żywcem. Przed skrajnym okrucieństwem ukraińskich zbrodniarzy nie było ucieczki. Ci, których nie zamordowali Ukraińcy w niemieckim mundurze, byli zabijani przez swoich ukraińskich sąsiadów cywili. Skala okrucieństwa przeraziła nawet Niemców, którzy w celu powstrzymania skrajnego sadyzmu poprosili o interwencję gestapo.Nie wszyscy Ukraińcy zachowywali się podle. Należy podkreślić, że istnieją licznie udokumentowane przypadki ratowania Polaków przez ich ukraińskich sąsiadów.

Jest wielką niesprawiedliwością wobec odchodzącego już pokolenia bohaterskich powstańców warszawskich nieosądzenie bestialstwa ukraińskiego podczas pacyfikacji tego zrywu niepodległościowego. Do dzisiaj żyją w USA i Wielkiej Brytanii starcy, którzy mają na swoich zbrodniczych łapach krew mieszkańców Warszawy. A mimo to są wśród nas naiwni publicyści twierdzący, że Ukraińcy nigdy nie uczestniczyli w pacyfikacji polskiej stolicy. Znakomicie rozprawia się z tym kłamstwem Edward Prus w swojej rewelacyjnej i godnej polecenia książce „SS-Galizien, patrioci czy zbrodniarze?".

W pamięci warszawiaków na zawsze powinna zostać zbrodnicza 150-osobowa ukraińska kompania policyjna stacjonująca w gmachu gestapo przy alei Szucha. W pierwszych dniach powstania owych 150 żołdaków z kompanii grupy bojowej Schutzpolizei próbowało ukryć się w prywatnych mieszkaniach, których mieszkańców dosłownie wyżynano. Trudno się więc dziwić, że powstańcy niechętnie brali do niewoli złapanych ukraińskich morderców w mundurach SS. Podobnie postępowano z ukraińskimi wartownikami z Pawiaka. We wrześniu 1944 r. do Warszawy przybył Legion Wołyński. 400 ukraińskich siepaczy pod dowództwem przedwojennego oficera kontraktowego Wojska Polskiego pułkownika Petra Diaczenki z miejsca przystąpiło do dzieła zagłady polskiej stolicy. Nawet niemiecki historyk Guenther Deschner w książce „Warsaw rising" podkreślił, że: „Powstanie dało Ukraińcom idealną możliwość ujścia dla ich głęboko zakorzenionych antypolskich urazów". W 1965 r. Marek Hłasko wspominał: „I nie uwierzyłaby chyba również i w to, że widziałem w czterdziestym czwartym roku w Warszawie, jak sześciu Ukraińców zgwałciło jedną dziewczynę z naszego domu, a potem wyjęli jej oczy łyżką do herbaty; i śmiali się przy tym, dowcipkowali...".

Nie należy zapominać, że w zagładzie polskiej stolicy brał także udział pułk renegatów Rosyjskiej Narodowej Armii Wyzwoleńczej dowodzony przez zbrodniarza Bronisława M. Kaminskiego. Także w tej jednostce znalazły się hordy kozackie: 209. Kozacki Batalion Schutzmannschaften, 3. Pułk Kozaków płk. Bondarenki, 69. Dywizjon Kawalerii i 572. Batalion Piechoty.

Zbezczeszczony order

Niemcy wiedzieli, kogo rzucają w wir walki w polskiej stolicy. Fanatyzm ukraińskich hiwis (niemieckie określenie zagranicznych ochotników) został przetestowany wcześniej, między innymi w Akcji Reinhard, w wyniku której wymordowano ok. 2 mln. Żydów w Generalnej Guberni, w konwojowaniu ofiar do obozów zagłady, brutalnej likwidacji gett żydowskich czy pełnieniu służby wartowniczej na terenie obozów zagłady. W obozie koncentracyjnym na Majdanku służyły dwa bataliony Ukraińców, którzy zasłynęli ze skrajnego okrucieństwa wobec więźniów.

1 kwietnia 1945 r. dywizja SS-Galizien broniła w ciężkich walkach austriackiego Grazu przed nacierającą Armią Czerwoną. 19 kwietnia 1945 r. dowództwo nad jej sztabem objął gen. Pawło Szandruk, nowo mianowany przewodniczący Ukraińskiego Komitetu Narodowego i głównodowodzący Ukraińskiej Armii Narodowej. 7 maja 1945 r. nowy dowódca kazał przeprowadzić dywizję przez rzekę Mur i poddać się oddziałom brytyjskim. Od Brytyjczyków zależało, czy ukraińscy zbrodniarze trafią w ręce Stalina. Jednym z najbardziej zdumiewających wydarzeń w powojennej historii Polski jest osobista interwencja generała Władysława Andersa, który wbrew elementarnej sprawiedliwości wobec tysięcy polskich ofiar Wołynia, Huty Pieniackiej czy Warszawy, ośmielił się prosić rząd brytyjski o udzielenie azylu żołdakom z SS-Galizien. Dopełnieniem tego było nadanie przez Władysława Andersa krzyża Virtuti Militari Pawło Szandrukowi w 1965 r. Na piersi ostatniego dowódcy zbrodniczej SS-Galizien, która wymordowała ponad 120 tys. Polaków i niezliczoną liczbę obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, zawisło najwyższe polskie odznaczenie wojskowe z napisem: „Męstwu wojskowemu – (cnocie) dzielności żołnierskiej".

Źródło:" Rzeczpospolita"

Ocena wpisu: 
3
Średnia: 2.9(3 głosy)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

MĘCZEŃSTWO ŚW. ANDRZEJA BOBOLI

$
0
0

Męczeństwo św. Andrzeja Boboli

Zadnieprze niszczono "ogniem i mieczem". Ginęły tysiące niewinnych ludzi. Zarówno unitów, łacinników, jak i prawosław-nych. Szczególnie jednak dzieje katolicyzmu na ziemiach ruskich w tym czasie - to jedno wielkie martyrologium. Prawie wszystkie świątynie katolickie i klasztory zburzono. Ginęli franciszkanie, męczeństwo poniosło wielu dominikanów. Głównie jednak kozaczyzna głosiła wojnę przeciw unii i jezuitom.

      Uwagi o dziejach chrześcijaństwa na Rusi, próbach unii i siedemnastowiecznym potopie na naszych Kresach Wschodnich nie są jakąś dygresją. One stanowią kontekst potrzebny do zrozumienia tego, co stało się w pewne majowe popołudnie w Janowie Poleskim. Dodać jeszcze wypada, że Chmielnicki sprzymierzył się także z Rakoczym, który w maju 1657 roku zdobył Brześć nad Bugiem. Część jego armii pozostała na kwaterach w tym mieście. Kozacy z Ukrainy, łącznie z kozakami Rakoczego z Wołoszy, zapuszczali się daleko na Wołyń i Polesie. Na Polesiu grasowały oddziały Zdanowicza. Jeden z nich zajął Pińsk. Prawosławni bardzo szybko połączyli się z tymi oddziałami. Unici i Polacy, zarówno świeccy jak i duchowni schronienia przed grożącymi napadami szukali w lasach i pobliskich miejscowościach. W takich okolicznościach opuścili Pińsk najbardziej zagrożeni spośród jezuitów: księża Szymon Maffon i Andrzej Bobola.

      Maffon znalazł się w Horodcu, gdzie pracował w kościele parafialnym. Dnia 15 maja rano napadła na plebanię wataha kozaków, zdążająca z Brześcia do Pińska, i okrutnie się z nim rozprawiła.

      Ci sami kozacy przybyli do Janowa dnia 16 maja po południu. Urządzili taką rzeź żydów i katolików, że i prawosławnych ogarnęła trwoga. Zaraz im wytłumaczono, iż nie mają się czego obawiać, bo rządy przeszły teraz w ręce kozackie. Muszą jednak najpierw wyciąć w pień wszystkich katolików. Uspokoiło to ludność prawosławną, która stanęła po stronie kozaków i pomagała w ściganiu katolików. Usłużni opowiedzieli o Boboli, jako o wielkim szkodniku, który spowodował odstępstwo wielu od prawosławia. Poinformowali przy tym, że znajduje się w Peredyle, na dworze Przychockiego, dzierżawcy wsi Mohylna.

      Wtedy dowódca watahy posłał oddział kozaków z rozkazem ujęcia Boboli i doprowadzenia go do Janowa.

      O tym, co było dalej, niech jednak opowie sam ks. Paciuszkiewicz, autor dzieła ("Życie i dzieje Św. Andrzeja Boboli"), które stanowi podstawę tego opracowania:

      >Możliwe, że wieści o gwałtach w Janowie doszły już do Peredyla i wskutek nich Bobola wsiadł na wóz, by się schronić gdzie indziej. W każdym razie pewnem jest, że kozacy dopadli go jeszcze w Peredyle, jadącego wozem. Woźnica Jan Domanowski rzucił lejce i zbiegi do lasu, Andrzej zaś pozostał na miejscu i polecając się Bogu, oddał się w ich ręce.

      Było już po południu. Kozacy powierzyli swe konie Jakubowi Czetwerynce i poczęli natychmiast "nawracać" Andrzeja na wiarę prawosławną. Namowy i groźby nie odniosły skutku, wobec tego obnażyli go, przywiązali do płotu i skatowali nahajkami, poczem odwiązanego bili po twarzy, przyczem Andrzej postradał kilka zębów. Następnie związali mu ręce, umieścili go między dwoma końmi, do których go przytroczyli i ruszyli do Janowa. Kiedy w ciągu czterokilometr owego marszu Bobola opadał z sil, popędzali go nahajkami i lancami, po których pozostały dwie głębokie rany w lewem ramieniu od strony łopatki, prócz tego jedno cięcie, prawdopodobnie od szabli, na lewem ramieniu. Odarty z odzienia, pokryty sińcami i krwawiącemi ranami, odbył Andrzej swój wjazd triumfalny do Janowa, gdzie eskorta oddała go niezwłocznie w ręce starszyzny. Tu przyjęto go podobno szyderstwami i okrzykami: "To ten Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją polską nawraca!"

      Jeden z kozaków dobył szabli i wymierzył cięcie w głowę Boboli, ten jednak wskutek naturalnego odruchu uchylił się i zasłonił ręką, tak że częściowo udaremnił śmiertelne cięcie, ale za to poniósł bolesną ranę w pierwsze trzy palce prawej ręki.

      Równocześnie sprowadzono unickiego proboszcza janowskiego Jana Zaleskiego i uwiązano go do płotu, by go później poddać torturom. Jakiś litościwy wieśniak, korzystając z tego, że kozacy zajęci byli męczeniem Boboli, przeciął więzy i ułatwił Zaleskiemu ucieczkę.

      Przygotowane przez kozaków krwawe widowisko ściągnęło liczny tłum ciekawego pospólstwa, wśród którego znajdowali się obok Czetwerynki, Joachim Jakusz, Chwedko, Jan Skubieda, Paweł Hurynowicz, Stanisław Wojtkiewicz, Dryk i Utnik. Tymczasem kozacy bezzwłocznie zajęli się Bobolą. Kolejności katuszy mu zadanych, wobec chaotycznych zeznań świadków w procesach apostolskich, ustalić niepodobna, zastosowanie ich oraz rodzaj nie ulega jednak żadnej wątpliwości.

      Na rynku janowskim w pobliżu drogi, wiodącej do Ohowa, stała szopa Grzegorza Hołowejczyka, służąca za rzeźnię i jatkę. Wprowadzono tam Bobolę, rzucono go na stół rzeźnicki i uwiwszy wieniec z młodych gałęzi dębowych ściskano mu głowę. Następnie, wzywając go do porzucenia wiary katolickiej przypiekali mu ciało ogniem. Stałość Andrzeja doprowadzała ich do coraz większego okrucieństwa. "Temi rękami Mszę odprawiasz, my cię lepiej urządzimy" mieli wołać do niego i wbijali mu drzazgi za paznokcie. "Temi rękami przewracasz kartki ksiąg w kościele, my ci skórę odwrócimy, ubierasz się w ornat, my cię lepiej ozdobimy, masz za małą tonsurę na głowie, my ci wytniemy większą", wołali podobno w dalszym ciągu, zdzierając nożami skórę z rąk, piersi i głowy, odcinając wskazujący palec lewej ręki, końce obydwu pierwszych palców i wycinając skórę z dłoni.

      Łaska, jakiej Bóg udziela swym wybranym męczennikom, krzepiła Bobolę i dodawała mu wprost nadludzkich sił fizycznych i moralnych, dzięki czemu, poddając się woli Boga, wśród jęków wzywał świętych imion Króla i Królowej Męczenników, Jezusa i Marii, a w odpowiedzi na szyderstwa i bluźnierstwa swych katów, wzywał ich do opamiętania. Ci prowadzili swe ohydne dzieło w dalszym ciągu. Wykłuli mu prawe oko, przewrócili go na drugą stronę, zdzierali mu skórę z pleców i świeże rany posypywali plewami z orkiszu, odcięli mu nos i wargi, przez otwór wycięty w karku, wydobyli język i odcięli u nasady, wreszcie powiesili go u sufitu za nogi, głową na dół i naśmiewali się z ciała rzucającego się w konwulsjach i skurczach nerwowych: "Patrzcie, jak Lach tańczy!"

      Dwugodzinne katusze dobiegały już końca, odcięty ze sznura, padł Bobola na ziemię i odziany w najcenniejszy ornat, bo utworzony z purpury krwi własnej, wznosił swe okaleczało ręce ku niebu, składając u tronu Boga ofiarę z życia i krwi własnej. Tak kończył swą pielgrzymkę ziemską apostoł miłości i jedności, który prawie całe swe życie oddal na służbę Bogu i dobru dusz, i nie zawahał się nawet przed złożeniem ofiary z swego życia, tego dowodu najwyższego stopnia miłości Boga i bliźniego. Dwukrotne cięcie szablą w szyję, było ukoronowaniem tragedji janowskiej, której ofiarą padł dnia 16 maja 1657 r. Andrzej Bobola.<

 

Ks. Józef Niżnik                             

(z książki "Św. Andrzej Bobola. Niestrudzony wyznawca Chrystusa")

 

 

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(1 głos)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

LWOWSKA RADA NARODOWA- ROK 2022 ROKIEM UKRAIŃSKIEJ POWSTAŃCZEJ ARMII (UPA) ANTYPOLSKA KOMPANIA NA UKRAINIE

$
0
0

LWOWSKA RADA NARODOWA- ROK 2022 ROKIEM UKRAIŃSKIEJ POWARAŃCZEJ ARMII (UPA)

ANTYPOLSKA KOMPANIA NA UKRAINIE

Lwowska rada obwodowa ogłosiła 2022 rokiem Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) w tym regionie - podał w czwartek portal Zaxid.net. Deputowani zwrócili się też do parlamentu o podtrzymanie takiej inicjatywy na poziomie państwowym. - To jest skandal - skomentował sprawę w rozmowie z polsatnews.pl Witold Jurasz, prezes Ośrodka Analiz Strategicznych.

Migranci na Podkarpaciu. Podszywali się pod obywateli Austrii

Deputowani lwowskiej rady obwodowej przegłosowali ogłoszenie 2022 rokiem UPA w związku z tym, że w przyszłym roku mija 80 lat od utworzenia UPA i z uwagi na "istotny wkład UPA w ukraiński wyzwoleńczo-rewolucyjny ruch doby II wojny światowej" - napisał portal Zaxid.net (czyt. zachid).

Lwowska Państwowa Administracja Obwodowa ma opracować program wydarzeń z okazji tych obchodów i zagwarantować ich finansowanie - dodano.

ZOBACZ: Kolejny incydent z posągami lwów na Cmentarzu Orląt we Lwowie. Jest komentarz polskiego MSZ

Rada zwróciła się do parlamentu o podjęcie analogicznej decyzji i ogłoszenia roku 2022 rokiem UPA na poziomie państwowym.

Wcześniej, w marcu, deputowani lwowskiej rady obwodowej zwrócili się do rządu Ukrainy oraz ministerstwa młodzieży i sportu o zmianę nazwy miejscowego stadionu z Arena Lwów na stadion im. Stepana Bandery. Rząd nie odpowiedział na tę propozycję - wskazuje Zaxid.net.

SKANDALICZNA DECYZJA

Jeśli te doniesienia miałby się potwierdzić to jest to skandal - tak decyzję Ukraińców

skomentował dla polsatnews.pl Witold Jurasz, dziennikarz, dyplomata, prezes Ośrodka Analiz Strategicznych. Zaznaczył, że nawet biorąc pod uwagę rozdźwięk w odbiorze tej organizacji między Polakami i Ukraińcami, to należy opamiętać, iż kierowana przez Romana Szuchewycza i Stepana Banderę UPA odpowiada za rzeź wołyńską.

Przypomniał wcześniejszy pomysł o tym, żeby nowoczesny, mieszczący prawie 35 tys. widzów stadion wybudowany na Euro 2012 nazwać imieniem Stepana Bandery, który określił za "równie skandaliczny". W jego ocenie nie trudno wyobrazić sobie, że w przyszłości mogłoby dojść do sytuacji, w której Ukraińcy mogliby zorganizować rozgrywki, zapraszając na ten obiekt Polaków. Mogłoby się tak stać m.in. w przypadku meczów na poziomie reprezentacji, albo międzynarodowych rozgrywek klubowych.

ZOBACZ: Ukraina. Media: dziennikarze napadnięci podczas wywiadu z prezesem banku

- Nie wyobrażam sobie, żeby polscy sportowcy mogli rywalizować na stadionie noszącym imię takiej postaci - stanowczo skomentował Jurasz.

SOJUSZ Z IZRAELEM W WALCE O PAMIĘĆ HISTORYCZNĄ NA UKRAINIE

Dyplomata zaznaczył, że w walce o pamięć historyczną nie powinniśmy działać sami. - Mamy w tej sprawie sojusznika w postaci Izraela i powinniśmy dbać o tę relację, bo ich siła przebicia zdaje się być większa - tłumaczył.

Jurasz nie ma wątpliwości, że polskie MSZ wykona ruch w odpowiedzi na te doniesienia ze Lwowa. - Wydaje mi się, że reakcja powinna być spokojna, wyważona i stanowcza w treści, ale nie w formie - ocenił.

Wiele wskazuje na to, że podobne decyzje zapadające na Ukrainie, są efektem słabej pozycji Polski na arenie międzynarodowej. - To przegrana władzy i opozycji - mówił Jurasz i dodał, że w polskiej dyplomacji trudno doszukać się jakiejś strategii, a każdy kolejny rząd przyjmuje własną politykę i wszystko zaczyna się od początku.

Co z kolei na takich zagrywkach chcą zyskać niektórzy politycy zza naszej wschodniej granicy? - Tym, czego chcą ukraińscy nacjonaliści, a w zasadzie szowiniści, jest sprowokowanie drugiej strony - odpowiedział ekspert w rozmowie z polsatnews.pl.

BANDERA I UPA

Bandera był przywódcą jednej z frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), której zbrojne ramię, Ukraińska Powstańcza Armia, jest odpowiedzialne za prowadzone w latach 1943-1944 czystki etniczne na ludności polskiej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej.

Ukraińcy w okrutny sposób wymordowali wtedy ok. 200 tys. ludności polskiej.

Źródła:

]]>https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-10-07/lwowska-rada-obwodowa-202...]]>

]]>https://legaartis.pl/blog/2022/03/12/wladze-lwowskie-oglosily-2022-rokie...]]>

]]>https://niezalezna.pl/413889-rok-2022-we-lwowie-rokiem-upa]]>

]]>https://pch24.pl/antypolska-kampania-na-ukrainie-lwow-oglosil-rok-2022-r...]]>

 

 

 

Ocena wpisu: 
4
Średnia: 3.1(8 głosów)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

ROSYJSKIE POCISKI RAKIETOWE BLISKO POLSKIEJ GRANICY

$
0
0

ROSYJSKIE POCISKI RAKIETOWE BLISKO POLSKIEJ GRANICY

 

Pociski nigdy nie były wystrzeliwane tak blisko polskiej granicy. Dlaczego Rosjanie wykorzystują Brześć?

 

Wojna bliżej granicy z Polską. Rosjanie mają wykorzystywać lotnisko w Brześciu do ataków rakietowych na Ukrainę.

Wojna bliżej granicy z Polską. Rosjanie mają wykorzystywać lotnisko w Brześciu do ataków rakietowych na Ukrainę

Rosyjskie wojska zaczęły wykorzystywać białoruskie lotnisko w Brześciu do ataków rakietowych na Ukrainę - poinformował doradca ministra spraw wewnętrznych Ukrainy Wadym Denysenko. Według gen. Waldemara Skrzypczaka w ten sposób Rosjanie demonstrują, że ich rakiety dosięgną każdego punktu na mapie Ukrainy. To także sygnał, który mamy odczytać w Polsce.

Ze słów Wadyma Denisenki wynika, że atak na Ukrainę nigdy nie był prowadzony z regionów położonych tak blisko Polski. Lotnisko znajduje się w odległości ok. 20 km od naszej granicy. Wcześniej ostrzał celów w Ukrainie i organizowanie nalotów odbywały się na lotniskach Baranowicze i Mozyrz (to centralna i wschodnia Białoruś)

- Właściwie trwa ofensywa z Białorusi. Co więcej, Rosjanie zaczęli wykorzystywać lotnisko w Brześciu do ostrzeliwania naszych terytoriów - powiedział ukraiński doradca.

 

ROSJANIE ATAKUJĄ Z BRZEŚCIA. TO DEMONSTRACJA

 

- To rosyjska demonstracja obliczona na wywołanie jeszcze większego strachu w Polsce, że oni są właściwie bardzo blisko i prowadzą swobodnie agresywne działania. Strach przed Rosją wśród naszych polityków i w społeczeństwie jest już wyśrubowany do absurdalnych poziomów. Uważam, że Rosjan nie należy teraz się bać. Nie są w stanie skonfrontować się z NATO - ocenia gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.

- To kolejny argument za tym, że Białoruś bierze udział w wojnie przeciwko Ukrainie. To właściwie nic nadzwyczajnego. Łukaszenka udostępnił swoje terytorium do zorganizowania ataku w pierwszych dniach inwazji i robi to nadal. Znajduje się pod presją Rosji, która nakłania go do wzięcia ataku w lądowej ofensywie. Białoruskie wojsko nie ma jednak ochoty ginąć nie wiadomo po co - dodaje Skrzypczak.

Dodaje, że Brześcia mogą być dokonywane ataki rakietami Iskander, a także rakietami balistycznymi typu Toczka. Ten drugi rodzaj uzbrojenia należy do przestarzałych, zasięg Toczek wynosi 160 km.

- Rosjanie chcą zademonstrować, że ich rakiety swobodnie dosięgną każdego celu w zachodniej Ukrainie. Jednak obecnie najważniejsze wydarzenia rozgrywają się w Donbasie, gdzie siły rosyjskie próbują okrążyć duże zgrupowanie wojsk ukraińskich - wskazuje gen. Skrzypczak.

Ataki wychodzą z Brześcia. Kreml lubi takie gest.y

W podobnym tonie wypowiada się Siarhiej Pielasa z Telewizji Biełsat. - Na Kremlu bardzo lubią tego rodzaju symboliczne gesty, że coś się dzieje przy granicy NATO. Rosjanie nachalnie demonstrują: robimy z Ukrainą, co chcemy i jak chcemy, a Zachód siedzi cicho - mówi dziennikarz śledzący wydarzenia na ukraińskiej wojnie.

Podkreśla, iż nie można wykluczyć, że start rakiet blisko granicy z Polską jest testem reakcji natowskich systemów obronnych. Niedawno informowaliśmy w WP o incydentach z dronami, które mogły służyć podobnemu celowi.

Siarhiej Pielasa wymienia jeszcze dwa powody, dla których mógł być wybrany Brześć. - Białoruscy kolejarze sabotowali rosyjskie transporty wojskowe, niszczono urządzenia sterujące ruchem pociągów, a linii kolejowych musi pilnować białoruski specnaz. Tymczasem na duże lotnisko w Brześciu łatwiej jest dostarczyć rakiety transportami lotniczymi. Możliwe też, że podjęto decyzję, że punkt ataku powinien być przesunięty bliżej Ukrainy, by zwiększyć celność wystrzeliwanych rakiet - dodaje rozmówca.

Białoruś. Rosyjski konwój w drodze na terytorium Ukrainy. To siły, które prawdopodobnie mają wziąć udział w walkach o Donbas.. Rosyjski konwój w drodze na terytorium Ukrainy. To siły, które prawdopodobnie mają wziąć udział w walkach o Donbas.

Wcześniej rosyjskie rakiety kilkakrotnie atakowały ukraińskie cele położone przy granicy z Polską. 13 marca rosyjskie rakiety spadły na centrum szkoleniowe wojsk ukraińskich w Jaworowie. 28 lutego ostrzelano magazyny jednostki wojskowej we Włodzimierzu.

Przypomnijmy, że w okolicach Brześcia jeszcze przed inwazją stacjonowała część rosyjskich sił. Ostatnio ich konwoje swobodnie poruszają się wzdłuż granicy z Ukrainą. Samo ryzyko ataku w dowolnym miejscu angażuje część sił ukraińskich, które muszą być gotowe do ewentualnej obrony.

 

 

Ocena wpisu: 
Średnia: 5(1 głos)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 

GRODZKI IDZIE NA CH,,,

$
0
0

GRODZKI IDZIE NA CH,,,

Paweł Kukiz: Niech Grodzki ożeni się z Ovhojską. Byłaby rodzina na medal bohatera Związku Radzieckiego...I jak tu nie lubić Kukiza, pomimo wielu zastrzeżeń? Kukiz ma coś, czego dochtór ze Szczecina nie ma i nigdy nie będzie miał: instynkt narodowy.

Dawno nie słyszeliśmy Tomasza Grodzkiego, na nieszczęście marszałka polskiego Senatu. No i w końcu usłyszeliśmy!

Niemcy wiją się jak w ukropie, zgrzytając zębami słysząc zarzuty, nie tylko od Polaków, lecz także już i  Amerykanów - o finansowaniu przez nich   zbrodniczego reżimu Putina poprzez ociąganie się z sankcjami. Nie znajdują argumentów, aby odpowiedzieć na te zarzuty. Ale od czego mają V kolumnę w Polsce. Oto ich niezawodny aliant z landu nadwiślańskiego nadciąga z odsieczą. Muszę was przeprosić za to, że ( ...) jadą przez Polskę tysiące tirów, że nadal rząd importuje rosyjski węgiel i nie potrafi zamrozić aktywów  rosyjskich oligarchów. W ten sposób (...) nawet wbrew intencjom finansujemy zbrodniczy reżim - powiedział Grodzki w swoim "orędziu"  do parlamentu ukraińskiego. Jak wiemy "orędzia" to jego hobby. Jedni grają w szachy, drudzy łowią ryby, a on wygłasza "orędzia", czego marszałkowie Senatu nigdy wcześniej nie robili. To orędzia dyplomatołka amatora, prawdopodobnie z nikim mądrzejszym nie konsultowane. ( co ostatnio powiedzieli  jego koledzy partyjni, nawet Rafał Trzaskowski). Mogą nam jako państwu narobić niezłego bigosu. Na dodatek dyplomatołek jest komicznym pyszałkiem, niczym bohater komedii Aleksandra Fredry, co narusza powagę Senatu. Osobowością naśladuje Papkina z "Zemsty" wspomnianego Aleksandra Fredry.

Dyplomatołek  zapewnił Ukraińców, "że zarówno Senat, jak i on osobiście  zrobią wszystko, aby Ukraińcy zwyciężyli i jak najszybciej mogli przegonić agresora". Nawet Joe Biden zawahał się przed zapewnieniem "przepędzimy agresora". Mówił, że to będzie trwało długo i musimy się jednoczyć jako państwa NATO. Dorota Łosiewicz i Krzysztof Feusette  w popularnym programie "W tyle wizji" postawili tez, że plwociny Grodzkiego natychmiast pochwyci rosyjska propaganda. Oby nie! W tym wypadku nie mają racji. Moskale mogą tylko zgrzytać zębami, a potem splunąć. Rozgłos wyznaniom dyplomatołka nadadzą  na pewno media niemieckie, aby pokazać, że zarzuty wobec Niemców są niesprawiedliwe. To...Polacy finansują Putina! Wśród wielu korespondentów najbardziej sugestywna i warta rozpatrzenia przez Grodzkiego jest propozycja Kukiza: "niech Grodzki ożeni się z Ochojską i adoptuje Lisa. Byłaby rodzina na medal Związku Radzieckiego..."

I jak tu nie lubić Kukiza, pomimo wielu zastrzeżeń? Kukiz ma coś, czego dochtór ze Szczecina nie ma i nigdy nie będzie miał:.instynkt narodowy.

  Na podstawie tekstu "GRODZKI IDZIE NA CH,,," (szubert)  "Warszawka Gazeta"

nr 17 ; 1 - 7 kwietnia 2022 opracował  Aleksander Szumański

                                                     

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                                                                                                        

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ocena wpisu: 
4
Średnia: 3.7(4 głosy)
Tagi z blogów: 
Kategoria wpisu: 
Viewing all 785 articles
Browse latest View live